27-marca-kobylanskiOskarżeni o zniesławienie: pięciu redaktorów naczelnych gazet, trzech ambasadorów, kilkunastu dziennikarzy. Atakuje Jan Kobylański, milioner z Urugwaju znany z antysemickich wypowiedzi i wspierania Radia Maryja – czytamy w “Gazecie Wyborczej”.

Od złożenia aktu oskarżenia minęło trzy i pół roku, ale dopiero dziś przed sądem dla Warszawy-Mokotowa ma zacząć się proces. Proces z prywatnego oskarżenia o zniesławienie, proces, jakiego nie było.

Precedensem jest:

•  skala – na ławie oskarżonych zasiąść ma 19 osób, dziennikarze, reporterzy, publicyści i dyplomaci;

•  znaczenie osób, które ciągnie przed sąd Kobylański. Wyliczmy kilku: Jerzy Baczyński, naczelny „Polityki”, Adam Michnik („Gazeta Wyborcza”), b. naczelny „Rzeczpospolitej” Grzegorz Gauden, Tomasz Wróblewski (b. naczelny „Newsweeka”, potem w „Polska. The Times”). Na ławie oskarżonych Kobylański posadził też byłego wiceszefa MSZ Ryszarda Schnepfa, dziś ambasadora w Madrycie, b. ambasadora w Urugwaju Jarosława Gugałę (Polsat), reportera i dokumentalistę Jerzego Morawskiego, publicystę „Gazety” Mikołaja Lizuta; •  stopień skomplikowania – by prześwietlić życie Kobylańskiego, sąd będzie musiał sięgnąć po dokumenty i świadków z zagranicy.

Kobylański to 86-letni biznesmen, twórca i prezes Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej (USOPAŁ). Z funkcji konsula honorowego Polski w Urugwaju odwołał go w 2000 r. ówczesny szef MSZ Władysław Bartoszewski za działania szkodliwe dla kraju, w tym antysemityzm.

W grudniu 2007 r. z tych samych powodów minister MSZ Radosław Sikorski zabronił naszym dyplomatom kontaktować się z Kobylańskim.

Procesu, który dziś ma się zacząć, prawdopodobnie skończyć się nie da.

– Cztery lata temu wydawało mi się, że wytoczenie jednej sprawy karnej zamiast 16 czy 20 cywilnych będzie skuteczniejsze. Pomyliłem się – przyznaje mec. Andrzej Lew-Mirski reprezentujący Kobylańskiego. – Nie spotkałem się z tego typu procesem, ale wykonałem benedyktyńską pracę. Przejrzałem ok. 2 tys. artykułów, audycji radiowych i telewizyjnych na temat Jana Kobylańskiego. To mój wkład do historii prywatnych aktów oskarżenia.

A może Kobylańskiemu chodziło tylko o to, by określonych ludzi postawić w stan oskarżenia i zacząć proces?

– Oni Kobylańskiego nienawidzą – mówi mec. Lew-Mirski. – Dokonali na nim samosądu. Kto wiedział o Kobylańskim, zanim pan Lizus [adwokat przekręca nazwisko dziennikarza] objawił światu, że taka osoba istnieje? Ci wszyscy ludzie chcą spektaklu i spektakl będzie.

(…)

– Jeden cel przyświecał oskarżonym, aby przedstawić Jana Kobylańskiego jako szpiega, denuncjatora, fałszerza, cudzołożnika, oszusta, obozowego feldfebla, łapówkarza, megalomana, latynoskiego kacyka, niekompetentnego mitomana – to styl, w jakim atakuje mec. Lew-Mirski.

Kobylański i Lew-Mirski wszystkie zarzuty mają za kłamstwa, a publikacje za dowód spisku na dobre imię “Polaka-patrioty”. W sądzie jest już jednak wniosek jednego z obrońców o doprecyzowanie aktu oskarżenia. Bo Kobylański i Lew-Mirski nie odpowiadają na teksty dziennikarzy kontrdowodami, dokumentami, relacjami świadków itp.

Nie muszą. Logika procesu karnego o zniesławienie jest taka, że dowód prawdy spoczywa na oskarżonych.

Jeśli sąd zacznie dziś ten proces – stanie się on forum debaty nad życiem Kobylańskiego, bo kwestionuje on publikacje na swój tematy sięgające czasów okupacji, a kończące się wsparciem w ostatnich latach dla Radia Maryja.

Paradoksalnie oskarżenie obrócić się może przeciwko Kobylańskiemu. Może wyjaśnić ciemne strony jego przeszłości. Pokazać typ Polaka-antysemity wraz z glebą dla takich postaw.

Sprawa koncentrować się będzie wokół wątpliwości, jakie budzi przeszłość okupacyjna Kobylańskiego, m.in. podejrzenie o szmalcownictwo, czyli zadenuncjowanie żydowskiej rodziny na Gestapo. IPN badał tę sprawę, ale jej nie rozwikłał, bo nie udało się m.in. ustalić, jakie były dalsze losy pokrzywdzonych.

W jednym z pierwszych wniosków zwrócimy się o akta IPN – zapowiada Beata Czechowicz, adwokat części oskarżonych.

Analizowana będzie obozowa przeszłość Kobylańskiego potwierdzona zaświadczeniem Czerwonego Krzyża, ponoć odbiegającym od standardu takich dokumentów. Prześwietlona zostanie droga, jaką w latach 50. Kobylański przebył z emigracji we Włoszech do Paragwaju, gdzie zbił fortunę za dyktatury gen. Stroessnera. Pod parasolem Stroessnera chronili się wówczas naziści.

Może sąd znajdzie też odpowiedź na pytanie, dlaczego Kobylański znalazł się na liście osób niepożądanych w USA.

(…)

Cytat z reportażu Lizuta: “Często pan bywa w Polsce? – Kiedyś przyjeżdżałem regularnie raz na dwa lata. Ostatnio jeżdżę niechętnie. Żydzi się panoszą. Wszędzie wleźli. Do rządu, do Sejmu, do biznesu, a nawet do Episkopatu”.

Bogdan Wróblewski

“Gazeta Wyborcza”

jeśli chcesz przeczytać całość kliknik poniżej:

Gazeta Wyborcza