Czarnym w Wrocławiu drinków nie chcą nalewać
20-marca-rasizmGdybym zdecydował, że w weekend idę sam na dyskotekę do miasta, musiałbym rozważyć, gdzie ostatecznie wyląduję: w domu czy na pogotowiu – mówi lekarz Afrykańczyk pracujący we Wrocławiu.

Oglądając niedawno dziennik telewizyjny, trafiłem na materiał, w którym jeden z lokalnych samorządowców nie chciał przeznaczyć dotacji na klub piłkarski na Opolszczyznie. Oświadczył, że skoro grają tu Murzyni, to on nie przekaże pieniędzy. Później jego kolega bronił go, mówiąc, że nie chodziło o rasizm. Tylko o to, by w klubie grały – jak się wyraził – “nasze chłopaki”. I w tej właśnie historii zawarta jest definicja współczesnego rasizmu, który cały czas istnieje.

Kiedyś bowiem rasistami byli ludzie z marginesu, skinheadzi z pałkami, którzy swoją nienawiść próbowali tłumaczyć faktem, że “obcy” zabierają nam miejsca pracy albo po prostu przeszkadzają Polakom. To była też jakaś forma kompleksu. Teraz z przykrością muszę stwierdzić, że rasizm istnieje także wśród elit, dostrzegam go u ludzi cywilizowanych. Być może jest tak, że wcześniej oni ukrywali swoją frustrację. Ale zmęczenie, tempo życia, stres, najpewniej sprawiły, że w końcu przestali się kryć ze swoimi poglądami. Ten rasizm nazwałbym rasizmem współczesnym. Przykład tego klubu piłkarskiego jest w tej sytuacji najbardziej miarodajny. Tylko skoro w sporcie chodzi o wygrywanie meczów, to jakie znaczenie ma kolor skóry zawodników? To jest zabieranie miejsc pracy? Dla mnie to czysty rasizm – nie podoba mi się, bo Murzyni grają. Zresztą czasem trudno mi zrozumieć niechęć polskich kibiców do Rogera, który strzela przecież bramki dla ich reprezentacji.

Myślę, że wstąpienie Polski do Unii Europejskiej niewiele zmieniło w mentalności Polaków, choć daleki jestem od stwierdzenia, że wszyscy Polacy to rasiści. Tak na pewno nie jest.

Mieszkając we Wrocławiu od blisko dwudziestu lat, dostrzegam jednak niekorzystne i niepokojące zjawiska. Widzę, że młodzi Afrykańczycy, którzy przyjeżdżają tu na studia, boją się pokazywać w miejscach publicznych, pubach, na deptakach. Takie są smutne fakty. Spotkania są dla nich problemem, często świadomie rezygnują z życia towarzyskiego. Wolą zostać w domach, akademikach, a jak już decydują się wyjść, to zastanawiają się, z kim i gdzie się udać. Są miejsca, gdzie lepiej się nie pokazywać.

Ja nie pojawiam się już w mieście, czas wypełnia mi praca. Poza tym wolę uważać. Nikt nie ma na twarzy napisane: “jestem rasistą”, więc lepiej być ostrożnym. Gdybym dziś zdecydował, że w weekend idę sam na dyskotekę do miasta, musiałbym rozważyć, gdzie ostatecznie wyląduję: w domu czy na pogotowiu. Zdarzało się, że we wrocławskich lokalach nie chciano mnie obsługiwać, nalać drinka, wszystko z racji koloru skóry. I nie były to wcale odosobnione przypadki, moich przyjaciół spotykało to samo. Oczywiście te wszystkie odzywki w stylu – bambus, asfalt itp. wciąż są w obiegu, w tej materii nic się nie zmieniło. To przykre, ale życie toczy się dalej. Czasem zastanawiam się, czy ci ludzie potrafiliby uzasadnić swoją postawę? I jestem pewien, że nie umieliby wytłumaczyć, dlaczego są rasistami.

Najgorzej mają ci, co przemieszczają się komunikacją miejską. Sam jeżdżę samochodem, więc pewne sytuacje już mnie omijają. Ale wszyscy studenci afrykańscy, których znam doskonale, wiedzą, że należy omijać dyskoteki, dworce i inne miejsca publiczne. Znam osoby, które we Wrocławiu kompletnie się zmieniły, co wynikało z tego, że musiały zmienić tryb życia. Przesiadywały non stop w domu, ale skoro stanęły przed dylematem – wyjść do miasta czy zostać, wolały to drugie. Bo za pierwszym razem, gdy taka osoba zostaje pobita, włącza się myślenie – po co mam wychodzić znowu, jak za drugim razem mogę nie przeżyć.

Ja chciałbym chodzić na mecze Śląska, bo lubię piłkę nożną. Ale nie mogę.

Wysłuchał

Jakub Michalak

www.gazeta.pl