23-lutego-euroWspólna akcja banków centralnych Polski, Czech i Węgier. Razem zapowiedziały, że są gotowe do interwencji w obronie swoich walut. Złoty, forint i korona natychmiast się umocniły, choć nie na długo – czytamy w “Gazecie Wyborczej”.

Od miesięcy słabnący złoty jest koszmarem dla firm, które zawarły umowy na opcje walutowe, i osób spłacających walutowe kredyty hipoteczne. Kiedy kurs euro sięgnął 4,8 zł, a franka przekroczył 3,3 zł, nawet opanowani do tej pory ekonomiści zaczęli wzywać rząd i bank centralny do działania.

Równie gorąco było winnych krajach naszego regionu. Kurs forinta i korony to rósł, to szaleńczo spadał. Oliwy do ognia dolewały zachodnie media, ogłaszając, że jesteśmy ogniskiem kryzysu w Europie, m.in. ze względu na duże uzależnienie od kredytów walutowych (w Polsce udział kredytów walutowych w całości portfela kredytowego to mniej więcej 25 proc., na Węgrzech – ponad 55 proc.). Ta atmosfera niepewności ośmielała walutowych spekulantów. W ciągu ostatniego tygodnia do spekulacji na kursie złotego przyznały się banki Goldman Sachs i Danske Bank.

Wczoraj banki centralne naszego regionu przemówiły wspólnym głosem. Punktualnie o 14.37 w świat poszła informacja. – Banki centralne Czech, Polski i Węgier porozumiały się w sprawie skoordynowanych komentarzy na temat walut – ogłosił Zdenek Tuma, prezes banku centralnego Czech.

(…)

O taką wspólną akcję banków centralnych od kilku tygodni apelował – także na łamach “Gazety” – Ryszard Petru, ekonomista ze Szkoły Głównej Handlowej. – Wystarczyłaby sama zapowiedź wspólnych działań banków centralnych, by spekulanci nie czuli się tak bezkarnie – zalecał na początku lutego.

Słowna interwencja dała efekt – złoty, forint i korona zaczęły się umacniać. Między godz. 13 a 15 złoty zyskał ponad 10 gr wobec euro. Był moment, w którym euro kosztowało nawet 4,56 zł. Kurs franka spadł z 3,16 do 3,06 zł.

Nieco później do trójki dołączyła Rumunia. – Tak znaczące osłabienie walut nie ma uzasadnienia w sytuacji gospodarczej i może wpływać na nią destabilizująco – stwierdził Mugur Isarescu, szef rumuńskiego banku centralnego. I podkreślił, że nasz region nie jest “subprimem” Europy. (Tak ostatnio zaczęła pisać o krajach Europy Środkowej zachodnioeuropejska prasa ekonomiczna. “Subprime” to nazwa ryzykownych kredytów hipotecznych, które wywołały kryzys finansowy w USA, który potem rozlał się na cały świat).

(…)

A co będzie, jeśli spekulanci zechcą “przetestować” siłę banków centralnych naszego regionu? – Kiedy szefowie tych banków zapowiadają takie interwencje, to muszą mieć prawie 100 proc. pewności, że są w stanie skutecznie bronić walut – mówi RybińskiKrzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP, a obecnie partner w Ernst & Young..

Początkowy entuzjazm wywołany słowną interwencją banków centralnych zaczął szybko stygnąć i pod koniec dnia waluty naszego regionu znów nieco traciły. Ale – jak tłumaczył Ernest Petlarczyk, szef działu analiz w BRE Banku – na to już nie było rady. Bo cały świat pociągnęły w dół fatalne wyniki na otwarciu giełd w Stanach Zjednoczonych. Amerykańskie indeksy pikowały na wieść o tym, że rząd USA znowu będzie musiał wesprzeć Citigroup, w zamian za co przejmie nawet 40 proc. jego akcji.

Nina Hałabuz

całość pod adresem:  www.wyborcza.pl