Morska potęga nuklearna dwóch europejskich mocarstw została wystawiona na pośmiewisko po zderzeniu brytyjskiego i francuskiego okrętu podwodnego. Według ekspertów szansa na zderzenie była jak jeden do miliona.
Wytropiony przez brytyjską prasę incydent pomiędzy flagowymi okrętami podwodnymi z napędem atomowym wywołał prawdziwą burzę po obu stronach Kanału La Manche.
Opozycja na Wyspach domaga się od rządu śledztwa. – Dowództwo marynarki musi wyjaśnić, jak doszło do tego, że jeden okręt z bronią masowego rażenia zderzył się z drugim takim okrętem na środku drugiego co do wielkości oceanu – mówił w parlamencie Angus Robertson ze Szkockiej Partii Narodowej.
Brytyjski “Vanguard” i francuski “Le Triomphant”, mające na pokładzie w sumie 32 pociski balistyczne z kilkudziesięcioma głowicami atomowymi, zderzyły się najprawdopodobniej w nocy z 3 na 4 lutego na wodach Zatoki Biskajskiej, niedaleko wybrzeża Francji.
“The Independent” obliczył, że oba okręty miały na swym pokładzie ładunki o łącznej sile rażenia równej 1248 bombom atomowym zrzuconych w 1945 r. na Hiroszimę. Wszystko wskazuje na to, że w tym czasie były jedynymi okrętami atomowymi na wodach Atlantyku.
Kolizja miała miejsce na głębokości tysiąca stóp, przy niewielkiej prędkości 4,5 mili na godzinę. Na szczęście żaden marynarz nie zginął, a uszkodzenia okrętów są niewielkie i nie doszło do skażenia środowiska.
Elitarne jednostki w sumie z 250 marynarzami na pokładach wracały z podobnych misji wynikających z ukutej jeszcze w latach 60. XX wieku doktryny wojennej Paryża i Londynu. Zakłada ona, że w morzu powinien stale przebywać choć jeden okręt z pociskami nuklearnymi, w każdej chwili gotowy odpowiedzieć na atak wroga.
Eksperci zachodzą w głowę, jak mogło dojść do tego, że atomowe superokręty znalazły się w tym samym czasie w tym samym miejscu na Atlantyku.
Prawdopodobnie zgubiła je kluczowa dla powodzenia podwodnych misji umiejętność bycia niewidzialnym. Oba okręty są tak najeżone sprzętem zagłuszającym sonary i radary przeciwnika oraz tak skonstruowane, by praktycznie nie wydawać żadnych dźwięków doskonale słyszalnych w morskiej toni. Oba okręty mogły się po prostu nie zauważyć.
Kolejna przyczyna to fakt, że choć Wlk. Brytania i Francja są sojusznikami w NATO i UE, nie informują się nawzajem o tego typu nuklearnych misjach, bo Paryż nie jest członkiem struktur wojskowych Sojuszu (taki system ostrzegawczy Brytyjczycy mają z Amerykanami).
– To tak jakby dwóch ludzi z oczami zasłoniętymi opaskami czołgało się po wielkim pokoju i w końcu stuknęło się głowami – nabijali się na łamach brytyjskiej prasy komentatorzy.
Ale ani w Paryżu, ani w Londynie nikomu nie jest specjalnie do śmiechu, bo polityczne skutki kolizji trudno przewidzieć. Na Wyspach już pojawiają się głosy, by skończyć z zimnowojenną praktyką utrzymywania na morskich patrolach przez 365 dni w roku okrętu z nuklearnym arsenałem.
– To nuklearny koszmar – mówi Kate Hudson, szefowa organizacji Campaign for Nuclear Disamament działającej na rzecz rozbrojenia nuklearnego. – Premier Brown powinien skorzystać z okazji i zakończyć stałe patrole.
Tradycyjnie wściekle kąsająca polityków brytyjska prasa krytykuje rząd za zaniedbania i rozwodzi się nad rozmiarami ewentualnej katastrofy nuklearnej, której udało się cudem uniknąć.
– Jeśliby tylko trochę plutonu z rakiet czy reaktorów przedostało się do oceanu i atmosfery, skutkowałoby to natychmiastową śmiercią ludzi znajdujących się w pobliżu i sporym zwiększeniem przypadków zachorowania na raka w ciągu najbliższych trzech dekad – tłumaczy John Large, doradca Royal Navy.
W przeszłości zdarzały się już kolizje atomowych okrętów podwodnych, w czasach zimnej wojny nawet jednostek ZSRR i USA. Jak podkreśla jednak emerytowany komandor brytyjskiej marynarki Stephen Saunders, zderzenie “Vanguarda” i “Le Triomphant” to pierwszy znany mu przypadek kolizji atomowych okrętów podwodnych należących do sojuszników.
Jacek Pawlicki
Wyborcza.pl – www.wyborcza.pl