Tomasz Wróblewski poszukiwany od 16 lat przez polską policję i tysiące oszukanych ludzi został zatrzymany w Ameryce Południowej. Tak jak w Polsce założył tam piramidę finansową.
– Policja w Chile poinformowała nas, że mają Tomasza Wróblewskiego. Żeby się upewnić, że to on, wzięli od nas jego ślady genetyczne i odciski palców – mówi krakowski policjant, który przez lata bezskutecznie ścigał Wróblewskiego.
To bohater głośnej w latach 90. afery Biofermu. Założona przez Wróblewskiego spółka była klasyczną piramidą finansową. Od czerwca do października 1993 r. naciągnęła ok. 40 tys. osób z Małopolski, ze Śląska i z Wielkopolski na ponad 34 mln złotych. Bioferm obiecywał krociowe zyski na produkcji suszu mlecznego, który miał być wysłany do Szwajcarii do produkcji kosmetyków.
Uwiedzeni przez “serki”
Mechanizm oszustwa był taki. W siedzibie firmy dostawało się za równowartość dzisiejszych 800 zł kaucji porcję tzw. aktywatora. To był preparat, który dosypany do mleka zamieniał je w suche granulki nazywane “serkiem”. Proces suszenia trwał dwa tygodnie. Odniesiony do Biofermu susz był tam przyjmowany, a jego producent otrzymywał zwrot kaucji plus drugie 800 zł.
Jednak ci, którzy weszli w interes z Biofermem, nie wiedzieli, że susz nie lądował w Szwajcarii, lecz w magazynach na obrzeżach Krakowa.
Ludzi ogarnął szał, Bioferm oferował przecież szybki i duży zysk. A produkcja suszu była niezwykle prosta – “serki” rosły same w domu. Do biur firmy w kilku miastach ruszyły tysiące osób, niemal wciskając Biofermowi pieniądze na aktywatory. W proceder weszła Polska Akademia Nauk w Zabrzu, która zainwestowała 80 tys. zł. Później naukowcy tłumaczyli, że chcieli w ten sposób pomóc przeżywającemu trudności finansowe ośrodkowi.
Przeciętny wytwórca “serków” powierzał Biofermowi od 1,6 tys. do 4 tys. dzisiejszych złotych, niektórzy wpłacali nawet po 30 tys. zł.
Gdy po czterech miesiącach firma była u szczytu rozkwitu, zwinęła działalność. Przerażeni ludzie, którzy powierzyli Biofermowi pieniądze, znów ruszyli do biur spółki, ale te były już zamknięte. Z konta spółki zniknęło 8 mln dol. – suma w tamtych czasach ogromna.
Szef Biofermu pozostawał nieuchwytny.
Powtórka w Chile
W Chile Wróblewski – gdzie wpadł na początku tego roku – zorganizował bardzo podobną piramidę finansową. Tym razem spółka nazywała się Fermex, a kierowała nią 65-letnia Francuzka. Tak jak w Polsce sprzedawano Chilijczykom zestawy do produkcji “magicznego sera” (po 300 euro) wykorzystywanego rzekomo przez przemysł kosmetyczny. Też obiecywano krociowe zyski. Oszuści wyciągnęli blisko 30 mln euro.
Razem z właścicielką Fermeksu wpadli dwaj wspólnicy – w tym Wróblewski, który żył na fałszywym paszporcie.
Ścigany i porwany
To kończy wieloletnie poszukiwania Wróblewskiego. Nie tylko prokuratorsko-policyjne. Po upadku Biofermu część ludzi pogodziła się ze stratą. Były jednak dwa samobójstwa, a grupa poszkodowanych ze Śląska ruszyła tropem Wróblewskiego.
Na początku czerwca 1995 r. odnaleźli go w Paryżu, porwali i wysłali do jego teścia w Polsce list z żądaniem okupu w wysokości 600 tys. niemieckich marek (równowartość 300 tys. euro). Wróblewski zdołał jednak uciec. Od tego czasu ślad po nim się urwał. Policjanci z coraz mniejszym zapałem obserwowali w każde święta jego dom rodzinny w Krakowie.
We wrześniu 1998 r. sprawę zawieszono.
Czy trafi do Polski?
Prokuratura o wpadce oszusta w Chile oficjalnie jeszcze nie wie. Od 1993 r. Wróblewski jest ścigany międzynarodowym listem gończym. Po wejściu do Unii rozesłano za nim Europejski Nakaz Aresztowania. Przedawnienie zarzutów stawianych b. właścicielowi Biofermu nastąpi w 2013 roku.
Nie wiadomo jednak, czy teraz Wróblewski trafi przed nasz sąd. Polska ma z Chile zawartą tylko umowę o zwalczaniu przestępczości zorganizowanej. – Jeśli uzyskamy potwierdzenie zatrzymania go, podejmiemy odpowiednie kroki, by sprowadzić tę osobę do Polski, ale z jakim skutkiem, trudno powiedzieć. Niewykluczone, że najpierw chilijski wymiar sprawiedliwości będzie chciał go osądzić za czyny popełnione w tamtym kraju – mówi Ryszard Tłuczkiewicz, zastępca prokuratora apelacyjnego w Krakowie.
Wojciech Czuchnowski, Jarosław Sidorowicz
Gazeta.pl – www.gazeta.pl