10-lutego-matka-z-synemPorwała własnego syna, by uratować go przed germanizacją. W Polsce uchodzi za bohaterkę narodową, w Niemczech – za pieniaczkę.

Nagły pisk opon. Kobieta i dwoje dzieci wydają okrzyk przestrachu. Ze srebrzystego golfa wyskakuje dwóch mężczyzn. Obezwładniają gazem łzawiącym kobietę i jej adoptowaną córeczkę. Dziewięcioletniego chłopca wciągają do samochodu, sadzają go między sobą na tylnym siedzeniu. Chłopczyk krzyczy ze strachu. Kilka godzin później policja znajduje porzucony samochód na jednej z bocznych uliczek Düsseldorfu, niedaleko miejsca porwania. Samochód wypożyczyła poprzedniego dnia Beata Pokrzeptowicz-Meyer, porywaczka, a zarazem rodzona matka chłopca.

W Niemczech porwanie małego Moritza pozostaje początkowo prawie niezauważone przez media, ale polskie gazety i stacje telewizyjne żywo zajmują się tym dramatem rodzinnym. Kobieta, poszukiwana międzynarodowym listem gończym, udziela długich wywiadów. W nieujawnionym miejscu gdzieś w Polsce kamera filmuje Moritza bawiącego się piłką. Chłopiec rozumie, co matka mówi do niego po polsku, ale odpowiada jej po niemiecku. Beata Pokrzeptowicz-Meyer, kobieta inteligentna, robiąca wrażenie nieco nieśmiałej, mówi cicho: Mój mąż nie chciał, żeby Moritz po naszym rozwodzie uczył się polskiego. Jugendamt też sobie tego nie życzył (Jugendamt, urząd ds. dzieci i młodzieży, działa w ramach lokalnej administracji; Jugendamty istnieją od 1939 roku, do ich kompetencji należą zagadnienia związane z opieką i wychowaniem dzieci i młodzieży – przyp. FORUM).

Jak za Hitlera
42-letnia matka chłopca jest w Polsce postrzegana jako bohaterka narodowa. Porwanie było wprawdzie naruszeniem prawa i dziś grozi jej za to więzienie, ale wydany przez Jugendamt zakaz „Polnisch verboten” był czymś o wiele gorszym. Przypomina Polakom brutalną germanizacyjną politykę Bismarcka pod koniec XIX wieku, a także II wojnę światową, gdy to hitlerowcy w Polsce zabierali rodzinom tysiące jasnowłosych i niebieskookich dzieci, ładowali je do pociągów i odsyłali do Rzeszy. Nazistowskie Jugendamty przydzielały „wartościowe rasowo” dzieci z Zamojszczyzny rodzinom esesmanów do adopcji. Po wojnie tylko nieliczne spośród tych dzieci odnalazły swoich polskich rodziców. Zapomniały ojczystego języka, często nie mogły sobie przypomnieć nawet nazwiska rodziców ani imion rodzeństwa.

Gabriele Lesser

“Die Tageszeitung”

(Forum)

Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu “Forum”.