Złoty odrobił w piątek część strat do najważniejszych walut, ale analitycy twierdzą, że zanim nastąpi gwałtowne odbicie waluty, Polskę czeka kilka chudych miesięcy. “Jeśli spekulacje na rynku nie zostaną zahamowane, to już wkrótce za euro trzeba będzie zapłacić nawet 5,5 zł, a frank i dolar poszybują w górę, pustosząc portfele milionów właścicieli kredytów hipotecznych” – mówią DZIENNIKOWI.
Po piątkowych notowaniach, po których frank kosztuje 3 zł, a euro 4,52 zł, analitycy podzielili się na dwa obozy. Optymiści czekają na poważną korektę złotego, pesymiści mówią, że zanim do niej dojdzie, złoty może naprawdę spaść na dno. Siły są wyrównane. – Nie można więc wykluczać, że w drugiej połowie lutego złoty zdecydowanie skoryguje – ocenia Marcin Kiepas z XTB. Jego zdaniem dynamika wyprzedaży naszej waluty wskazuje, że rynek zbliża się do momentu przełomowego.
Potwierdza to Marek Zuber z Dexus Partners: – Na razie na rynku jest znacznie więcej sprzedających niż kupujących złotego. Więc jego kurs może nadal spadać. Jednak za kilka miesięcy złoty z pewnością mocno się odbije – mówi. Ale ci, którzy wietrzą czarny scenariusz, oponują. Argumentują, że w ciągu zaledwie sześciu miesięcy polska waluta straciła na sile więcej, niż zyskała przez ostanie 3,5 roku. I że załamanie dotyczy generalnie środkowoeuropejskich walut.
– Nie można wykluczyć, że nastąpi efekt argentyński na rynkach całego regionu wschodniego, czyli wycofanie wszystkich inwestycji także z Polski -mówi ekonomista Ryszard Petru. Wtedy zdaniem Petru za jedno euro trzeba będzie zapłacić nawet powyżej pięciu złotych. Wszyscy są zgodni co do jednego: notowania złotego są tak rozchwiane, że właściwie trudno powiedzieć coś pewnego o przyszłości. Analitycy zgodnie przyznają, że warunkiem umocnienia złotego jest przede wszystkim poprawa klimatu inwestycyjnego na rynkach finansowych i bardziej odważne zapowiedzi organów państwa i banku centralnego.
– NBP nie powinien tak stanowczo zaprzeczać, że nic nie będzie robił. Powinny pojawić się zapowiedzi ewentualnej interwencji – mówi Petru. Tymczasem jednak rząd Donalda Tuska i NBP są sceptycznie nastawieni do interwencji walutowych. Paradoksalnie złotego mogą wzmocnić najnowsze dane o bezrobociu w Stanach Zjednoczonych – w styczniu w Ameryce przybyło 600 tys. nowych bezrobotnych. Giełdy spadły, ale tylko na chwilę. – Nie spełniły się więc czarne scenariusze, a to dla światowych inwestorów dobra wiadomość. Dominuje bowiem przekonanie, że im gorzej jest za oceanem, tym gorsze perspektywy przed Europą. Jeśli tam nie ma zapaści na giełdach, to można również na naszym rynku podejmować ryzyko – wyjaśnia niezależny analityk walutowy Marek Rogalski.
Tymczasem większości Polaków pozostaje czekanie, a na słabym złotym cierpią niemal wszyscy. Ogromna rzesza tych, którzy zaciągnęli kredyty w obcych walutach (najwięcej we frankach), dziś boi się kolejnych skoków i tak wysokich już rat kredytów. Eksperci przewidują nawet, że część tych osób może w pewnym momencie z powodu braku środków przestać spłacać zadłużenie. Coraz trudniej również będzie można też uzyskać kredyt. Z powodu niskiego kursu złotego rosną również ceny sprowadzanych zagranicy samochodów, sprzętu elektronicznego, RTV czy AGD. Utrudniony dostęp do kredytów i spowolnienie gospodarcze będą miały realne przełożenie na kondycję przedsiębiorstw – uważa agencja ratingowa Fitch Ratings. Ich zdaniem wzrost PKB wyniesie w tym roku 1,2 proc. wobec szacowanych 4,8 proc.
Ilona Blicharz
całość na portalu:
www.dziennik.pl