Giganci rosną na Wall Street

Po tym, jak w piątek S&P500 obronił linię bessy, w poniedziałek zobaczyliśmy już jednoznaczne odbicie z wielomiesięcznych minimów. Zwyżkę napędzały drożejące akcje banków. Podczas piątkowej sesji S&P500 „został zawrócony” znad linii leżącej 20 proc. poniżej styczniowego rekordu wszech czasów. W Ameryce spadek głównego indeksu o ponad 20% od poprzedniego szczytu uważa się za przejście w okres giełdowej bessy. Tego udało się uniknąć i – co więcej – S&P500 zatrzymał się na linii wyznaczanej przez 38,2 proc. zniesienia covidowej hossy. Dla zwolenników analizy technicznej był to mocny argument przemawiający za realizacja scenariusza wzrostowego odreagowania. Bez przesądzania, czy będzie to tylko korekta w ramach rynku niedźwiedzia (czyli bessy) czy też powrót do hossy. To właśnie wydarzyło się w poniedziałek, gdy przy pustym kalendarium makroekonomicznym i korporacyjnym liczyły się głównie „technika” i emocje. Dow Jones zakończył poniedziałkową sesję zwyżką o niemal 2 proc., osiągając pułap 31 880,24 pkt. S&P500 wzrósł o 1,86 proc., kończąc dzień na poziomie 3 973,75 pkt. Nasdaq poszedł w górę o 1,59 proc., wspinając się na wysokość 11 535,27 pkt. Liderem zwyżki był sektor bankowy, którego subindeks S&P urósł o niemal 5 proc. Akcje JP Morgan Chase podrożały o 6,2 proc., Bank of America o 5,8 proc., a Citigroup o 6,15 proc. Po tęgich spadkach z ostatnich kilku tygodni odreagowanie dotarło także to sektora FANG+. Notowania Apple’a urosły o 4 proc., Alphabetu o 2,4 proc., a Mety (dawny Facebook) o 1,4 proc.

Za nami już prawie cały sezon wyników za I kwartał. Raporty kwartalne przedstawiło 474 spółek z indeksu S&P500, wśród których 78 proc. przebiło oczekiwania analityków. Jednakże zarządy giełdowych korporacji dość pesymistycznie oceniały perspektywy na najbliższą przyszłość. 59 spółek przedstawiło negatywne prognozy, a pozytywne – 32. Kwartał wcześniej proporcje te były niemal dokładnie odwrotne (52 pozytywne i 37 negatywne) – podaje Reuters powołując się na dane Refinitiv. Warto też pamiętać, że w trakcie weekendu nie został rozwiązany żaden z problemów trapiących inwestorów przez ostatnie kilka miesięcy. Światowa i amerykańska gospodarka wyraźnie zwalnia, ceny surowców są na wieloletnich szczytach napędzając niewidzianą od dekad inflację cenową duszącą konsumenta i powoli tez uderzającą w marże giełdowych spółek. Fed i inne banki centralne świata mają w najbliższych miesiącach mocno podnieść stopy procentowe, co w przeszłości zwykle kończyło się recesją lub jakimś kryzysem finansowym.

 

Nie tak łatwo w Kanadzie o dom…

Rynek nieruchomości w Kanadzie naznaczony jest przez pogłębiający się kryzys. O ile mieszkania są drogie, ale wciąż dostępne, to kupienie domu jednorodzinnego graniczy z cudem. Jednorodzinny dom w Kanadzie jest niedostępny nawet dla osób dobrze zarabiających.  Kryzys nieruchomości w Kanadzie jest złożonym zjawiskiem, na które wpływa sporo zmiennych. Z jednej strony rzeczywistość zaczyna przypominać sytuację, gdy wielu Kanadyjczyków pracuje, jednak nie zarabia wystarczająco dużo, aby pozwolić sobie na zakup mieszkania. Jak wskazują eksperci, taka sytuacja jest nieuchronnością urbanizacji bez mieszkań komunalnych. Tańsze mieszkania są po prostu mniej opłacalne dla deweloperów niż droższe apartamentowce dostępne dla nielicznych.

Sytuacja w Kanadzie, szczególnie w Ontario jest jednak znacznie gorsza. Nie tylko osoby o niskich zarobkach nie mogą kupić mieszkania. Obecnie domy w Kanadzie są dobrem luksusowym, z uwagi na ograniczoną podaż. Rozbieżność podaży i popytu na domy jednorodzinne jest czymś innym niż rozbieżność podaży i popytu na mieszkania po przystępnych cenach, co pokazuje poniższy wykres uwzględniający dane pochodzące z Statistics Canada. Jak widać, deweloperzy decydują się na budowę mieszkań, rezygnując z projektów budowy domów. Przyczynami takiej sytuacji są kwestie finansowe oraz zmiany klimatyczne. Jednym z czynników są rosnące ceny materiałów budowlanych. Według szacunków specjalistów ds. rynku nieruchomości koszty budowy domu wzrosły w ciągu 18 miesięcy o co najmniej 40 proc.

Kolejnym znaczącym czynnikiem są zmiany klimatyczne. Jak wiadomo, pojedyncze mieszkanie ma niższy ślad węglowy niż dom jednorodzinny. Wraz z upływem czasu rząd Kanady podnosi podatki od źródeł emisji gazów cieplarnianych, sprawiając, że domy będą coraz droższe w utrzymaniu. Nikt nie zna realnej bariery finansowej, która będzie obowiązywać za kilka lat, dlatego kupno domu jest bardzo ryzykowne, nawet dla osób, które zarabiają stosunkowo dużo. Na budowę domu dużo trudniej uzyskać pozwolenie, dlatego deweloperzy rezygnują z podobnych projektów, skupiając się wyłącznie na budowie mieszkań w dużych ośrodkach miejskich.

Teoretycznie mogłoby się wydawać, że jeśli występuje popyt, występuje również podaż. Jednak w Kanadzie deweloperzy nie podejmują się realizacji budowy domów. Wywołuje to gniew u młodych Kanadyjczyków, których teoretycznie stać na zakup nieruchomości, jednak dom pozostaje poza ich zasięgiem. Jeszcze w latach 50. XX wieku domy jednorodzinne na przedmieściach z charakterystycznymi białymi płotami nawiązywały do koncepcji rodziny nuklearnej. Obserwowana po wojnie migracja na przedmieścia może zostać skutecznie zatrzymana ze względu na znikomą liczbę domów dostępnych w sprzedaży.

 

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *