Wzrosty na giełdzie
Dow Jones rósł na zamknięciu o 1,5 proc., najmocniej od 16 marca. S&P500 zyskał 1,6 proc. Nasdaq poszedł w górę o 2,2 proc. Amerykańskie rynki akcji były zdominowane we wtorek przez popyt pomimo negatywnych czynników, którymi były rosnące do kilkuletnich szczytów rentowności obligacji USA, nowe „jastrzębie” sygnały z Fed, czy rozpoczęcie przez Rosję ofensywy na Ukrainie. Odpowiedzią na pytanie, dlaczego inwestorzy mimo to kupowali akcje może być wtorkowy raport strategów JP Morgan Chase dotyczący sytuacji na rynku akcji. Marko Kolanovic i Bram Kaplan przekonywali w nim, że „zarówno nastroje jak i pozycjonowanie są zbyt niedźwiedzie”. Odnosząc się do wcześniejszych obaw inwestorów wskazywali, że podwyżki stóp są już uwzględnione w cenach, a inflacja powinna słabnąć. Wskazywali, że w krótkim terminie można oczekiwać rajdu wzrostowego, podczas którego będą drożały przede wszystkim akcje spółek o małej kapitalizacji oraz tych o „wysokiej becie”. Rekomendowali stworzenie portfela składającego się zarówno ze spółek wzrostowych: technologicznych i innowacyjnych, jak i spółek „value”, najlepiej z branż metali i górnictwa. Sądząc po przebiegu wtorkowej sesji, dominująca na rynku opinia była zbliżona do przedstawionej przez strategów JP Morgan Chase. We wtorek indeksy spółek wzrostowych (1,9 proc.) i „value” (1,3 proc.) rosły podobnie. O ok. 2 proc. poszły w górę także indeksy spółek małej kapitalizacji: Russell 2000 i S&P Small Cap 600.

Świąteczny okres był dość spokojny na rynku walut. Kurs złotego ustabilizował się i wyraźnie czeka na nowy impuls. Natomiast sporo dzieje się na rynku długu, gdzie presja to nie tylko efekt wysokiej inflacji w Polsce. W marcu inflacja w Polsce wyniosła 11% i choć RPP na ostatnim posiedzeniu zdecydowała się na sporą podwyżkę stóp procentowych (główna stopa wzrosła do 4,5%), oczekiwania w tym zakresie ciągle rosną. Rynek już na ten moment wycenia wzrost stóp do przynajmniej 6,5%, ale z samej Rady płyną sygnały, że być może stopy trzeba będzie podnieść nawet mocniej. To wszystko oczywiście nie pomaga krajowemu rynkowi długu, gdzie po krótkiej korekcie rentowności obligacji nadal rosną i w przypadku 10-latki ponownie przekroczony został poziom 6%. O ile krajowe czynniki nie pomagają, swoje dokłada też zagranica. W USA Fed szykuje rynki na szybkie podwyżki oraz ograniczanie bilansu banku centralnego, a rentowność obligacji 10-letniej powoli zbliża się do 3%. Można powiedzieć, że to i tak niewiele w relacji do przekraczającej 8% inflacji i to chyba największy czynnik ryzyka również dla naszego rynku długu – dalszy istotny wzrost rentowności na rynkach zagranicznych wywierałby presję także na krajowy rynek. A na razie nie ma sygnałów zwrotu tego trendu. Dane z rynku mieszkaniowego w USA okazały się bardzo silne (czyli na razie wzrost rynkowych stóp mu nie zaszkodził), a ceny producenta w Niemczech w marcu wzrosły o ponad 30% (najmocniej od… 1949 roku!).

Stany Zjednoczone nr 1
USA pozostają największą gospodarką świata, ale Amerykanów gonią Chińczycy. Polska ma zbliżyć się do czołowej dwudziestki – wynika z prognoz MFW. W 2021 r. Stany Zjednoczone utrzymały miano największej gospodarki świata. Nominalny PKB USA wzrósł o 10 proc., do niemal 23 bilionów dolarów. Jeszcze szybciej, uwzględniając umocnienie juana wobec “zielonego, puchł PKB Chin przeliczony na najważniejszą walutę świata. Po skoku o ponad 17 proc. przekroczył 17 bilionów dolarów. W kontekście wyścigu o gospodarczy prymat globalny warto jednak pamiętać, że główny wskaźnik makroekonomiczny świata pozostaje narzędziem propagandy w rękach Pekinu, a jego wielkość nie jest w równym stopniu skorelowana z faktyczną, produktywną działalnością gospodarczą co w przypadku USA. A to wypacza, i tak niedoskonałe, porównania bazujące na PKB.

Z szacunków MFW wynika, że w przeliczeniu na dolary skurczyła się trzecia największa gospodarka świata – japońska. PKB kraju kwitnącej wiśni spadł poniżej 5 bilionów dolarów. Z danych i szacunków MFW wynika, że czołowa dziesiątka największych gospodarek świata w 2020 r. utrzymała swoje pozycje w 2021 r. Na dalszych miejscach zaszły pewne roszady: Iran awansował na 14. miejsce, wyprzedzając Hiszpanię, Meksyk i Indonezję, a Arabia Saudyjska wskoczyła na 19. miejsce, pokonując Szwajcarię i Turcję. Polska utrzymała 23. lokatę.

MFW przewiduje, że w tym roku w rankingu zajdą kolejne roszady. Kanada ma przeskoczyć Włochy, a Brazylia – Rosję, Koreę Południową i Australię. Kolejny krok w górę ma wykonać Arabia Saudyjska. Jedno oczko w górę ma awansować Polska, wyprzedzając pogrążoną w inflacyjnym kryzysie Turcję.Prognozy są jednak obarczone dużą niepewnością. Eksperci MFW muszą oszacować nie tylko tempo wzrostu gospodarczego, ale i kurs miejscowej waluty w stosunku do dolara. Trudność wyraźnie widać na przykładach dwóch spadkowiczów: Rosji i Turcji.

W przypadku tej drugiej ekonomiści przewidują, że PKB nominalny w walucie krajowej wzrośnie o prawie 60 proc., ale w przeliczeniu na dolary – skurczy się o 14 proc. W 2021 r. PKB Turcji w lirach wzrósł o ponad 40 proc., a w USD – o 12 proc., wynika z danych MFW. Tymczasem dotychczasowe tegoroczne osłabienie tureckiej waluty nie jest tak zdecydowane jak tąpnięcie zanotowane w 2021 r. Jeszcze większe wątpliwości budzi prognoza dotycząca Rosji. PKB nominalny ma wzrosnąć o prawie 15 proc. (realnie spaść o 8,5 proc.), a w przeliczeniu na dolary zwiększyć się o 3 proc. Tyle że obecne przewidywania kursu rubla, a nawet jego bieżąca wycena, budzą ogromne kontrowersje. Moskwa wprowadziła bowiem m.in. kontrolę kapitału (gwałtowne ograniczenie transferu środków za granicę), a formalne i nieformalne sankcje aliantów wprowadzonych po inwazji Rosji na Ukrainę sprawiły, że rosyjskie aktywa stały się “nieinwestowalne”. Płynność na rynku rubla jest w efekcie bardzo niska, a kurs zmanipulowany – gdy ograniczenia zostaną zniesione, dostosowanie do rzeczywistości może być gwałtowne. Nawet jeśli bariery zostaną utrzymane, to trudno wyznaczyć realną cenę rosyjskiej waluty, którą używa się do wyliczenia powyższego rankingu. Podobnie jest w przypadku Iranu, gdzie mimo ponad 40-proc. inflacji kurs riala formalnie pozostaje usztywniony wobec dolara, co winduje pozycję Persów w zestawieniu.

Awans Polski na 22. lokatę zapewne wzbudzi nad Wisłą dyskusje o włączeniu naszego kraju do G20. 21. miejsce w rankingu zajmuje bowiem Tajwan (Republika Chińska), czyli państwo nieuznawane przez większość społeczności międzynarodowej pod naciskiem Chińskiej Republiki Ludowej. Na 11. miejscu plasuje się z kolei Rosja, która po ataku na Ukrainę spotyka się z ostracyzmem krajów demokratycznych. Jednak sama wielkość PKB nie jest jedynym kryterium przynależności do G20 – w grupie brakuje Hiszpanii, Holandii, Iranu czy Szwajcarii. Cała Unia Europejska jest reprezentowana przez władze wspólnoty, choć równocześnie do grupy należą największe unijne gospodarki: Niemcy, Francja czy Włochy. Tym niemniej Polska mogłaby być reprezentantem regionu Europy Środkowo-Wschodniej. W kwietniowym wydaniu “World Economic Outlook”

Żadne z państw nie miało ostatnio tylu powodów do wdzięczności wobec Kremla, co Turcja. W końcu to przecież Władimir Putin otworzył przed nią możność odzyskania mocarstwowej pozycji i to kosztem Rosji. Nim w „Moskwę” uderzyły ukraińskie pociski samosterujące, miał nad nią pojawić się Bayraktar TB2. Wedle ogólnikowych informacji przekazywanych przez Kijów, wyprodukowany w Turcji dron odwrócił uwagę systemów radarowych krążownika rakietowego, tak ułatwiając jego trafienie. Gdy kilkanaście godzin później okręt flagowy Floty Czarnomorskiej spoczął na dnie, równocześnie dokonała się po cichutku zmiana układu sił w wyjątkowo ważnym regionie świata. Jak istotną rolę odgrywa Morze Czarne jako szlak komunikacyjny przekonują się właśnie wszyscy importerzy ukraińskich oraz rosyjskich zbóż, oleju słonecznikowego, produktów spożywczych i setek innych towarów. Także tyczy się to kupców gazu z przechodzącego pod powierzchnią akwenu gazociągu TurkStream. Wreszcie ta flota wojenna, która panuje na Morzu Czarnym, dysponuje możliwością szachowania Azji Mniejszej, strategicznych obszarów Kaukazu i Zakaukazia oraz „miękkiego podbrzusza” Europy Wschodniej.

Od dnia zatonięcia „Moskwy” na Morzu Czarnym nie ma już potężniejszej floty od tureckiej. Jej dominacja zostanie umocniona, kiedy do służby wejdzie lotniskowiec „Anadolu” (właśnie trwa jego doposażenia), zdolny przenosić na swym pokładzie samoloty bojowe, śmigłowce i oczywiście drony Bayraktar. Zważywszy, że Ankara dzierży niepodzielną kontrolę nad cieśninami łączącymi Morze Czarne z resztą akwenów świata, już w tym momencie niepodzielnie rządzący Turcją prezydent Recep Tayyip Erdogan ma prawo rzec – szach i mat. Tak Władimir Putin zaprzepaszcza owoce ekspansji Rosji na południe, którą prowadzono konsekwentnie i z sukcesami od czasów rządów Piotra Wielkiego. Bo zatopienie „Moskwy”, dokonane przez siły ukraińskie, przy skromnej asyście tureckiego drona, to nie tylko dowód na prawdziwość starego przysłowia, że „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”. To również symboliczny punkt zwrotny, jaki umyka jeszcze powszechnej uwadze.

Tymczasem każdy dzień przynosi nowości, wskazujące dokąd zmierza Turcja. Zestawienie ich ze sobą tworzy bardzo ciekawy obraz. Zacznijmy od tego, że coraz ściślej zwiany z Ankarą Azerbejdżan krok po kroku powiększa swe terytoria w Górskim Karabachu, kosztem uzależnionej od Rosji Armenii. Najpierw za sprawą zwycięskiej wojny, a tej wiosny metodą faktów dokonanych. Ot wyposażone w turecką broń azerskie wojska rozbijają ormiańskie posterunki i przejmują kolejne wsie (trzy tygodnie była to wioska Parukha). Mające strzec w tamtym regionie pokoju i ustalonych linii demarkacyjnych siły rosyjskie udają, iż nic nie widzą. Co nie jest specjalnie trudne, bo większość z nich przerzucono już na Ukrainę. Tak turecki protektorat nad roponośnymi rejonami Zakaukazia staje się coraz pewniejszy. Jednocześnie trwa porządkowanie spraw związanych z zawsze kłopotliwymi dla Ankary Kurdami. W ten weekend tureccy komandosi wsparci przez śmigłowce uderzyli w północnym Iraku na pozycje zajmowane przez oddziały Partii Pracujących Kurdystanu. Bagdad śle protesty, a niezrażone nimi tureckie wojska posuwają się obecnie w głąb irackiego terytorium.

Kurdowie byli niegdyś sojusznikami USA w walce z Państwem Islamskim. Natomiast prezydent Erdogan zupełnie popsuł sobie relacje z Waszyngtonem, nabywając od Rosji systemy obrony przeciwlotniczej S-400. W odwecie Amerykanie zablokowali wówczas dostarczenie do Turcji już zakupionych supernowoczesnych myśliwców F-35. Fakt, że oba kraje wiąże ścisły sojusz za sprawą NATO jakoś nie rzutował na codzienne relacje. Te ochłodziły się do temperatur iście arktycznych. Ale za sprawą wojny na Ukrainie to już przeszłość. W zeszłym tygodniu doradca prezydenta Erdogana ds. polityki zagranicznej Ibrahim Kalin spotkał się z zastępczynią sekretarza stanu Victorią Nuland. Rozmowy o naprawieniu wzajemnych relacji przyniosły już pierwszy efekt. Waszyngton wyraził zgodę na sprzedaż tureckiemu lotnictwu partii myśliwców F-16. W kwestii odblokowania dostawy nowocześniejszych F-35 negocjacje trwają.

Co ciekawe, ciche wypychanie Rosji z rejonów Morza Czarnego wciąż nie utrudnia Erdoganowi podtrzymywania dobrych kontaktów z Kremlem. Prezydent Turcji oficjalnie nie ustaje w próbach, zmierzających do nakłonienia Władimira Putina oraz Wołodymyra Zełenskiego, by w końcu zawarli pokój. Kiedy zaś z Moskwy przesłano do Ankary skargę na to, że Turcja dostarcza śmiercionośne drony Ukraińcom, tamtejsi urzędnicy bezradnie rozłożyli ręce i odpisali, iż Baykar Technologies to prywatna firma. Może więc sprzedawać swe produkty każdemu. Poza tym wszyscy wiedzą, iż jest ona własności rodu Bayraktar. Z niego wywodzi się zdolny konstruktor Selçuk Bayraktar, obecnie ulubiony zięć prezydenta Turcji. Kto jak kto, ale Władimir Putin powinien dobrze rozumieć, że firma z takimi koneksjami ma prawo handlować z kim jej się tylko podoba.

Na osłodę Turcy, odciętym od świata Rosjanom, zaoferowali w tym tygodniu specjalny program wypoczynkowy. Turecki rząd przyznał liniom lotniczym Turkish Airlines i Pegasus Airlines oraz biurom podróży specjalne wsparcie finansowe na przewiezienie i zakwaterowanie tego lata 3 mln rosyjskich turystów. Zostawione przez nich pieniądze bardzo się przydadzą zarówno miejscowym usługodawcom jak i tureckiemu państwu na rozbudowę potencjału militarnego. Ta zaś trwa w najlepsze i to w oparciu o własny przemysł. Wedle danych zebranych, przez śledzący co nowego nad Bosforem portal informacyjny ahvalnews.com, w porównaniu z latami 2011-2015 Turcji udało się w okresie od 2016 do 2020 r. zmniejszyć sumy wydawane na zakup zagranicznego uzbrojenia aż o 59 proc. W tym samym czasie eksport tureckiego przemysłu zbrojeniowego wzrósł o 30 proc. Prawdziwym hitem są drony. To one wywarły olbrzymi wpływ na przebieg wojen domowych trwających w Libii i Etiopii. Przesądziły o szybkim zwycięstwie Azerbejdżanu nad Armenią. Teraz są postrachem dla rosyjskich żołnierzy walczących z Ukraińcami. Równie obiecująco zapowiada się turecki czołg podstawowy Altay, opracowany wspólnie z południowokoreańską firmą zbrojeniową Hyundai Rotem, należącą do koncernu Hyundai Motor Group.

Za kilka lat wykrwawiona na Ukrainie Rosja o tak nowoczesnej marynarce wojennej, lotnictwie i siłach pancernych, jakie tworzy Turcja, będzie mogła sobie jedynie pomarzyć. Podobnie jak o zachowaniu przewagi demograficznej. Licząca 140 mln mieszkańców Federacja Rosyjska wymiera (rdzenni Rosjanie to dziś ok. 111 mln). W zamieszkałej przez 84 mln ludzi Turcji przyrost naturalny nadal ma się całkiem dobrze. Jedno i drugie może mieć spore znaczenie zważywszy, że obrzeża Morza Czarnego i region Kaukazu to dla Ankary naturalna strefa wpływów i ziemie niezwykle ważne gospodarczo. Podobnie zresztą jak dla Rosji. W końcu oba kraje w ciągu 250 lat stoczyły o nie aż jedenaście wojen. Rosjanie wygrywali siedem razy, Turcy tylko trzy i co więcej dawno temu. Jednak karta właśnie się odwraca, zaś Recep Erdogan jest zbyt doświadczonym graczem, by tego nie widzieć, a co ważniejsze nie potrafić wykorzystać.

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *