Rekordowy PPI
Indeks cen producentów (PPI) w Stanach Zjednoczonych w listopadzie rósł w rekordowo szybkim tempie. Rosnące ceny producentów mogą jeszcze bardziej napędzić i tak już nieakceptowalnie wysoką inflację konsumencką. Indeks cen producentów (PPI) był w listopadzie o 9,6 proc. wyższy niż rok wcześniej – podało Biuro Statystyki Pracy. To najwyższy rezultat po 2010 roku, odkąd dysponujemy porównywalnymi danymi. Inflacja producencka okazała się też wyższa od oczekiwań ekonomistów, którzy spodziewali się odczytu na poziomie 9,2 proc. wobec 8,6 proc. odnotowanych w październiku. W ujęciu miesięcznym wzrost cen producentów wyniósł 0,8 proc. mdm wobec 0,6 proc. miesiąc wcześniej. Po trzech miesiącach wzrostu po 0,6 proc. mdm miesięczna dynamika indeksu PPI powróciła do zakresu 0,8-1,0 proc. obserwowanego w pierwszej połowie 2021 roku.
Nie jest to jednak historyczny rekord. Sporządzany od roku 1947 indeks cen producentów obliczany w oparciu o dobra końcowe jeszcze wyższe odczyty (sięgające w porywach 15-20 proc.) notował w latach 70-tych XX wieku podczas kryzysów naftowych. Co istotne, tym razem inflacja nie ogranicza się tylko do paliw i energii. Eliminująca te kategorie tzw. bazowa inflacja PPI w listopadzie przyspieszyła z 6,3 proc. do 6,9 proc., także ustanawiając nowy rekord. Oznacza to, że presja kosztowa wynika już nie tylko z rosnących cen surowców energetycznych i niemal rekordowo drogich płodów rolnych. Od początku 2021 roku ceny producentów (PPI) w Stanach Zjednoczonych rosną szybciej niż ceny płacone przez konsumentów (CPI). Taki stan rzeczy implikuje presję na marże przedsiębiorstw, co będzie skutkować albo jeszcze mocniejszym wzrostem cen w sklepach albo falą upadłości firm i recesją.
Cztery dni temu BLS opublikował statystyki listopadowej inflacji CPI w Ameryce, która osiągnęła rozmiary niewidziane od blisko 40 lat. Odczyt na poziome 6,8 proc. rdr był najwyższy iod czerwca 1982 roku, lecz okazał się zgodny z oczekiwaniami ekonomistów. Oznacza to także, że inflacja w żadnym bądź razie nie jest „przejściowa”, jak to przez ostatnie miesiące usiłowali nam wmówić bankierzy centralni.
Chińscy deweloperzy w głębokim dołku
Notowania chińskich deweloperów mocno spadły po tym, jak na rynek dotarły obawy o kondycję przedstawiciela sektora uznawanego dotychczas za “zdrowego”. Evergrande absolutnie nie jest jedynym chińskim deweloperem, który znalazł się pod ścianą pod wpływem presji władz w Pekinie dążących do ograniczenia spekulacji na rynku nieruchomości oraz zahamowania tempa wzrostu zadłużenia podmiotów zza Muru. W tym roku ze zobowiązań nie wywiązało się w terminie już co najmniej kilkunastu przedstawicieli sektora prowadzących działalność w wielu zakątkach Państwa Środka. Ale to problemy dużych graczy ciągną w dół wyceny akcji czy obligacji pozostałych. Tak było w przypadku Evergrande czy Kaisa Group, które zostały uznane przez Fitcha za niewypłacalne, tak w tym tygodniu na pierwszy plan wybija się Shimao Group.
Inwestorzy alergicznie zareagowali na informację o transakcji pomiędzy spółką i jej spółką-córką. Odnoga zarządzająca nieruchomościami ma kupić od grupy kolejną spółkę-córkę za 1,65 mld juanów. Rynek odczytał te zabiegi jako próbę dofinansowania słabszej części “rodziny”. Analitycy JPMorgana uznali, że wycena była zawyżona, a transakcja jest w gruncie rzeczy “transferem gotówki”, który “sugeruje problemy z płynnością” oraz stanowi “korporacyjną czerwoną flagę”, cytuje Bloomberg. Z oficjalną prośbą o wyjaśnienie sprawy zwróciła się do spółki szanghajska giełda. Potężna wyprzedaż zaczęła się na rynku obligacji, gdzie w poniedziałek niektóre papiery Shimao taniały nawet o ponad 50 proc. Bardziej stabilne były obligacje dolarowe spadające o kilkanaście procent. Za długiem ruszyły udziały – wczoraj akcje spółki tąpnęły o 12 proc., dziś – o blisko 20 proc. Jeden z 10 największych chińskich deweloperów był dotychczas – w przeciwieństwie do Evergrande i Kaisy – uznawany za relatywnie zdrowego przedstawiciela sektora. Nie przekraczał choćby ani jednej “czerwonej linii” wyznaczonej przez Pekin w celu powstrzymania lawiny długu narastającego na rynku nieruchomości za Murem. Chińskie media donoszą, że Shimao prowadzi negocjacje z wierzycielami ws. przesunięcia terminu spłaty zobowiązań.
Być może dlatego obawy o jego faktyczną kondycję w obliczu problemów z finansowaniem, ograniczanym z jednej strony przez chińskie władze, a z drugiej przez nastroje na rynkach, mocno rozlały się na innych deweloperów. Hongkoński indeks przedstawicieli sektora z Chin kontynentalnych HSMPI tąpnął w poniedziałek o ponad 3 proc., a we wtorek – o blisko 7 proc. Mocno tracili nie tylko mali gracze czy samo Shimao, ale również giganci. Numer 1 na chińskim rynku, czyli Country Garden, spadł o 4,5 proc., a numer 2, China Vanke o 2,5 proc. Z czołowej piątki najmocniej w dół poszły akcje Sunac (-12,8 proc.) oraz Evergrande (-7 proc.). Nieco mniej straciło notowane w Szanghaju Poly (-3,6 proc.). Mocno zniżkowały również wydzielone spółki zajmujące się zarządzaniem nieruchomościami, które – za przykładem Shimao – mogą być korporacyjnymi “skarbonkami”. Chińskie władze w ostatnich miesiącach przekonywały, że problemy Evergrande są odosobnione, a rynek nieruchomości – generalnie “zdrowy”. W ostatnich tygodniach pojawiły się również sygnały rozluźnienia polityki wobec deweloperów i nabywców mieszkań.