Robotyzacja Ameryki postępuje

Kryzys na rynku zatrudnienia zwiększył siłę negocjacyjną pracowników, ale również inwestycje w automatyzację. Ostatni sezon wyników finansowych spółek był generalnie dobry, tak samo jak liczba podpisanych umów w tym tygodniu – pisze w opinii dla Bloomberga Brooke Sutherland. Amerykańscy producenci zatrudnili w październiku 60 tys. osób, czyli dwukrotnie powyżej szacunków ekonomistów i najwięcej od czerwca ubiegłego roku. Był to solidny pokaz siły, któremu przewodzili producenci samochodów. Liczba zatrudnionych w tym sektorze nadal jest jednak niższa o prawie 300 tys. w porównaniu do końca 2019 r. pomimo tego, że wiele dużych firm przemysłowych sprzedaje więcej niż przed pandemią. Rekrutacyjny sukces z zeszłego miesiąca będzie miał jedynie skromny wpływ na wzrost liczby otwartych stanowisk produkcyjnych, która na koniec sierpnia wynosiła 900 tys. Napięta sytuacja na rynku pracy stworzyła korzystny moment dla związków: pracownicy firmy Deere & Co. poczuli się w tym tygodniu tak pewni swojej wartości dla firmy, że odrzucili poprawioną wersję umowy, która zawierała znaczne podwyżki płac i wzrost świadczeń emerytalnych. Aktualna sytuacja to także szansa na rozwój robotyzacji.

Według raportu Międzynarodowej Federacji Robotyki (IFR) opublikowanego pod koniec ubiegłego tygodnia w Stanach Zjednoczonych użytkowano rekordowe 310 700 robotów przemysłowych, czyli o 6 proc. więcej niż w 2019 roku. Liczba nowych wdrożonych w procesy produkcyjne robotów faktycznie spadła w USA w zeszłym roku, ponieważ pandemia nałożyła finansową presję na firmy i wpłynęła na ich wydatki, ale zmalała również liczba pracowników produkcyjnych, co przełożyło się na wzrost ratio wykonujących pracę robotów do ludzi. W ubiegłym roku na każde 10 tys. pracowników produkcyjnych przypadało 255 robotów przemysłowych (w porównaniu z 229 w 2019 r.) ˗ wynika z danych IFR. Wzrost ten sprawił, że Stany Zjednoczone awansowały o dwa miejsca (na 7.) w rankingu IFR dotyczącym zagęszczenia robotów (liczby robotów przypadających na liczbę pracowników – przyp. red.) w poszczególnych krajach. Prawdziwy wzrost dopiero się jednak zaczyna. IFR przewiduje, że liczba wdrożonych robotów w Ameryce Północnej wzrośnie w 2021 roku o 17 proc., a „pokryzysowy boom” będzie nadal napędzał niskie dwucyfrowe stopy wzrostu w 2022 roku i następnych.

Co ciekawe, zapotrzebowanie na sprzęt służący do automatyzacji jest szerokie. Producenci półprzewodników i pojazdów elektrycznych w szybkim tempie ogłaszają planowane wielomiliardowe inwestycje w budowę nowych fabryk w USA. Można oczekiwać, że obiekty te będą wysoce zautomatyzowane: są to nowe technologie, a zakłady budowane od podstaw prawdopodobnie będą nowoczesne. Wydatki kapitałowe w tych branżach pomagają zwiększyć zamówienia w firmach takich jak Rockwell Automation Inc., która w tym tygodniu odnotowała rekordowe zamówienia o wartości 2,2 miliarda dolarów za czwarty kwartał fiskalny. Rockwell zwróciło również uwagę na umowę o łącznej wartości 5 milionów dolarów z producentem nienaruszających równowagi ekologicznej opakowań Ardagh Group na oprogramowanie Fiix do zarządzania konserwacją i sprzęt do automatyzacji fabryki. Obserwujemy duże popyt ze strony firm produkujących chemikalia, które trafiają do wszystkich kartonowych pudeł, które pojawiają się na progach w całej Ameryce; od producentów żywności i napojów, których mogą ulec zepsuciu, jeśli utkną w korku w porcie; a nawet niektórych firm wydobywczych, które pozyskują materiały do ​​akumulatorów ˗ powiedział dyrektor generalny Rockwell, Blake Moret.

Raport walutowy

Frank szwajcarski w relacji do złotego notowany jest blisko najwyższych poziomów w historii. Wieloletni trend wzrostowy na parze frank-złoty pozostaje w mocy i należy się liczyć z ryzykiem coraz droższego franka w perspektywie kolejnych kwartałów. Para frank-złoty zakończyła październikowe notowania na poziomie 4,3585 zł. Był to rekordowy miesięczny „kurs zamknięcia”. Nad ranem 2 listopada kurs franka wspiął się na wysokość aż 4,3827 zł, praktycznie wyrównując covidowy szczyt z marca 2020 roku. Jeszcze droższego franka obserwowaliśmy tylko raz w dziejach – przez dwa dni stycznia 2015 roku, gdy podczas „frankogeddonu” kurs CHF/PLN momentami przekraczał nawet 4,40 zł.  Generalnie frank w relacji do złotego jest obecnie notowany blisko najwyższych poziomów we współczesnej historii. Co więcej, od roku 2008 mamy do czynienia z jednoznacznym trendem wzrostowym. Kolejne dołki i szczyty na parze frank-złoty leżą coraz wyżej, a gdyby się uprzeć i włączyć do analizy także okres przed urynkowieniem kursu złotego w 1999 roku, to złoty tracił do franka niemal przez cały okres ostatnich 35 lat. Jedynym wyjątkiem były tu lata 2004-08, kiedy to kurs franka spadł z przeszło 3 zł do niespełna 2 zł. Notowania pary frank-złoty są wypadkową dwóch innych par walutowych: pary euro-złoty (czyli siły złotego wobec euro, naszej podstawowej waluty odniesienia w Polsce) oraz euro-frank (czyli siły franka wobec euro). Zajmijmy się najpierw tym pierwszym czynnikiem.

Od kilku lat złoty jest po prostu słaby. Presja na deprecjację polskiej waluty szczególnie widoczna stała się po maju 2015 roku. Był to ostatni miesiąc, w którym kurs euro zbliżył się do bariery 4 zł. Nigdy później polska waluta nie była już tak mocna. Z kolei najnowsza faza osłabienia złotego rozpoczęła się w marcu 2020 roku na fali wdrożenia zabójczej gospodarczo polityki lockdownów i uruchomienia zakazanego przez Konstytucję RP „drukowania” przez Narodowy Bank Polski pieniędzy na pokrycie deficytu fiskalnego państwa.  W pewnej mierze słabość złotego wynika też z ogólnie słabego sentymentu do walut krajów rozwijających się, jaki zapanował po 2008 roku i w zasadzie utrzymuje się do dziś. Ale w ostatnich latach i kwartałach wielu argumentów na rzecz deprecjacji złotego dostarczyły polskie władze, a szczególnie Narodowy Bank Polski. Od prawie 5 lat w Polsce mamy do czynienia z „represją finansową”, czyli sytuacją, gdy krótkoterminowe stopy procentowe ustalane są poniżej poziomu bieżącej inflacji. Obecnie nawet po mocnej listopadowej podwyżce realna stopa procentowa w Polsce wynosi -5,2 proc. i jest to jeden z najniższych wyników wśród dużych gospodarek świata. Oznacza to, że nie opłaca się lokować kapitału w polskiej walucie, ponieważ nawet lokata w ujemnie oprocentowanym franku szwajcarskim (na ok. -0,75 proc.) przynosi obecnie wyższą realną stopę zwrotu (ok. -1,92 proc.)!

Po drugiej stronie naszej pary walutowej mamy franka szwajcarskiego. Walutę słynącą z tego, że w długim okresie czasu lepiej niż jakimikolwiek inny papierowy pieniądz trzyma siłę nabywczą (a dokładniej, że traci ją wolniej niż inne waluty). Frank i neutralna Szwajcaria to klasyczna „bezpieczna przystań”, do której ciągnie kapitał w niepewnych czasach. Także w czasach koronakryzysu. Wyprzedzając pierwsze uderzenie plagi COVID-19 (a raczej rządowej reakcji na chińskiego wirusa), frank wydatnie umocnił się względem euro. Między listopadem 2019 a kwietniem 2020 kurs EUR/CHF obniżył się z 1,10 do 1,05 franka za euro. Potem na fali szczepionkowego optymizmu nadeszło odreagowanie i powrót do poziomu 1,10, ale od wiosny frank znów zyskuje wobec wspólnotowej waluty – w ostatnich dniach para euro-frank znów jest notowana blisko kluczowego poziomu 1,05. Jeśli jednak sprawie przyjrzeć się bliżej, to umocnienie franka względem euro jest nie tyle przejawem siły tego pierwszego, co słabości drugiego. Albowiem poza krótkotrwałymi epizodami frank szwajcarski utrzymuje w miarę stabilną wartość w stosunku do dolara amerykańskiego. Przez poprzednie 10 lat kurs USD/CHF waha się w przedziale 0,87-1,03 franka za dolara. Zatem mimo że znaczna część szwajcarskiej wymiany handlowej odbywa się z krajami strefy euro, to helwecka waluta wykazuje mniejszą zmienność wobec dolara niż wobec euro.

A póki co dolar od czerwca wyraźnie zyskuje względem euro. W ślad za dolarem podąża też frank. Można więc zaryzykować tezę, że to nie tyle frank jest jakoś specjalnie mocny, co euro jest słabe. I w zasadzie trudno się temu dziwić. Rezerwa Federalna właśnie ograniczyła tzw. dodruk pieniądza (QE) i powinna go definitywnie zakończyć do połowy 2022 roku. Wtedy też rynek oczekuje pierwszej podwyżki stopy funduszy federalnych. Tymczasem Europejski Bank Centralny nic sobie nie robi z najwyższej od 2008 roku inflacji cenowej w eurolandzie. Niedodatnie stopy procentowe w strefie euro nie zostaną podniesione w dającym się przewidzieć terminie. Na całego ma też hulać program skupu obligacji (APP), który funkcjonuje bez jakiejkolwiek daty zakończania. Mamy więc do czynienia z sytuacją, gdy złoty słabnie nawet w stosunku do słabnącego na całej linii euro, którego emitenci już nawet nie udają, że troszczą się o jego siłę nabywczą. To element „wyścigu do dna”, w ramach którego banki centralne przez poprzednie 10 lat ścigały się o to, kto szybciej i mocniej obniży wartość własnej waluty. W tym całym szaleństwie Szwajcarski Bank Narodowy stara się zachować resztki normalności i pilnuje tylko tego, aby frank nie umacniał się zbyt gwałtownie. I to może wystarczyć, aby kurs CHF/PLN prędzej czy później ustanowił nowe maksimum.

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *