Na Wall Street ciut do góry

Podczas poniedziałkowej sesji Dow Jones, S&P500 oraz Nasdaq nieznacznie poprawiły rekordy wszech czasów. Jednakże skala zwyżek była wręcz kosmetyczna, przez co trudno uznać sesje za specjalnie „byczą”. Bicie historycznych rekordów do na nowojorskich parkietach w tym roku chleb powszedni. Sam S&P500 ustanawiał nowy nominalny szczyt już na 65 tegorocznych sesjach, czyli mniej więcej w co trzeci dzień roboczy. W poniedziałek S&P500 wzrósł po raz ósmy z rzędu, finiszując z wynikiem 4 701,70 pkt. To nowy rekordowy kurs zamknięcia, ale nie udało się przebić piątkowego śródsesyjnego szczytu. Ostatecznie S&P500 zakończył dzień zwyżką o zaledwie 0,09 proc., prawie całkowicie roztrwaniając zyski z otwarcia notowań. Podobnie zachował się Nasdaq Composite, który rozpoczął dzień powyżej 16 000 punktów, ale zakończył go na poziomie 15 982,36 pkt., czyli raptem 0,07 proc. powyżej piątkowego zamknięcia. Nieco lepiej wypadł Dow Jones, który urósł o 0,29 proc. i zakończył sesję na pułapie 36 433,22 pkt. Od początku 2021 roku S&P500 jest na plusie o przeszło 25 proc. po tym, jak w fatalnym dla światowej gospodarki roku 2020 urósł o ponad 16 proc. Nasdaq od początku roku zyskał 24 proc., a Dow Jones poszedł w górę o 19 proc.

Seria wzrostów na amerykańskich rynkach akcji trwa, choć pod koniec sesji widać było oznaki osłabienia co można tłumaczyć wyśrubowanym poziomem rynku, jak i ostrożnością przed publikacją danych o inflacji w najbliższych dniach. Dla S&P500 była to już 17 sesja z 19 ostatnich zakończona wzrostem wartości. Indeks po raz pierwszy kończył sesję wartością ponad 4700 pkt. Słychać, że obawa przez wysoką inflacją i zakłóconymi łańcuchami dostaw ustąpiła strachowi przed niezałapaniem się na rajd wzrostowy na akcjach. Popytowi sprzyjało przegłosowanie przez Kongres na koniec ubiegłego tygodnia ustawy o inwestycjach infrastrukturalnych wartości ponad 1 bln USD. W reakcji na te plany drożały spółki materiałowe oraz przemysłowe, m.in. gigant stalowy Nucor, czy koncern miedziowy Freeport-McMoRan. Wśród blue chipów ze średniej Dow Jones najmocniej rósł kurs Caterpillar, producent ciężkiego sprzętu budowlanego. Wzrosły rentowności obligacji i słabł dolar. Zdrożała ropa.

Amerykańskim akcjom w dalszym ciągu sprzyja kilka czynników. Pierwszym jest otoczenie makroekonomiczne: ożywienie gospodarcze po koronakryzysie wciąż trwa i przekłada się na znakomitą dynamikę korporacyjnych zysków. Do tej pory wyniki za III kwartał zaprezentowało prawie 90 proc. spółek z indeksu S&P500 i aż 81 proc. przebiło oczekiwania analityków. Po drugie, do inwestowania w akcje zachęca polityka Rezerwy Federalnej, która pomimo przeszło 5-procentowje inflacji CPI utrzymuje niemal zerowe stopy procentowe i co tydzień pompuje w system finansowy dziesiątki miliardów dolarów poprzez program skupu aktywów (QE), podnosząc w ten sposób wyceny aktywów. Jeśli chodzi o poszczególne spółki, to tematem dnia na Wall Street była kolejna kontrowersyjna zagrywka Elona Muska. Najbogatszy człowiek na Ziemi i właściciel kontrolnego pakietu akcji Tesli postanowił zorganizować sondę na Twitterze w sprawie sprzedaży 10 proc. swojego pakietu. Użytkownicy zagłosowali na „tak”, co potencjalnie oznacza nagła i raczej nieprzewidzianą podaż walorów Tesli. Akcje producenta samochodów na baterię przeceniono o prawie 5 proc.

Raport walutowy

Listopadowa edycja prognoz walutowych pokazała wyraźne pogorszenie sentymentu do polskiej waluty wśród rynkowych analityków. Nadal jednak większość z nich nie wierzy, że złoty może być jeszcze słabszy, niż jest obecnie. Pomimo dwóch podwyżek stóp procentowych w Narodowym Banku Polskim złoty wciąż pozostaje bardzo słaby. Kurs euro od tygodni pozostaje przyklejony do poziomu 4,60 zł. Czyli do wartości, która przed marcem 2020 osiągana była jedynie okazjonalnie i tylko podczas najostrzejszych faz globalnego kryzysu walutowego. Teraz jednak słaby złoty najprawdopodobniej stał się elementem nowej polityki polskiego banku centralnego.

Co gorsza, systematycznie w górę idą także długoterminowe oczekiwania względem kursu euro. Obecnie większość prognoz w bazie Bloomberga zakłada, że rok 2022 zakończymy z euro nie tańszym niż 4,47 zł. Miesiąc temu mediana prognoz wynosiła 4,45 zł, we wrześniu 4,39 zł, a w sierpniu 4,33 zł. Mamy zatem do czynienia z jednoznacznym przesunięciem się w górę rynkowych oczekiwań. Już mało kto spodziewa się, że nawet w długim terminie złoty powróci do przedcovidowej formy, co implikowałoby spadek kursu euro do przedziału 4,25-4,35 zł. „Nową normalnością” na polskim rynku walutowym prędzej stanie się euro po 4,40-4,60 zł. A to oznaczałoby utrwalenie deprecjacji polskiego pieniądza, jaka zaszła wiosną 2020 roku.

Przez ostatni miesiąc ostro w górę zrewidowano prognozy dla pary dolar-złoty. Jeszcze na początku października większość analityków dość naiwnie zakładała, że kurs dolara amerykańskiego utrzyma się w okolicach 3,80 zł, co jednak już wtedy wydawało się założeniem zbyt optymistycznym. Jednakże od końca września kurs USD/PLN atakuje barierę 4 zł. Rynkowy konsensu zakłada, że granica ta nie zostanie trwale przekroczona i że wszystkie kolejne kwartały zakończymy z dolarem za mniej niż cztery złote. Także większość prognoz dla pary euro-dolar zakłada, że amerykańska waluta nie będzie się już umacniać. Problem z tymi prognozami jest jednak taki, że od początku roku po prostu się nie sprawdzają. Amerykańska waluta od miesięcy sukcesywnie umacnia się względem euro i patrząc na różnice w polityce monetarnej Rezerwy Federalnej (ograniczenie QE i oczekiwane podwyżki stóp) oraz EBC (QE bez jasnego limitu i brak perspektyw na wyższe stopy) trudno się temu dziwić. Dlatego też bardzo ostrożnie podchodziłbym do prognoz zakładających, że w horyzoncie kolejnych miesięcy nie przekroczmy czwórki na dolarze.

Podobnie – a może nawet bardziej – jest w przypadku franka szwajcarskiego. Od miesięcy rynkowi eksperci typują, że kurs EUR/CHF będzie rósł, w 2022 roku zmierzając w kierunku 1,12 franka za euro. Tymczasem helwecka waluta od połowy września wyraźnie zyskuje na wartości względem euro. Notowania pary euro-frank zamiast rosnąć obniżyły się z 1,09 do nieco ponad 1,05 i na początku listopada znalazły się na najniższym poziomie od maja 2020 roku. Na polskim rynku skutkowało to kursem franka nawet rzędu 4,38 zł, co oznaczało wyrównanie 5-letniego szczytu z marca ’20. W ten sposób para frank-złoty jest kwotowana blisko historycznych rekordów ze stycznia 2015 roku, pozostając w rozpoczętym jeszcze w sierpniu 2008 roku trendzie wznoszącym. W tym kontekście rynkowy konsensus zakładający poziom 4,25 zł za franka na koniec grudnia wydaje się być zakładem bardzo ryzykownym i chyba jednak oderwanym od realiów.

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *