Indeksy w górę

Po kilku słabszych sesjach na nowojorskie parkiety znów zawitały solidne wzrosty. Inwestorzy liczą na mocny sezon wynikowy spółek i póki co nie za bardzo przejmują się uparcie wysoką inflacją w Stanach Zjednoczonych. W czwartek na dobre rozpoczął się sezon publikacji raportów kwartalnych przez amerykańskie korporacje. Pozytywnie wynikami za III kwartał zaskoczyły banki: Citigroup (+0,7 proc.), Bank of America (+4,5 proc.) i Morgan Stanley  (+2,5 proc.). Dzień wcześniej rynek źle przyjął raport kwartalny banku JP Morgan Chase, choć także w tym przypadku zysk na akcję przebił rynkowy konsensus. Dzięki dobrej postawie banków oraz spółek technologicznych i przemysłowych średnia przemysłowa Dow Jonesa poszła w górę o 1,56 proc., kończąc czwartek na poziomie 34 912,56 punktów. S&P500 zyskał 1,71 proc. i finiszował z wynikiem 4 438,26 pkt. Nasdaq zwyżkował o 1,73 proc., do 14 823,43 pkt. Amerykański rynek akcji ma za sobą mini-korektę we wrześniu oraz kilka mizernych sesji w październiku. Niemniej jednak główne indeksy wciąż znajdują się raptem kilka procent poniżej rekordów wszech czasów ustanowionych na początku poprzedniego miesiąca. Teraz przez najbliższe kilka tygodni wszystko jest w rękach spółek, które według analityków mają zaraportować solidne wyniki, z zyskiem netto przypadającym na indeks S&P500 o blisko 30 proc. wyższym niż rok temu.

W ciągu dnia z amerykańskiej gospodarki napłynęły mieszane raporty makro. Z pewnością cieszyć mógł spadek liczby nowo rejestrowanych bezrobotnych – w poprzednim tygodniu przybyło ich tylko 293 tys. wobec 329 tys. tydzień wcześniej i oczekiwań na poziomie 320 tys. To także pierwszy postcovidowy odczyt tego wskaźnika poniżej 300 tysięcy. Z drugiej strony mieliśmy raport o cenach producentów (PPI), które we wrześniu wzrosły o 0,5 proc. mdm i aż o 8,6 proc. rdr. W ujęciu rocznym inflacja producencka była najwyższa od niemal 11 lat. Był to także odczyt wyższy niż w sierpniu (8,3 proc. rdr). Z drugiej jednak strony miesięczna dynamika PPI spowolniła z 0,7 proc. do 0,5 proc. i okazała się nawet ciut niższa od oczekiwań ekonomistów (0,6 proc.). Optymiści mogą uznać to za oznakę, że szczyt inflacji jest już za nami. Sceptycy zauważą jednak, że ta „przejściowa” inflacja utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie już od pół roku i jak na razie nie zamierza spadać. Niemniej jednak mix wysokiej inflacji i całkiem przyzwoitych danych z rynku pracy zapewne przybliża moment, w którym Rezerwa Federalna zacznie ograniczać program skupu obligacji (QE). Ogłoszenie tzw. taperingu oczekiwane jest już na listopadowym posiedzeniu Fedu, a cały program „dodruku pieniądza” może zostać zakończony w połowie 2022 roku. A to oznaczałoby dość drastyczne przykręcenie kurka z tanim pieniądzem, który przez poprzednie 1,5 roku napędzał hossę na Wall Street.

W okolicy wczorajszych maksimów, powyżej 15400 pkt., znajduje się na otwarciu piątkowego handlu niemiecki Dax. Wzrosty na rynku napędza obecnie kilka czynników. Po pierwsze, inwestorzy ciepło odebrali wyniki amerykańskich banków za IV kw., które sugerują, że mimo rozprzestrzeniania się wariantu delta gospodarka radziła sobie dość dobrze. Dziś poznamy wyniki Goldman Sachs. Po drugie, opublikowane wczoraj cotygodniowe dane z rynku pracy okazały się dużo lepsze od prognoz, a liczba nowo zarejestrowanych bezrobotnych obniżyła się poniżej 300 tys. po raz pierwszy od początku pandemii. Po trzecie, chińskie władze zdecydowały się poluzować sytuację na rynku kredytów hipotecznych, aby zmniejszyć zagrożenia związane z pogarszaniem się kondycji sektora nieruchomości. Po czwarte, pojawiają się w gołębie sygnały z Fed. Harker, szef oddziału w Filadelfii uważa, że podwyżki stóp mogą się rozpocząć dopiero w końcówce 2022 roku. Jeśli chodzi o inflację podkreślił on, że ryzyka dla 2021 roku znajdują się po wyższej stronie, a w kolejnych latach wróci ona do celu na poziomie 2 proc. Taki mix informacji napędza obecnie popyt na ryzyko i wspiera scenariusz powrotu indeksów na szczyty.

 

Chybotliwy rynek nieruchomości

Pandemia wywołała globalny szał zakupów większych przestrzeni mieszkalnych, który został turbodoładowany przez agresywne bodźce banków centralnych stymulujących gospodarki. Obecnie ryzyko bańki mieszkaniowej w Europie jest o wiele wyższe niż w 2019 roku. Według opublikowanego w środę rankingu Global Real Estate Bubble Index firmy UBS Group AG, sześć europejskich miast znalazło się w gronie dziewięciu najbardziej niezrównoważonych rynków mieszkaniowych na świecie. Listę otwiera Frankfurt, ale ryzyko bańki spekulacyjnej znacząco wzrosło również w Monachium, Zurichu, Sztokholmie, czy Paryżu. Warszawa uplasowała się na przedostatnim 24. miejscu. Lepiej jest tylko w Dubaju, dla którego wskaźnik przyjął wartość ujemną.

W ubiegłym roku ceny nieruchomości na całym świecie poszybowały w górę, a koszty pożyczek spadły do ​​niespotykanych dotąd wartości. Kupujący bardzo często zmuszeni do długotrwałego pozostawania w domu zaczęli szukać przestronniejszych mieszkań w bardziej zielonych okolicach. Prawie wszystkie badane przez UBS miasta odnotowały wzrost wartości nieruchomości. Twórcy raportu twierdzą, że poluzowanie polityki kredytowej idące w parze z łagodzeniem ograniczeń pandemicznych może na większości rynków wyhamować wzrost cen.  „Średnio ryzyko bańki wzrosło w ciągu ostatniego roku, podobnie jak potencjalna dotkliwość korekty cen w wielu miastach śledzonych przez indeks.” – napisali autorzy raportu. „Pogarszająca się przystępność cenowa, niezrównoważone udzielanie kredytów hipotecznych i rosnąca rozbieżność między cenami a czynszami historycznie były zwiastuny kryzysów mieszkaniowych”.

W przeciwieństwie do globalnego kryzysu finansowego z 2008 roku, amerykańskie miasta są poza strefą zagrożenia. Natomiast Moskwa i Sztokholm odnotowały największy wzrost ryzyka, podobnie jak Tokio i Sydney, które awansowały w rankingu wraz z boomem na ich rynkach mieszkaniowych. Między połową 2020 a połową 2021 roku we wszystkich analizowanych miastach wzrost cen, w ujęciu skorygowanym o inflację przyspieszył, do 6 proc. I jest to najwyższy wzrost od siedmiu lat. Rosnące ceny domów i mieszkań powodują, że gospodarstwa domowe coraz bardziej zadłużają się. W efekcie czego przyspieszył również wzrost liczby niespłaconych kredytów hipotecznych i wskaźnika zadłużenia do dochodu. Tak dzieje się przede wszystkim w Kanadzie, Hongkongu i Australii. Kolejnym skutkiem pandemii jest to, że po raz pierwszy od początku lat 90. XX wieku ceny na obszarach pozamiejskich rosną szybciej niż w miastach, ponieważ firmy i pracownicy chcą dalej pracować zdalnie. „Długi, kiepski okres dla miejskich rynków mieszkaniowych wydaje się coraz bardziej prawdopodobny.” – czytamy w raporcie.

 

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *