Przeciętny początek miesiąca na giełdzie

S&P500 spadał na zamknięciu o mniej niż 0,1 proc. Dow Jones tracił 0,2 proc. Nasdaq zyskał 0,2 proc. poprawiając po raz 35. w tym roku rekord wszech czasów. Dow Jones stracił przez tydzień 0,2 proc., ale S&P500 zyskał 0,6 proc., a Nasdaq 1,6 proc. Wyczekiwana przez inwestorów publikacja raportu z amerykańskiego rynku pracy przyniosła duże zaskoczenie. Liczba miejsc pracy stworzonych przez gospodarkę w sierpniu okazała się aż trzykrotnie niższa niż oczekiwano i najniższa od siedmiu miesięcy. Wywołało to przekonanie, że Fed nie będzie redukował zakupów obligacji tak szybko jak dotychczas sądzono. Teoretycznie powinien być to „byczy” sygnał dla rynku akcji, ale stało się tak głównie w przypadku spółek wzrostowych, najbardziej korzystających z otoczenia niskich stóp. Inwestorzy uznali, że raport, podobnie jak publikowane w ostatnim czasie inne dane, wskazuje słabnięcie ożywienia gospodarczego w USA związane z rozprzestrzenianiem się wariantu delta koronawirusa. To zwiastuje słabsze wyniki spółek. Dodatkowo zakupom akcji nie sprzyjał zbliżający się w USA długi weekend, co skłania inwestorów do zamykania niektórych pozycji. Rosły rentowności obligacji skarbowych, słabł dolar. Drożało złoto, taniała ropa.

Wrześniowe dane z rynku pracy USA okazały się rozczarowaniem, co… nie zmąciło dobrych nastrojów na Wall Street. Rynek wie, że ze strony Fed nie grozi mu żadne negatywne zaskoczenie. Coraz więcej danych i badań pokazuje, że silny interwencjonizm gospodarczy przy jednoczesnych licznych ograniczeniach pandemicznych wywołał nierównowagę, która powoduje frustrację producentów i presję cenową. W recesji zwykle popyt jest zbyt niski i część firm z tego powodu musi upaść, aby doprowadzić do gospodarczej równowagi, po czym wzrost popytu pozwala mocniejszym firmom na rozwój i stopniowe zwiększanie zatrudnienia. Teraz wszystko zostało postawione na głowie – ogromne wsparcie fiskalne zarówno po stronie popytu, jak i pomocowe dla firm, sprawiło, że typowe dla recesji procesy nie wystąpiły.

 

Raport walutowy

Piątkowe słabsze dane z amerykańskiego rynku pracy nie doprowadziły ostatecznie do wyraźniejszego osłabienia dolara- notowania EURUSD lekko opadają dzisiaj do 1,1870 po tym jak w piątek zaliczyły nieudaną próbę złamania trendu spadkowego przy 1,1910. Ten fakt może stać za obserwowaną dzisiaj nieznaczną słabością złotego. Pole do umocnienia złotego może być w perspektywie najbliższych kilkudziesięciu godzin nieco ograniczone. Po pierwsze brak inwestorów z USA (dzisiaj mamy Święto Pracy) może skutkować marazmem na globalnych rynkach w godzinach popołudniowych. Po drugie ten tydzień będzie ważny ze względu na posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej w środę, po którym rynek będzie spodziewał się pewnej zmiany nastawienia po ostatnim rekordowym odczycie inflacji CPI.

Prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński po raz kolejny wykluczył możliwość podniesienia stóp procentowych w najbliższym czasie. Wypowiedzi szefa NBP osłabiły złotego. Kurs euro ruszył w górę po tym, jak wcześniej dotknął poziomu 4,50 zł.  “Szybkie sprowadzenie inflacji do celu może wiązać się z bardzo istotnymi kosztami” – ta wypowiedź właściwie rozstrzyga kwestię braku podwyżek stóp procentowych w 2021 roku, o których na rynku zaczęto mocno spekulować tydzień temu po publikacji danych o szokująco wysokiej inflacji cenowej w Polsce. Po tych wypowiedziach w poniedziałek rano na rynku walutowym odnotowano umiarkowane osłabienie złotego. Kurs euro ruszył w górę, rosnąc z poziomu 4,50 zł, czyli dolnego ograniczenia trwającej od połowy czerwca konsolidacji (4,50-4,60 zł). Przed południem kurs euro kształtował się na poziomie 4,5171 zł, a więc o ponad grosz wyżej niż przed weekendem. Jednakże w dalszym ciągu notowania euro utrzymują się poniżej poziomów sprzed „inflacyjnego umocnienia” złotego. Wzrost notowań franka szwajcarskiego był natomiast tłumiony przez postępujące osłabienie się helweckiej waluty względem euro. W poniedziałek rano za franka płacono niespełna 4,16 zł, a więc o ponad grosz więcej niż w piątek wieczorem. Kurs dolara amerykańskiego utrzymywał się w pobliżu 3,80 zł.  Za to o blisko cztery grosze drożał funt brytyjski, osiągając cenę ponad 5,27