Zieleń króluje na parkietach

We wtorek główne indeksy światowych rynków akcji odbijają się po poniedziałkowej wyprzedaży. Zdaniem finansistów wariant Delta nie jest poważnym problemem dla koniunktury, ale to nie znaczy, że korekta nie może się pogłębić.  We wtorek światowe rynki akcji odrabiały straty po poniedziałkowej, największej od wielu miesięcy, wyprzedaży. Niemiecki DAX odbijał o 0,7 proc., po tym jak dzień wcześniej stracił 2,6 proc., najwięcej w tym roku. Po najsilniejszym od grudnia 2,4-procentowym spadku indeks polskiego rynku WIG odrobił we wtorek 0,6 proc. Najbardziej okazale wyglądało odbicie na rynku amerykańskim. Dow Jones rósł o 1,6 proc. we wtorek i odrobił 550 pkt. z ponad 700 pkt. straty zanotowanej dzień wcześniej. S&P500 zyskał 1,5 proc., a Nasdaq poszedł w górę o 1,6 proc. Dla S&P500 to pierwszy wzrost od czterech sesji, a dla Nasdaq od sześciu. Amerykańscy inwestorzy kupowali we wtorek przecenione dzień wcześniej akcje zapominając o strachu przed powrotem lockdownu i hamowaniu gospodarki w przypadku nowej fali zakażeń koronawirusem. Spadek awersji do ryzyka widać było również na rynku długu, gdzie rentowność obligacji 10-letnich wróciła powyżej 1,2 proc. Największym popytem cieszyły się akcje najbardziej przecenionych w poniedziałek spółek. Najgorzej wyglądały te segmenty, które relatywnie najlepiej wypadły podczas wczorajszej sesji.

Poniedziałkowa przecena nie ominęła rynków surowców, a szczególnie silna wyprzedaż dotknęła ściśle powiązany z kondycją gospodarki rynek ropy naftowej. Notowania odmiany brent odbijały we wtorek o 0,5 proc., po tym jak dzień wcześniej tąpnęły o prawie 7 proc., do czego impulsem była decyzja OPEC+ o przejściu do wycofywania się z cięć produkcji ropy. Na całym świecie wyraźnie zyskiwały tymczasem obligacje, które zwykle zyskują w warunkach pogarszania się perspektyw gospodarczych. – Obserwujemy nakładanie się na siebie dwóch rodzajów obaw, a mianowicie o techniczny obraz rynku i o trwałość ożywienia gospodarczego. Widać to na rynkach wszystkich aktywów – komentował w rozmowie na antenie CNBC Mohamed El-Erian, główny doradca ekonomiczny towarzystwa Allianz.

Rajd na rynkach akcji wyhamował już w czerwcu, a rozprzestrzenianie się wariantu Delta SARS-CoV-2 sprawiło, że obawy przed tym, że globalne ożywienie doprowadzi do inflacji, ustąpiły miejsca strachowi przed wyhamowaniem poprawy koniunktury. Wielka Brytania, gdzie zakażeń – najczęściej związanych z wariantem Delta – jest najwięcej od stycznia, zrezygnowała z wszelkich obostrzeń przeciwepidemicznych, przez co poniedziałek okrzyknięto na Wyspach “dniem wolności”. Po raz pierwszy od ponad roku otwarto kluby nocne, a jednocześnie złagodzono wymogi noszenia maseczek.  Jednak posunięcia rządu w Londynie spotkały się z wątpliwościami środowiska naukowego, a USA odradziły swoim obywatelom podróże do Wielkiej Brytanii. Inwestorzy obawiają się, że wzrost liczby przypadków w innych krajach doprowadzi do powrotu lockdownów. Mimo pogorszenia nastrojów inwestorów większość analityków zachowuje optymizm.

Wśród przyczyn wyprzedaży wskazywano również sygnały świadczące o wycofywaniu się banków centralnych ze skrajnie łagodnej polityki pieniężnej. Bank Kanady już po raz trzeci ograniczył skalę swojego programu skupu obligacji, na podobne posunięcie zdecydował się bank Australii, a jego nowozelandzki odpowiednik całkowicie przestał kupować aktywa – Żadna z tych instytucji nie próbuje zmniejszać swojego bilansu, ale jednak spowalniają lub wstrzymują skup aktywów – zauważał w rozmowie z Yahoo Finance Russ Mould, dyrektor inwestycyjny w towarzystwie AJ Bell Investments. Jak dodawał specjalista, dotyczy to nawet amerykańskiej Rezerwy Federalnej, która w ogromnych ilościach zbiera płynność z rynku, używając do tego transakcji reverse repo. Choć jednocześnie kontynuuje skup aktywów na kwotę 120 mld dol. miesięcznie, to jednak oznacza to, że jedną ręką pompuje płynność do systemu finansowego, ale drugą ją zabiera. Jego zdaniem to o tyle niekorzystne, że właśnie dostarczanie płynności przez banki centralne było głównym czynnikiem napędzającym zwyżki na rynkach. Przechodzenie przez instytucje do wycofywania płynności oznacza, że najważniejszemu motorowi hossy może kończyć się paliwo.

Pewne zwątpienie w trwałość popandemicznego ożywienia widać było także w zachowaniu spółek z poszczególnych sektorów. W USA najmocniej tracili przedstawiciele tradycyjnie silnie uzależnionych od koniunktury gospodarczej branż naftowej i finansowej. “Rynek wydaje się zmieniać pozycjonowanie na znacznie bardziej bezpieczne, co byłoby zgodne ze scenariuszem znaczącego spowolnienia wzrostu zysków oraz wzrostu gospodarczego” – komentował w nocie do klientów Mike Wilson, główny strateg amerykańskiego rynku akcji w banku Morgan Stanley. Jak dodawał specjalista, szerokość rosnącego rynku pogarszała się już od miesięcy i było to tylko kolejnym potwierdzeniem nadchodzenia przetasowań charakterystycznych dla półmetka cyklu koniunkturalnego. Według niego zwykle ten moment oznacza wyraźną korektę indeksów, sięgającą 10-20 proc., a sposobem na uchronienie się przed nią powinno być kupowanie spółek z najbardziej odpornych na spowolnienie branż, takich jak producenci podstawowych dóbr konsumpcyjnych.

 

Loty w kosmos szkodzą atmosferze

Jeff Bezos, założyciel giganta handlu detalicznego i najbogatszy człowiek na świecie, od dziecka marzył o locie w kosmos. Osiągnął ten cel 20 lipca 2021 r. –  rakieta New Shepard wyniosła kapsułę, w której się znajdował, powyżej linii Karmana. Zanim do tego doszło ponad 185 tys. ludzi podpisało petycje, by miliarder pozostał tam już na zawsze. “Miliarderzy nie powinni istnieć, czy na Ziemi, czy w kosmosie. Ale jeśli zdecydują się na to drugie, to powinni już tam pozostać”- czytamy w opisie petycji.

Nawet 300 ton dwutlenku węgla emituje jeden start rakiety kosmicznej. Wszystko przez wiele lat może pozostać w górnej części atmosfery. Oto prawdziwe koszty zachcianek miliarderów, które poniesiemy wszyscy. Najpierw w kosmos wybrał się Richard Bransonwe wtorek swój komercyjny lot zrealizował Jeff Bezos, a w kolejce już czeka kolejny z miliarderów – Elon Musk. Drogie zachcianki miliarderów imponują, ale – jak donosi “Guardian” – zapłacimy za nie wszyscy. Każdy taki lot emituje bowiem olbrzymie ilości dwutlenku węgla oraz innych substancji do atmosfery. Choć jak zastrzega prof. Eloise Marais, która na College London University zajmuje się badaniem wpływu takich lotów na atmosferę, to i tak nic w porównaniu z “tradycyjnym” przemysłem lotniczym.

Jeden lot w kosmos to ok. 300 ton dwutlenku węgla wyrzucone do atmosfery. Dla porównania – jeden lot samolotem o nawet do 3 ton w przeliczeniu na jednego pasażera. Biorąc pod uwagę liczbę lotów w kosmos oraz liczbę rejsów pasażerskich, wnioski narzucają się same. Prof. Marais zwraca jednak uwagę, że w przeciwieństwie do samolotów promy kosmiczne emitują zanieczyszczenia w górnej warstwie atmosfery. A to oznacza, że zostają one tam przez przynajmniej kilka lat, co jest bardzo szkodliwe. Jej zdaniem nawet woda na takim poziomie może mieć wpływ na globalne ocieplenie.

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *