Szokująco wysoki odczyt inflacji CPI

Najostrzej wskaźnik obszedł się ze spółkami wzrostowymi. Przeciążony walorami tego typu Nasdaq poszedł w dół o ponad 2 proc. potwierdzając założenie, że wysoko wyceniane akcje są bardzo wrażliwe na zmianę stóp procentowych. Takiego zaskoczenia w danych o inflacji nie pamiętają chyba najstarsi inwestorzy. Inflacja cenowa w Stanach Zjednoczonych była praktycznie niewidoczna (co nie oznacza, że jej nie było) przez  poprzednie 10 lat. Ale kwietniowy odczyt wszystko zmienia. Wskaźnik CPI podskoczył z 2,6 do 4,2 proc. osiągając najwyższą wartość od 2008 roku. Dane zszokowały ekonomistów, którzy w większości spodziewali się wyniku nieprzekraczającego 3,6 proc. Nie w tym jednak rzecz. Idzie o to, że tego inflacyjnego powiewu nie napędzały tylko ceny paliw i efekt niskiej bazy sprzed roku. Inflacja bazowa – czyli wskaźnik bez uwzględnienia żywności, paliw i energii – podskoczył o zdumiewające 0,9 proc. mdm i wzrósł o 3,0 proc. rdr. Tak wielkiego miesięcznego skoku „nie paliwowej” inflacji w Ameryce nie widziano od niemal 40 lat. To sygnał, że presja inflacyjna jest powszechna i grozi „odkotwiczeniem się” oczekiwań inflacyjnych konsumentów i producentów.

Taka sytuacja może zmusić Rezerwę Federalną do znacznie szybszego podniesienia stóp procentowych, choć jeszcze w marcu kierownictwo Fedu deklarowało, że nie zamierza tego uczynić przed rokiem 2024. A teraz może się okazać, że w obliczu tak szybkiego wzrostu cen i presji na płace (mimo oficjalnie dość wysokiego bezrobocia) politykę pieniężną trzeba będzie zacieśnić być może nawet jeszcze w tym roku. To scenariusz, jakiego jeszcze niedawno nikt na Wall Street nie brał pod uwagę. – Dyskusja dotyczy tego, czy ta zwyżka inflacji jest przejściowa czy trwała. Sądzę, że jednak inflacja pozostanie z nami, dopóki koszty pracy i ceny surowców nie utemperują się – powiedział Peter Tuz z Chase Investment Counsel cytowany przez agencję Reuters. Oczywiście przedstawiciele Fedu zapewne będą się zaklinać, że stopy jeszcze długo pozostaną na niemal zerowym poziomie, ponieważ inflacja jest „przejściowa”. Ale rynek „wie swoje”  i może wymusić ruch Rezerwy Federalnej poprzez wyprzedaż obligacji skarbowych. To zresztą powoli się dzieje.  W środę rentowność 10-letnich obligacji rządu USA wzrosła o ponad 6 pb., do 1,69 proc. To oczywiście wciąż śmiesznie niski poziom, lecz w nadmiernie zadłużonej gospodarce USA nawet próg 2 proc. może się okazać nie do zniesienia dla wielu niezbyt rentownych (lub wręcz przynoszących regularne straty) korporacji. Na spekulacjach odnośnie do szybszego wzrostu stóp procentowych najbardziej cierpią tzw. spółki wzrostowe. Czyli takie, których wysoka wycena zasadza się na oczekiwanym szybkim wzroście przepływów finansowych w odległej przyszłości. Gdy stopa dyskontująca owe przepływy idzie w górę, to wyceny takich biznesów maleją.

I właśnie to obserwowaliśmy na Wall Street. Przeważony takimi spółkami wzrostowymi Nasdaq poszedł w dół o 2,67 proc., schodząc do 13 031,68 pkt. Warto dodać, że trzy główne nowojorskie indeksy szły w dół przez całą sesję, nawet nie próbując niwelować strat. To już druga w tym roku taka słabość Nasdaqa, który w lutym doznał ostrej lecz krótkotrwałej korekty właśnie z powodu wzrostu rynkowych stóp procentowych. Teraz na wykresie powoli rysuje się wieszcząca głębsze spadki formacja podwójnego szczytu. Tym razem przecena nie ominęła też spółek z „tradycyjnych” branż. Wśród 30 blue chipów przed przeceną uratowały się jedynie walory dwóch firm farmaceutycznych i Chevrona.  Średnia przemysłowa zanotowała spadek o niemal 2  proc., obniżając się do 33 587,40 punktów. S&P500 zniżkował o 2,15 proc., kończąc dzień z wynikiem 4 062,99 pkt.

Niepewność  inwestorów

Odczyty inflacji skłaniają uczestników rynku do kwestionowania decyzji bankierów centralnych. Z uwagi na to, że ryzyka wokół ścieżki polityki pieniężnej są rozłożone asymetrycznie (nikt nie zakłada pogłębienia luzowania), inwestorzy mają mniejsze opory, by nagle dyskontować zacieśnienie monetarne, choć często przymykając oko na niewygodne fakty. Rynek nie ma monopolu na rację w odniesieniu do przyszłości. Zapanował kryzys wiary w to, czy banki centralne będą realizować politykę w taki sposób, jak obecnie deklarują. W centrum uwagi jest dolar amerykański i gospodarka z USA. Wczoraj mieliśmy perfekcyjny dowód, jak pogubieni są inwestorzy i jak finalnie górę biorą wątpliwości w aktualne założenia polityki pieniężnej. W kwietniu wzrost cen wyniósł 0,8 proc., najwięcej od 2009 r. i dwa razy więcej do najwyższych prognoz rynkowych. Dolar najpierw wzrósł po publikacji, potem szybko oddał całą siłę, by w następnym kroku wrócić do umocnienia. Wyższa inflacja książkowo implikuje reakcję banku centralnego (stąd umocnienie), ale przecież Fed nie jest zmartwiony przejściowym skokiem inflacji (spadek), chyba że Fed się myli (wzrost). W sytuacji, kiedy gospodarka wychodzi z pandemii, ożywienie postępuje i ma wsparcie zarówno monetarne, jak i fiskalne, nie ma ryzyka, aby Fed miał zacząć być jeszcze bardziej gołębi. W efekcie albo pozostanie przy swoim dotychczasowym nastawieniu, albo je zaostrzy.

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *