Blitzkrieg kończący czwartkową sesję okazał się pułapką na giełdowe byki. Czwartkowa obietnica powrotu do wzrostów w piątek zakończyła się bolesnymi spadkami. W piątek nowojorskie indeksy z naddatkiem wymazały to, co zyskały podczas ostatnich 35 minut czwartkowej sesji. Żeby było śmieszniej, wektor zmieniły notowania banków. Tak, tych samych, które dzień wcześniej pozwoliły obronić rynek przed spadkami indeksów. W czwartek doniesienia o poluzowania tzw. reguły Volckera doprowadziły do przeszło 3-procentowej zwyżki akcji amerykańskich banków. A w piątek te same banki przeceniono o prawie 6% (indeks KBW Bank) po tym, jak Rezerwa Federalna ograniczyła wypłaty dywidend i zakazała skupu akcji własnych przynajmniej do końca III kwartału. Do tego doszły kolejne złe wiadomości z frontu walki z Covid-19. Rosnąca liczba dziennych zakażeń koronawirusem skłoniła do reakcji władze Florydy i Teksasu do zamknięcia barów. To krok wstecz na drodze do przywrócenia normalności w gospodarce wstrząśniętej wiosennymi lockdownami.  I dowód na to, że wzrost liczby zachorowań może zniweczyć rachuby na dynamiczne ożywienie gospodarcze, nawet jeśli nie dojdzie to powtórki całkowitego zamknięcia gospodarki. A także na to, że politycy wciąż przedkładają strach przed Covidem ponad konstytucyjne prawa obywateli. – Liczba przypadków koronawirusa rośnie i ponowne otwieranie gospodarki zaczyna być opóźniane, co będzie miało wpływ na wyniki spółek. Nawrót pandemii zwiększa obawy, że odrodzenie gospodarki może być krótkotrwałe – powiedział Tom Essaye, założyciel The Sevens Report.  Rezultatem były silne spadki giełdowych indeksów, choć przecież przez poprzednie 24 godziny tak naprawdę niewiele się zmieniło. W piątek Dow Jones zaliczył spadek o 730 punktów (czyli o 2,84 proc.), ale utrzymał się powyżej 25 000 punktów. S&P500 zniżkował o 2,42 proc., broniąc poziomu 3000 punktów.  Nasdaq Composite po spadku o 2,59 proc., zatrzymał się na wysokości 9 757,22 pkt.

Po spadkach na zamknięciu minionego tygodnia, poniedziałkowa sesja na amerykańskich giełdach zapowiada się ponownie nerwowo, choć zachowanie kontraktów terminowych na indeksy sugeruje, że próbę przejęcia kontroli nad rynkiem podejmie strona popytowa. Wsparciem dla kupujących mogą być nadzieje związane z nowymi programami stymulacyjnymi dla gospodarki, po tym jak zarówno rząd, jak i władze monetarne zarejestrowały mocny wzrost nowych przypadków infekcji Covid-10, co może zdusić ewentualne ożywienie gospodarki.


Po piątkowych, relatywnie silnych spadkach na amerykańskich giełdach, i weekendowych doniesieniach napędzających obawy o kolejna falę pandemii koronawirusa, nowy tydzień na azjatyckich parkietach również rozpoczął się od przeceny indeksów. Szeroki indeks MSCI dla Azji Pacyficznej z wyłączeniem Japonii zniżkuje o około 1,3 proc. po tym jak w zeszłym tygodniu wspiął się na czteromiesięczny szczyt. Z kolei tokijski indeks Nikkei poddaje się ponad 2 proc. korekcie. Na wartości tracą również chińskie blue chipy.


Czerwone otwarcie sesji w Nowym Jorku sprawiło, że giełdowe indeksy w Warszawie zakończyły dzień pod kreską. W górę poszły akcje firm telekomunikacyjnych, za to słabo wypadły walory banków. Jeszcze wczesnym popołudniem mogliśmy mówić o leniwej, piątkowej sesji. WIG20 utrzymywał się blisko linii wyznaczanej przez czwartkowe zamknięcie i tylko nieznacznie poniżej czerwcowych szczytów. Obraz dnia odmieniło wejście na rynek inwestorów zza Atlantyku. Amerykanie najwyraźniej wstali lewą nogą i rozpoczęli sesję od solidnych, blisko 2-procentowych spadków. O ile główne indeksy europejskie jakoś się jeszcze trzymały (londyński FTSE100 nawet utrzymywał się ponad kreską), to byki na GPW zarządziły pełny odwrót. WIG20 zaliczył spadek o 1,89 proc. i zakończył tydzień na poziomie 1759,43 pkt. Pod kreską dzień zakończyły walory aż 17 blue chipów.  Czerwień spadków dominowała też na szerokim rynku. mWIG40 poszedł w dół o 2,17 proc., a sWIG80 zakończył piątkową sesję ze stratą 0,95 proc. Obroty na rynku głównym podsumowano na 910 milionów złotych.


W nadziei na dalsze dofinansowanie trwa radosne wydawanie rządowego wsparcia tzw. stimulus checks
Uwolnieni z lockdownów Amerykanie w maju tłumnie ruszyli na zakupy, realizując czeki wysłane przez Wuja Sama. Jednakże gdy tylko „koronawirusowe” wsparcie się skończy, amerykański konsument nie będzie w stanie utrzymać poziomu życia sprzed marca 2020. Majowe dane o dochodach i wydatkach Amerykanów stanowiły odwrotność raportu za kwiecień. Wydatki podskoczyły o 8,2 proc. mdm po spadku o 12,6 proc. mdm odnotowanym w kwietniu. Są to wyniki w żaden sposób nieporównywalny z danymi historycznymi – do marca 2020 roku zmiana tego wskaźnika o 0,5 proc. mdm uchodziła za bardzo dużą. Majowy wzrost wydatków był najsilniejszym w sięgającej roku 1959 historii tych statystyk, ale mimo to wciąż były one aż o 9,3 proc. niższe niż przed rokiem. Za majowym wzrostem stały zarówno realizacja odroczonego popytu (w kwietniu wiele sklepów było zamkniętych), ale też nadzwyczajne wsparcie fiskalne. W kwietniu Amerykanie otrzymali od rządu czeki opiewające na 1200 dolarów per capita. W rezultacie kwietniowe dochody Amerykanów odnotowały bezprecedensowy skok o 10,8 proc.  mdm. Do tego należy doliczyć hojne federalne dopłaty do stanowych zasiłków dla bezrobotnych (600 dolarów tygodniowo). W maju kurek z pieniędzmi podatników został przykręcony, a dochody ludności Stanów Zjednoczonych zaliczyły spadek o 4,2 proc. mdm. A to i tak wyraźnie mniej od oczekiwanych przez ekonomistów -6 proc. mdm. Zatem po wyczerpaniu się koronakryzysowych stymulantów Amerykanie nie będą w stanie utrzymać konsumpcji na dotychczasowym poziomie. Z blisko 22 mln etatów, które zniknęły z gospodarki w marcu i kwietniu, wiele nie wróci już nigdy. A wiele innych będzie powracać miesiącami i latami. W rezultacie po stronie dochodów osobistych z wyłączeniem transferów socjalnych zieje ogromna dziura, w maju szacowana na ponad bilion dolarów w ujęciu annualizowanym. Lecz pełny jej wpływ na konsumpcję zapewne zobaczymy dopiero latem lub jesienią, gdy wyczerpią się transfery socjalne sfinansowane z pieniędzy „dodrukowanych” przez Rezerwę Federalną. Rządowa dopłata do zasiłków dla bezrobotnych (600 dolarów  na tydzień) zakończy się już 31 lipca. I wtedy dopiero zacznie się prawdziwy recesyjny ból. Choć jest jeszcze nadzieja na drugi czek od Wuja Sama.  Amerykanie domagają się bowiem dalszej pomocy finansowej. Zgodnie z ustawą HEROES, pakietem pomocowym na koronawirusa o wartości 3 bilionów dolarów, zatwierdzoną przez Izbę Reprezentantów w maju, zaproponowano drugą rundę kontroli bodźców. Zgodnie z warunkami ustawy kwalifikujący się Amerykanie ponownie otrzymaliby do 1200 dolarów.  Ustawa HEROES proponuje tym razem przyznanie rodzinom 1200 dolarów na maksymalnie trzy osoby pozostające na utrzymaniu, w tym osobom w wieku powyżej 16 lat. Dodatkowo imigranci bez numeru ubezpieczenia społecznego kwalifikowaliby się do czeku – po tym, jak zostali wykluczeni z pierwszej rundy EIP.  Ustawa HEROES dodatkowo zaproponowała przedłużenie tzw. benefits boost w wysokości 600 dolarów do 31 stycznia 2021 r.  Jednak ustawa HEROES musi przejść przez Senat i zostać podpisana przez prezydenta, zanim stanie się prawem, a zarówno Biały Dom, jak i republikanie w izbie kontrolowanej przez GOP nie zgadzają się z ogólnymi wydatkami ustawy, określając ją jako „martwą po przybyciu” w Senacie. Lider Senatu, Mitch McConnell, który podobno nalegał na Trumpa, że w przyszłym pakiecie pomocy musi zostać wprowadzony pułap 1 biliona dolarów.

W wyniku pandemii oraz wprowadzonego lockdownu i dystansu społecznego, skutkujących m.in. zamknięciem placówek handlowych, usługowych i rozrywkowych, gospodarstwa domowe w Wielkiej Brytanii zgromadziły w maju rekordowe oszczędności i spłacały długi Nagromadzenie pieniędzy na rachunkach bankowych odzwierciedla zarówno ograniczone możliwości wydawania pieniędzy, jak i fakt, że rząd płaci miliony funtów na wsparcie urlopowanych pracowników

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *