Inwestorzy kupowali wczoraj akcje licząc na zwiększenie „stymulantów” – tym razem ze strony fiskalnej, ale też medycznej. Od trzech miesięcy wiemy, że Stany Zjednoczone i resztę świata znalazły się w recesji, jakiej nie widziano po II wojnie światowej. W zależności od kraju całoroczny spadek PKB sięgnie od kilku do kilkunastu procent. Dla inwestorów liczy się jednak to, jak dynamiczne i jak trwałe będzie ożywienie, które po tej recesji nastąpi. Jak na razie panuje przekonanie, że kryzys będzie w miarę krótki (tj. nie potrwa dłużej niż do końca 2020 roku) i że koniunktura sprzed pandemii powróci już w przyszłym roku. Rachuby optymistów zostały dziś podparte danymi z USA. W maju odnotowano rekordowy wzrost sprzedaży detalicznej w Stanach Zjednoczonych, choć przez sporą część miesiąca wiele biznesów wciąż pozostawało zamkniętych. Zaraportowany wzrost o 17,7 proc. mdm był przeszło dwukrotnie wyższy od oczekiwań ekonomistów, choć trzeba wziąć poprawkę na bardzo niską bazę z kwietnia. Ponadto Amerykanie mieli do dyspozycji czeki od rządu opiewające na 1200 dolarów per capita. Jak widać, nie wszystkie te pieniądze trafiły na rachunki maklerskie. Lecz równocześnie mocno rozczarowała produkcja przemysłowa, która w maju była tylko o 1,4 proc. wyższa niż w kwietniu, w którym to zanotowała potężny spadek o 12,5 proc. mdm. Ekonomiści liczyli na wzrost produkcji o 3,0 proc.. W rezultacie majowe obroty fabryk były aż o 15,3 proc. niższe niż rok temu.
Za to przez wszystkie przypadki odmieniane było angielskie słowo „stimulus” – oznaczające kolejne wydatki publiczne za pożyczone (a raczej „dodrukowane”) pieniądze. Mówi się, że prezydent Trump ogłosi opiewający na bilion dolarów program wydatków na infrastrukturę. I chyba ma w tym pełne poparcie przewodniczącego Rezerwy Federalnej. Jerome Powell podczas wideokonferencji w Kongresie powiedział, że kolejne „stymulansy” mogą okazać się potrzebne. Do tej pory Kongres uchwalił dodatkowe wydatki i ulgi podatkowe na kwotę blisko trzech bilionów dolarów. Zapowiedź nowych dawek fiskalnych stymulantów postawiła na nogi giełdowe byki. Dow Jones poszedł w górę o 2,04 proc. i zameldował się na poziomie 26 289,98 pkt. S&P500 po zwyżce o 1,90 proc. osiągnął linię 3124,74 pkt. Nasdaq wzrósł o 1,75 proc. i dotarł na wysokość 9 895,87 pkt.
Dodatkowo nastroje na rynkach finansowych zostały wsparte przez doniesienia o rzekomo cudownym działaniu dexamethasonu – taniego sterydu, który ponoć ma o jedną trzecią zmniejszać śmiertelność wśród najciężej chorych na Covid-19. Mimo braku potwierdzenia wstępnych testów rząd Wielkiej Brytanii już zapowiedział masowe użycie tego specyfiku w szpitalach. – Duża część tej niepewności ekonomicznej wynika z niepewności, co do ścieżki rozwoju pandemii i skutków środków jej zwalczania. Dopóki społeczeństwo nie upewni się, że choroba jest powstrzymana, całkowite odrodzenie gospodarki jest mało prawdopodobne – powiedział szef Fedu ładnie wpisując się w narrację o „przełomowym odkryciu”, jakim okrzyknięto dexamethason.
Szereg sprzecznych czynników oddziałuje na rynki, tonując rajd ryzykownych aktywów. Zaskakująco silne dane z USA, zapewnienia o wsparciu fiskalno/monetarnym i postępy w pracach nad lekarstwami na COVID-19 są stawiane na przeciw obawom o drugiej fali zachorowań z mieszanką ryzyk geopolitycznych. Z perspektywy reakcji inwestorów brakuje konsensusu, jak podchodzić do mieszanki czynników. Jeszcze wczoraj Wall Street poszło mocno w górę w oparciu o rekordowe odbicie sprzedaży detalicznej w USA w maju. Ale już na rynku walutowym zaznaczyło się ponowne cofnięcie od ryzykownych walut w kierunku USD przy obawach wywołanych przez raporty o skoku zachorowań w sześciu stanach USA, a dziś rano niepokój wzbudzają raporty o trudnościach władz Pekinu z opanowaniem nowego ogniska zachorowań. Sesja w Azji była też zakłócana przez ryzyka geopolityczne na linii Indie-Chiny i Korea Północna-Korea Południowa. Innymi słowy szum informacyjny przestał być jednostronny i podsycający nadzieje na szybkie odbicie globalnego ożywienia.
Trwa exodus chińskich spółek, których walory notowane były na amerykańskich giełdach. Opuszczają te parkiety w najszybszym tempie od 2015 r. Powodem jest rosnące napięcie polityczno-gospodarcze pomiędzy Waszyngtonem a Pekinem. Prezydent USA Donald Trump zapowiedział rozważenie wprowadzenia ściślejszej kontroli chińskich firm po serii skandali księgowych, w tym Luckin Coffee, w które zamieszane były niektóre znane nazwiska z Wall Street. Z kolei operator rynku technologicznego Nasdaq planuje wprowadzenie nowych zasad, które mogłyby utrudnić wstępne oferty publiczne (IPO) niektórym chińskim firmom, potencjalnie ograniczając ich dostęp do największego rynku kapitałowego na świecie.