Odsiecz z Fedu przyszła giełdowym bykom w samą porę, co mogło być tylko kwestią przypadku. Na dwie godziny przed końcem poniedziałkowej sesji bank centralny USA poinformował, że będzie skupował „szerokie i zdywersyfikowane portfolio” obligacji korporacyjnych na rynku wtórnym w ramach programu SMCCF. Dla posiadaczy akcji i obligacji to jednoznaczny sygnał: Fed jest po naszej stronie i nie pozwoli nam stracić. Jednakże sam komunikat w zasadzie nie wnosił nowych informacji. Ta fedowska kawaleria nie mogła sobie znaleźć lepszego momentu na uratowanie posiadaczy akcji. S&P500 balansował na linii piątkowego zamknięcia, choć wcześniej udało mu się odrobić blisko 2,-procentową stratę.  Komunikat z Rezerwy Federalnej przeważył szale i ostatecznie S&P500 zakończył dzień wzrostem o 0,83 proc., na poziomie 3066,59 pkt. Dow Jones urósł o 0,62 proc. i dotarł na wysokość 25 763,16 pkt.. Najlepiej wypadł Nasdaq, który po zwyżce o 1,43 proc. osiągnął wartość 9726,02 pkt.

 

Nastroje na Wall Street doznały nagłego załamania w czwartek, gdy nowojorskie indeksy poszły w dół po ok. 6 proc. Piątkowe, ledwie jednoprocentowe odreagowanie, chyba nikogo nie przekonało. Gdyby już w poniedziałek rynek wrócił do spadków, to w dalszej części tygodnia groziłaby nam kolejna fala wyprzedaży akcji. Dodajmy, bardzo hojnie wycenianych akcji, z indeksem SP&P500 wycenianym na ok. 21-krotność oczekiwanych zysków spółek. W giełdowych komentarzach nadal czytamy głównie komunały o tym, jak to delikatnie rosnąca liczba nowych zakażeń koronawirusem spędza inwestorom sen z powiek i grozi kolejnym lockdownem. Abstrahując od tego, czy powtórka marcowo-kwietniowej kwarantanny  jest w ogóle możliwa (skoro już mało kto przejmuje się rządowymi zakazami), to sam koronawirus zdaje się coraz mniej wiarygodnym wytłumaczeniem giełdowej zmienności.

Na rynku akcji trwa przeciąganie liny. Kupujący uważają, że giełdy będą rosły na fali „dodruku” pieniądza w bankach centralnych, bezprecedensowych rządowych „stymulantów” fiskalnych i optymizmu inwestorów kupujących bardzo drogie akcje w otoczeniu najgłębszego od 90 lat załamania gospodarczego. Sprzedający inkasują zyski z ostatnich trzech miesięcy i uciekają z parkietu oczekując długiej i ciężkiej recesji skutkującej giełdową bessą pomimo desperackich działań Fedu i administracji Donlada Trumpa. Zapewne nieprzypadkowo czwartkową „zwałę” poprzedził komunikat Rezerwy Federalnej, w którym nie znalazły się żadne nowe „stymulanty” monetarne.    Larry Kudlow, doradca ekonomiczny Białego Domu, powiedział, że administracja USA sprzeciwia się przedłużeniu federalnych zasiłków dla bezrobotnych w okresie po lipcu tego roku. Zdaniem Białego Domu środek stworzony w odpowiedzi na kryzys zatrudnienia wywołany pandemią koronawirusa był czynnikiem zniechęcającym do pracy – informuje Financial Times. „600 dolarów jest w rzeczywistości czynnikiem zniechęcającym. Płacimy ludziom, żeby nie pracowali. To lepsze niż ich pensje” – powiedział w Kudlow  niedzielę w CNN. „To mogło działać przez pierwsze kilka miesięcy, ale skończy się pod koniec lipca” – dodał. W marcu Kongres uchwalił pakiet za 2,2 bln dolarów, który zapewniał 600 dolarów tygodniowo dla Amerykanów, którzy stracili pracę. Izba Reprezentantów kontrolowana przez Demokratów uchwaliła bodziec dla gospodarki w wysokości 3 bln dolarów, który przedłużyłby wsparcie dla bezrobotnych do końca roku, ale kontrolowany przez Republikanów Senat odmówił przyjęcia ustawy, argumentując, że gospodarka się ożywia. Kudlow powiedział, że Donald Trump rozważał „jakiś bonus za powrót do pracy”, ale nie byłby on tak duży, jak 600 dolarów tygodniowo. Świadczenia federalne miały na celu pomóc bezrobotnym Amerykanom dodatkowo tj. poza standardowymi świadczeniami dla bezrobotnych zapewnianymi przez poszczególne stany.

 

 

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *