W marcu 2020 r. indeks cen nieruchomości obrazujący zmiany cen domów jednorodzinnych w Stanach Zjednoczonych wzrósł o 0,1 proc. w ujęciu miesięcznym, wynika z danych FHFA (Federal Housing Finance Agency). Tymczasem ekonomiści prognozowali (mediana) wzrost o 0,6 proc. wobec wzrostu o 0,7 proc. w lutym. W marcu 2020 r. indeks cen domów S&P/Case-Shiller dla 20 największych amerykańskich aglomeracji odnotował wzrost rzędu 3,9 proc. w ujęciu rocznym. To wynik lepszy od mediany oczekiwań ekonomistów, która zakładała spowolnienie dynamiki wzrostu do 3,3 proc. z 3,5 proc. miesiąc wcześniej.

 

W kwietniu ze Szwajcarii eksportowano do USA 111,7 ton złota, najwięcej w historii, informuje Reuters. Rekord padł po tym jak pandemia doprowadziła do wielkich zmian na globalnym rynku złota. Popyt w Chinach i Indiach, gdzie zwykle był największy, gwałtownie spadł po wprowadzeniu ograniczeń spowodowanych przez koronawirusa, natomiast gwałtownie wzrósł na Zachodzie, gdzie inwestorzy szukali kruszcu jako bezpiecznej przystani. Wysokie ceny złota na nowojorskim rynku Comex stymulowały wzrost przepływu kruszcu do USA.

 

Końcówka minionego tygodnia przyniosła ze sobą wzrosty wyceny dolara amerykańskiego, który traktowany jako bezpieczna przystań był pierwszym wyborem wielu inwestorów zszokowanych zapowiedzią pierwszego od 1992 roku testu amerykańskiej broni nuklearnej. Nie milknie również temat powroty wojny handlowej pomiędzy USA oraz Chinami, jak i zainteresowanie inwestorów przyszłymi działaniami Rezerwy Federalnej.  Agencja FAP poinformowała w sobotę, że Donald Trump i jego administracja rozważają testy broni atomowej, pierwsze od 1992 roku. Zdaniem ekspertów ma być to środek negocjacyjny w rozmowach z Chinami oraz Rosją. – Z punktu widzenia rynków krótkoterminowo takie wydarzenie może zachwiać rynkami i mogą pojawić się kilkuprocentowe spadki, należy jednak cały czas pamiętać o tym, że więksi gracze instytucjonalni bardziej skupiają się na długim terminie. Dobrym przykładem jest sytuacja na indeksach amerykańskich w perspektywie ostatnich kilku tygodni, gdzie do czynienia mamy głównie ze wzrostami – komentował Bartłomiej Chomka z TeleTrade. Kurs dolara w zeszłym tygodniu silniej rósł do ważonego koszyka walut, odbijając od niemal miesięcznych minimów, natomiast w poniedziałek pozostaje stabilny w obliczu braku na rynku inwestorów z USA (długi weekend w związku z obchodami Dnia Pamięci).

 

Japoński indeks Nikkei we wtorek zamykał sesję z zyskiem 2,55 propc. i testował najwyższe poziomy od dwóch miesięcy. W tym samym czasie kontrakty futures S&P 500 wybijają barierę 3 tys. pkt., a rynek futures na niemieckim indeksie DAX domyka lukę bessy z pierwszej połowy marca. Zdaniem Davida Jones, głównego stratega rynkowego w Capital.com, rynek giełdowy jest coraz bardziej „głodny wzrostów”, w związku z czym ponownie akceptuje większe ryzyko (risk-on). Potwierdza to wtorkowe odejście inwestorów od walutowych bezpiecznych przystani, w tym dolara, franka i jena.  Wtorkowe zamknięcie indeksu Nikkei 225 powyżej poziomu 21 300 pkt., pozwoliło wybić średnią ruchomą 200 EMA, 61,8 prod. zniesienia tegorocznego trendu spadkowego i wyraźnie potwierdzić, że korekta wzrostowa obserwowana od dwóch miesięcy przekształciła się w pełnoprawną byczą tendencję.  – Japonia poinformowała o zniesieniu stanu wyjątkowego, w związku z czym punktu widzenia codziennego życia sytuacja w Kraju Kwitnącej Wiśni wraca do normalności. Z całą pewnością wspiera to japoński indeks giełdowy, który od marcowych minimów zyskuje około 25 proc.  – komentuje David Jones. W momencie, gdy na rynku futures rośnie S&P 500 oraz niemiecki DAX, indeks FTSE 100, w trakcie poniedziałkowej sesji osuwał się o 0,4 proc., nie potrafiąc poradzić sobie z kwietniowym oporem oraz okrągłą strefą 6 tysięcy punktów. Brytyjska giełda co prawda koryguje również o około 25 proc. , jednak odbicie po lutowej deprecjacji jest zdecydowanie bardziej wypłaszczone, a obecna konsolidacja może przypominać tę obserwowaną na WIG20. – FTSE 100 jest dziwnym rynkiem, kiedy porównuje się go do innych głównych indeksów światowych. Powodem jest fakt, że wiele przedsiębiorstw notowanych w ramach indeksu notuje swoje zyski zagranicą, nie bezpośrednio w funtach. W efekcie słabnący funt potrafi mocno podbijać wycenę indeksu, a co więcej benchmark jest mocno uzależniony od głównych firm paliwowych, w tym BP oraz Shella – twierdzi Jones z Capital.com.

 

26 maja to dzień, w którym swoje święto obchodzą wszystkie mamy. Jest to jednak też dzień, w którym powód do świętowania mają inwestorzy. Okazuje się bowiem, że dokładnie 124 lata temu, 26 maja 1896 roku utworzony został amerykański indeks Dow Jones Industrial Average. To jeden z najważniejszych indeksów akcji spółek notowanych na New York Stock Exchange (NYSE) i NASDAQ.  Dow Jones Industrial Average to stworzony przez Charlesa Dowa i Edwarda Jonesa, drugi najstarszy indeks akcji w Stanach Zjednoczonych. Mimo, że pierwotnie składał się on z akcji jedynie 12 spółek, to w roku 1916 zwiększono portfel do 20, a w 1928 do 30 podmiotów. Warto w tym miejscu podkreślić, że spośród 12 spółek wchodzących w skład indeksu w dniu jego pierwszych notowań, do dziś utrzymała się jedynie jedna: General Electric, choć i ona miała kilkuletnią przerwę (między 1898 a 1907) obecności w indeksie. Podczas pierwszej publikacji kurs indeksu wyniósł 40,94 punktów. Bariera 1 000 punktów osiągnięta została 14 listopada 1972 roku, a 10 000 pkt. 29 marca 1999 roku. Na sesji giełdowej w dniu 25 stycznia 2017 roku indeks Dow Jones po raz pierwszy w historii przekroczył wartość 20 tys. punktów. Najwyższą wartość indeks osiągnął w połowie lutego br., kiedy to jego notowania wyniosły niemal 29 600 pkt. Tuż po osiągnięciu tego poziomu zanotowano jednak potężny spadek o 11 375 pkt. co stanowiło 38,45%. To właśnie w tym czasie (dokładnie 9 marca 2020 r.) indeks Dow Jones odnotował największy dzienny punktowy spadek sięgający 1969,15 pkt. Warto zwrócić uwagę, że w odróżnieniu do wielu giełdowych indeksów, Dow Jones ważony jest ceną akcji, a nie kapitalizacją rynku. Taka metodologia zasadniczo wyklucza włączenie do niego kilku największych firm na świecie jak np. Alphabet Inc. (Google), którego akcje prawdopodobnie stanowiłyby zbyt dużą część indeksu. Dow Jones Averageages stara się utrzymać odpowiednią reprezentację sektora i faworyzuje firmę, która ma doskonałą reputację, wykazuje trwały wzrost i jest interesująca dla dużej liczby inwestorów. W rezultacie, firma taka jak Boeing Co., która spadła w tym roku o niemal 60%, ma większy wpływ na notowania indeksu, niż czwarta co do wielkości amerykańska firma, Alphabet na wyniki S&P 500. Spoglądając na notowania indeksu Dow Jones zauważymy, że wskutek obecnych wzrostów pokonuje on lokalny opór w wysokości 24 600 punktów. Jeżeli tylko w najbliższym czasie nie pojawi się silna reakcja podażowa mogąca zanegować to wybicie, spodziewać moglibyśmy się nawet dalszej jego aprecjacji.

 

Alibaba podał swoje wyniki finansowe. Co mówią one o jego kondycji i perspektywach dalszego „podgryzania” Amazona? Walka dwóch światowych gigantów trwa. Który z nich aktualnie zyskuje przewagę? Amazon pod względem kapitalizacji rynkowej jest dwa razy droższy od Alibaby, ale to ekspansja chińskiej firmy wywołuje obawy, już nie tylko w USA. Alibaba też właśnie podał swoje wyniki finansowe za rok finansowy 2020. Przychody spółki wzrosły o 22%, do 16,14 mld USD. To więcej niż oczekiwali analitycy, w efekcie czego bezpośrednio po ich publikacji kurs akcji spółki na giełdzie w Nowym Jorku wzrósł. Walka Alibaby z Amazonem może być szczególnie zaciekła w sektorze usług w chmurze obliczeniowej. Do niedawna w kontekście usług w chmurze mówiło się o wielkiej trójce: Amazon, Microsoft i Google. Teraz do tego grona dołącza Alibaba. Z tej czwórki to właśnie chińska spółka najszybciej zrobywa ten fragment rynku i w 2018 r. rosła jako jedyna, podczas gdy pozostali trzej gracze zanotowali spadek dynamiki. Rynkowe perspektywy Amazon i Alibaby są bardzo dobre, z lekką przewagą po stronie chińskiego koncernu, pomimo tego, że Alibaba to spółka, która bardziej odczuła negatywne skutki koronawirusa. Sytuacja Alibaby może się jednak bardzo zmienić, jeżeli spółka zostanie odcięta od globalnych rynków z powodu eskalacji wojen handlowych na linii USA-Chiny. Bardzo wiele będzie więc zależeć od wyniku jesiennych wyborów prezydenckich w USA, ponieważ administracja prezydenta Trumpa naciska na wprowadzenie obostrzeń.

 

Globalna i europejska turystyka ciągle znajdują się w trudnej sytuacji. Międzykontynentalny i międzynarodowy ruch jest zamrożony lub bardzo utrudniony. Kraje uzależnione od turystyki opracowują strategie przyjmowania zagranicznych gości. Przyciągnięcie ich to trudne zadanie, bowiem apetyt na podróże w populacjach z całego świata wyraźne spadł. Jeszcze bardziej karkołomnym zadaniem będzie zapewnienie bezpieczeństwa turystom i lokalnym mieszkańcom. Międzynarodowy przemysł turystyczny notuje najgorszy biznesowo okres od 1950 roku – wynika z raportu Światowej Organizacji Turystyki. Liczba wycieczek może spaść w tym roku w porównaniu do poprzedniego od 58 do 78 proc. Dochody branży mogą zmniejszyć się nawet o 1 bln dol. Dane za pierwszy kwartał pokazują, że realizuje się złowieszczy scenariusz WTO – liczba podróży spadła w marcu o 57 proc., a dochód branży zmniejszył się 80 mld dol. Poszczególne kraje i regiony zaczynają zdejmować ograniczenia. Blokada w przemieszczaniu się między poszczególnymi krajami strefy Schengen zostanie zdjęta 15 czerwca. Większość państw członkowskich planuje złagodzenie restrykcji w ruchu międzygranicznym i umożliwienie podróży w obrębie bloku. PKB krajów najbardziej uzależnionych od turystyki (Grecja, Portugalia, Cypr, Malta) ma spaść w tym roku według prognoz od 5,5 d 9,7 proc. Największe turystycznie kraje UE zaplanowały już harmonogram otwierania granic. Włochy, czyli jeden z najdotkliwiej dotkniętych przez pandemię krajów, znoszą nieoficjalne zamknięcie granicy dla turystów ze strefy Schengen 3 czerwca (dotyczy to także dwutygodniowej kwarantanny). Hiszpania planuje otwarcie granic dla państw Schengen na początku lipca, a z końcem maja likwiduje obowiązek odbycia przez turystów kwarantanny. Co z USA? Rozluźnianie restrykcji będzie uzależnione od protokołów zdrowotnych krajów partnerskich oraz od tego, czy dany kraj otworzy granice dla Amerykanów. W Chinach, w których zagraniczne linie lotnicze mają mocno okrojone harmonogramy lotów, kolejne natężenie wirusa skłoniło rząd do lockdownu obejmującego 108 mln osób z płn.-wsch. części kraju.

 

Pandemia to chwila prawdy dla sojuszu francuskiego Renaulta raz japońskich Nissana i Mitsubishi. Trio producentów przedstawi w środę 27 maja pakiet rozwiązań mających na celu pogłębienie operacyjnej integracji w jego ramach. Firmy zapowiadały zacieśnienie współpracy już na początku roku, jednak zbliżenie znacznie się opóźniło. W związku z gwałtownym załamaniem sprzedaży i długimi przerwami w produkcji zbliżenie między Francuzami a Japończykami wydaje się być koniecznością. W zeszłym roku wydawało się, że współpraca Renaulta z japońskim koncernem może się nawet zakończyć. Obecna sytuacja może być okazją na przezwyciężenie menedżerskiego paraliżu i kryzysu we wzajemnych relacjach między firmami, które mają za sobą dekady udanej współpracy.  – Powtarzamy, że sojusz ma kluczowe znaczenie dla strategicznego wzrostu oraz zwiększania konkurencyjności każdej z firm – powiedział rzecznik prasowy Renaulta Frederic Texier. Już przed wybuchem pandemii firmy miały trudności z przywróceniem równowagi w koalicji oraz odwróceniem procesu spadku sprzedaży i rentowności. Nissan ostrzegł pod koniec kwietna, że zanotuje stratę w roku fiskalnym kończącym się w marcu oraz opóźnił ogłoszenie wyników. Zostaną one przedstawione 28 maja wraz z zaprezentowaniem planu restrukturyzacji. Japoński producent zmaga się z kryzysem już od listopada 2018 roku, gdy aresztowano ówczesnego prezesa firmy Carlosa Ghosna. Aktualne działania mają kluczowe znaczenie dla Renaulta. Sprzedaż samochodów w Europie spadła w kwietniu aż o 78 proc., a francuska firma zwróciła się do tamtejszego rządu o 5 mld euro gwarancji kredytowych na zwiększenie rezerw.

 

Gwiazdy Premier League na wszelkie sposoby dbają o swoje bezpieczeństwo i nie zamierzają na tym oszczędzać. Hitem wśród nich jest zakup specjalnie wyszkolonego psa obronnego. Koszt to 75 tysięcy funtów.  Po serii napadów na domy gwiazd  Premier League, pilkarze postanowili nie tylko zainstalować najnowocześniejsze systemy bezpieczeństwa, ale także zainwestowali spore pieniądze w to, by czuć się jeszcze pewniej nie tylko we własnych czterech ścianach. Jak informuje “Daily Star”, piłkarze kupują specjalnie wyszkolone psy. Zakup takiego psa to bagatela 75 tysięcy funtów, co w przeliczeniu na złotówki daje 92,5 tys. dolarów. Pies ma jednak zapewnić bezpieczeństwo i dlatego sportowcy, ale także celebryci nie szczędzą pieniędzy na ten cel. Psy mają już m.in. Hugo Lloris z Tottenhamu, Aaron Wan-BissakaMarcus Rashford czy Jesse Lingard z Manchesteru United.  Psy to wyszkolone owczarki belgijskie lub niemieckie. Te rasy są stosowane w wojsku, policji czy innych służbach. Jak zapewniają firmy zajmujące się hodowlą psów, ich szkolenie polega na tym, że potrafią wyczuć złe zamiary u ludzi i ostrzegają swoich właścicieli. Przechodzą kilkumiesięczne intensywne szkolenie. Są przyjazne i posłuszne w stosunku do właściciela i ich rodzin, a także osób, które nie stanowią zagrożenia. Jak zapewnia hodowca, psy muszą nieustraszenie bronić domu, gdy na jego teren wejdą intruzi.

Opracował: Sławek Sobczak

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *