Po ogłoszeniu najgorszych danych z rynku pracy we współczesnej historii Stanów Zjednoczonych w piątek giełdowe indeksy na Wall Street znów poszły w górę. Zwyżkę ponownie napędziły walory spod szyldu FANG, tworzące obecnie coś w stylu indeksu S&P5. W kwietniu w największej gospodarce świata ubyło 20,5 mln miejsc pracy, co jest rezultatem absolutnie rekordowym i bezprecedensowym. Oficjalna stopa bezrobocia wystrzeliła w górę z 4,4 do 14,7 proc. Lecz gdyby doliczyć osoby faktycznie bezrobotne (ale figurujące w statystyce jako zatrudnione), to zbliżyłaby się do 20 proc. Wskaźnik zatrudnienia spad do rekordowo niskiego poziomu 51,3 proc. Teoretycznie raport BLS był „lepszy od oczekiwań”, ponieważ rynkowy konsensus zakładał spadek zatrudnienia aż o 22 mln i skok stopy bezrobocia do 16 proc. Jednakże przy takich liczbach i takiej skali niepewności w badaniach statystycznych trudno to uznać za pocieszenie. Wszelako optymiści mówili, że „najgorsze już za nami” i że od czerwca zatrudnienie znów powinno rosnąć wraz ze znoszeniem lockdownów w kolejnych stanach. Tyle wersji oficjalnej uzasadniającej przeszło 1-procentowe wzrosty nowojorskich indeksów. S&P500 po zwyżce o 1,69 proc. osiągnął wartość 2 929,80 pkt. Nasdaq Composite zyskał 1,58 proc. i mniej więcej tyle samo urósł od początku roku. Dow Jones poszedł w górę o 1,91 proc. i przekroczył pułap 24 000 punktów.

 

„Głębokość” amerykańskiego rynku akcji jest w ostatnich dniach dramatycznie niska. W zasadzie to rosną walory pięciu spółek spod szyldu FANG+ (Netflix, Amazon, Apple, Facebook i Alphabet). Te pięć spółek stanowi już ponad 20 proc. kapitalizacji całego indeksu S&P500. Stąd też złośliwi zaczęli mówić o indeksie S&P5. Wall Street w ostatnich tygodniach została zastymulowana potężnym zastrzykiem finansowym z Rezerwy Federalnej, która przez ostatnie dwa miesiące wykreowała z powietrza prawie 2,5 bln dolarów. Pieniądze w tempie biliona dolarów miesięcznie pompuje w gospodarkę także Departament Skarbu, zapewniając hojne zasiłki dla bezrobotnych i awaryjne finansowanie niewypłacalnych amerykańskich korporacji. Taka dawka fiskalno-monetarnych stymulantów prawdopodobnie postawiłaby na nogi nawet nieboszczyka. Namacalnym tego efektem są wzrosty cen akcji i obligacji korporacyjnych, nawet jeśli ich emitenci w międzyczasie dołączyli do klubu spółek-zombie. Akcjonariuszom tych ostatnich zapewne pomógł sygnał z rynku terminowego, gdzie notowania kontraktów na stopę funduszy federalnych w pewnym momencie zasygnalizowały możliwość zejście stóp procentowych poniżej zera do końca grudnia 2020 roku. Przedstawiciele Rezerwy Federalnej, w tym przewodniczący Jerome Powell, wielokrotnie odrzucali w ostatnich tygodniach możliwość cięcia stopy funduszy federalnych poniżej zera (obecnie docelowy przedział to 0-0,25 proc.), sugerując możliwość wprowadzenia kontroli krzywej rentowności. Dodatkowo sentyment na rynkach wspierały doniesienia o konstruktywnych rozmowach handlowych na linii USA-Chiny. Przedstawiciele obu państw wyrazili wolę wdrażania podpisanego w styczniu porozumienia handlowego i dalszej współpracy gospodarczej oraz w zakresie zdrowia publicznego. Te informacje „przykryły” niepokój wywołany  wypowiedziami prezydenta Trumpa o możliwości nałożenia ceł na chińskie towary.

 

W kwietniu w sektorach pozarolniczych ubyło ponad 20 milionów miejsc pracy – poinformowało rządowe Biuro Statystyki Pracy (BLS). To wynik niespotykany w gospodarczej historii Stanów Zjednoczonych. Liczba etatów w sektorach pozarolniczych (ang. non-farm payrolls) w kwietniu była o 20,5 mln mniejsza niż w marcu. To najgorszy rezultat w historii i przeszło 10-krotnie gorszy od poprzedniego rekordu datowanego na wrzesień 1945 roku (-1,96 mln). Ekonomiści spodziewali się spadku zatrudnienia w USA o 22 mln. Tak fatalny wynik to rzecz jasna rezultat koronawirusowego lockdownu. Przez większość kwietnia w większości stanów obowiązywał zakaz opuszczania domów. Większość przedsiębiorstw została zamknięta i wiele z nich zmuszonych było wysłać pracowników na bezrobocie. Proces ten rozpoczął się już w marcu, za który to miesiąc raport BLS pokazał spadek zatrudnienia o 870 tys. (po rewizji z -701 tys). Stopa bezrobocia wystrzeliła 14,7 proc., osiągając najwyższą wartość od początku prowadzenia tej statystyki w 1948 roku. Podobnie wysoką stopę bezrobocia odnotowano w USA ostatnio w trakcie Wielkiego Kryzysu na przełomie lat 30. XX w. (przy maksymalnym bezrobociu 25 proc. w 1933 r.). Po II wojnie światowej rekordowo wysokie bezrobocie w USA odnotowano w 1982 r. na poziomie 10,8 proc. Szersza miara stopy bezrobocia (U-6), uwzględniająca także osoby luźno związane z siłą roboczą lub wbrew swym aspiracjom pracujące tylko na część etatu, wzrosła w kwietniu do 22,8 proc. z porównaniu z 8,7 proc.  w marcu. Ekonomiści i inwestorzy mieli świadomość, że kwietniowe payrollsy będą wręcz niewyobrażalnie fatalne. Departament Pracy co tydzień informował nas o wielomilionowych rzeszach Amerykanów zgłaszających się po zasiłki dla bezrobotnych. Od połowy marca do końca kwietnia zgłoszenia takie wysłało ponad 33 mln osób. Z kolei dwa dni wcześniej poznaliśmy raport ADP, według którego w kwietniu zatrudnienie w sektorze prywatnym zmalało o 20,236 mln. Warto też mieć na uwadze, że dane zarówno do raportu ADP jak i BLS zbierane są w pierwszej połowie każdego miesiąca. Oznacza to, że ilustrują one stan sprzed mniej więcej czterech tygodni. Po Wielkanocy amerykańska gospodarka zaczęła się powoli otwierać, a restrykcje w wielu stanach były stopniowo łagodzone. Możliwe więc, że już dane za maj pokażą znaczący wzrost liczby zatrudnionych. Warto też dodać, że w ramach tzw. pakietu stymulacyjnego (The Coronavirus Aid, Relief, and Economic Security Act) specjalny zasiłek dla bezrobotnych należy się każdemu, kto stracił pracę (lub nie może jej wykonywać) z powodu administracyjnego zamknięcia gospodarki. Na mocy CARES rząd federalny dopłaca do stanowego zasiłku dodatkowe 600 dolarów tygodniowo. Gdy dodamy do tego kwoty wypłacane przez budżety stanowe, to wielu zwolnionych pracowników otrzymuje zasiłek wyższy od swojej ostatniej pensji. Maksymalny czas pobierania tego zasiłku to 39 tygodni. Uwagę zwracają także kwietniowe statystyki wynagrodzeń. Przeciętna stawka godzinowa była aż o 4,7 proc. wyższa niż w marcu i o 7,9 proc. wyższa niż w kwietniu 2019 roku. Dla porównania, w marcu dynamika płacy godzinowej wyniosła 0,5 proc. mdm i 3,3 proc. rdr. Nie oznacza to jednak, że Amerykanie otrzymali znaczące podwyżki. To raczej efekt wypadnięcia ze statystyk najsłabiej opłacanych pracowników gastronomii, hoteli czy handlu, którzy masowo tracili zatrudnienie w okresie lockdownu. Prowadzone niezależnie od danych oficjalnych badanie aktywności zawodowej pokazało spadek liczby pracujących w kwietniu o 23,4 mln. Liczba bezrobotnych zwiększyła się o 15,9 mln, a liczba biernych zawodowo (czyli osób niepracujących i nieposzukujących pracy) urosła o 6,6 mln. W rezultacie wskaźnik zatrudnienia obniżył się z 60,0 proc. do zaledwie 51,3 proc. Oznacza to, że zaledwie połowa Amerykanów w wieku powyżej 15 lat wykonywała odpłatną pracę.

 

Podczas gdy cała praktycznie Europa ugięła się pod cieżarem wirusowej pandemii i płaci za to ogromną cenę, oni odnotowali w I kwartale br. gospodarczy wzrost. Niewielki co prawda, ale jakże symboliczny. W I kwartale br. w porównaniu do pierwszego kwartału 2019 r., wzrost szwedzkiego PKB wyniósł 0,5 proc. Wiele pisało i mówiło się ostatnio o Szwecji pod kątem innego podejścia do walki z wirusem, niż robiła to większości krajów świata. Trudno jest wciąż w pełni obiektywnie ocenić jej podejście do problemu, choć są już pierwsze dane gospodarcze rzucające pewne światło na aspekty ekonomiczne całej tej sytuacji.  Podczas gdy gospodarki europejskie toną i wpadają w poważne recesje, Szwedzi na razie mają się dobrze. We Włoszech spadek PKB w I kwartale br. wyniósł 4,7 proc., w Hiszpanii 5,2 proc., we Francji 5,8 proc. I to te kraje na razie mają najtrudniej, choć my też nie mamy specjalnych powodów do radości. Cała strefa euro zanotowała spadek PKB o 3,8 proc. i był to wyniki gorszy od pamiętnego czasu załamania w 2009 r. A to jeszcze nie koniec problemów. Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje bowiem, że w całym roku, w Niemczech i Wielkiej Brytanii nastąpi spadek gospodarek o odpowiednio 6,5 i 7 proc., a we wspomnianych już krajach południa, czyli Francji o 7,2 proc., Hiszpanii o 8 proc. i Włoszech o 9,1 proc. Nie lepiej będzie w innych krajach skandynawskich – Finlandia i Dania, które powieliły schemat zamknięcia, stracić mają 6 i 6,5 proc.  Tymczasem szwedzki rząd poradził obywatelom, aby w miarę możliwości pozostali i pracowali w domu, ale niczego im nie zabronił, a bary czy restauracje pozostały otwarte, podobnie jak szkoły dla dzieci poniżej 16 roku życia.  Strategia ta była i jest bardzo kontrowersyjna, ale główny epidemiolog kraju bronił jej, mówiąc, że Sztokholm zmierza w kierunku nabycia tzw. „odporności stada” i nastąpi to za kilka tygodni. Podjęte ryzyko w kwestii “niezamykania kraju” oraz dużego otwarcia gospodarki i swobody działania na razie się opłaciło, bo Szwecja zamiast solidnego tąpnięcia notuje lekki wzrost, co w jest obecnie marzeniem każdego praktycznie rządu świata. Jednak bank centralny, Riksbank ostrzegł, że załamały się łańcuchy dostaw, przez co sporo lokalnych firm zostało przez pandemię unieruchomionych. Wiele z nich wpadnie w kłopoty, a wiele osób straci pracę. By wspomóc szwedzkie biznesy i firmy bank centralny postanowił utrzymać referencyjną zerową stopę procentową. Postanowił także nie sypać na oślep gotówki w rynek i nie dodawać żadnych nowych środków wspierających gospodarkę (wcześniej wprowadzono pakiet pożyczek dla szwedzkich firm i zwiększono zakupy obligacji).

 

Pandemia jest tak wielkim kataklizmem, że można go wręcz zmierzyć za pomocą wskaźników zmian klimatu. Z szacunków Międzynarodowej Agencji Energetycznej dzięki globalnemu lockdownowi nawet 2,6 miliarda ton metrycznych dwutlenku węgla (8 proc. szacowanej rocznej sumy) nigdy nie zostanie wyemitowana do atmosfery. Żadne zdarzenie z historii XX wieku nie miało tak dużego wpływu na zmniejszenie emisji.  Zapotrzebowanie na energię na Zachodzie, w Chinach czy Meksyku drastycznie spadło. W chińskiej prowincji Hubei, w zależności od tygodnia, nawet o 40 proc. w porównaniu do analogicznych okresów z roku poprzedniego. W przypadku Włoch nawet do 30 proc. Analogiczne spadki dla Wielkiej BrytaniiFrancji, Hiszpanii i Niemiec to około 20 proc. (w tygodniach najbardziej dotkniętych lockdownem). Globalne zapotrzebowanie na energię spadło o 6 proc., czyli siedem razy więcej niż podczas kryzysu finansowego z 2008 roku. Niezwykle głęboki wpływ na spadek emisji ma załamanie się rynku turystycznego. Aktywność ruchu lotniczego w głównych europejskich hubach takich jak Wielka BrytaniaFrancja, Hiszpania i Niemcy spadła o ponad 80 proc. Dzienna liczba połączeń pomiędzy UE a USA spadła o 90 proc. Popyt na ropę naftową zmniejszył się w związku z ograniczeniem ruchu samochodów i samolotów o 5 proc. Aktywność transportu drogowego na całym świecie spadła w porównaniu do średniej dla 2019 roku o blisko połowę. Jednak pandemia wpłynęła najmocniej na jakość powietrza w dużych miastach. W siedmiu największych miastach na świecie (m. in. Delhi, Sao Paulo i Nowym Jorku) tzw. pył zawieszony (aerozole atmosferyczne) PM2,5 został ograniczony o 25 do 60 proc. W przypadku Los Angeles to aż 51 proc., w przypadku Delhi 55 proc., natomiast Bombaju 42 proc.

 

“Czara goryczy się przelała. Tesla składa pozew przeciwko hrabstwu Alameda” – tak zaczyna się pełen emocji tweet, jaki Elon Musk umieścił na portalu społecznościowym. Zagroził także przeniesieniem fabryki, ostatniej, która produkuje samochody w Kalifornii, do Nevady. Powodem są obostrzenia wywołane koronawirusem.  Musk nie może wznowić produkcji, choć firma zaproponowała specjalny plan powrotu do pracy. Elon Musk poinformował także w mediach społecznościowych, że sprzedaje wszystkie swoje domy. Nie będzie posiadał żadnego domu, dzięki czemu będzie w stanie się całkowicie poświęcić misjom księżycowym i marsjańskim.  Musk przyznał, że do obecnej sytuacji, w której posiada wiele posiadłości, a jednocześnie cały czas spędza na pracy, nie ma za wiele okazji, żeby przebywać w którymkolwiek z nich. Sama sytuacja, w której posiada się kilka posiadłości, wzięła się m.in. stąd, że zdarzały się sytuacje, gdy ktoś podchodził pod jego pierwszy dom, przechodził przez płot i próbował przedostać się do jego domu. Nie czując się z tym komfortowo, Elon po prostu kupował posiadłości przylegające bezpośrednio do jego domu, aby nieco oddalić od siebie intruzów. Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie uświadomił sobie, że nie jest w stanie z nich korzystać i posiadanie ich w swoim portfolio nie ma żadnego sensu. Zapytany o swój wymarzony dom, powiedział: Oczywiście, że dom taki jak Tony’ego Starka. Najlepiej z kopułą na dachu, pod którą będzie się skrywał helikopter stealth. Elon ma w zapasie coś więcej. Szef Neuralink przekonany jest, że za jakiś czas mowa stanie się niepotrzebna. Wszak dwie osoby wyposażone w odpowiednie czipy w swoich głowach, z pominięciem mało wydajnego języka, będą w stanie przesyłać sobie złożone komunikaty i paczki informacji bezpośrednio za pomocą chipów. W ten sposób pominięte zostaną etapy kodowania informacji w słowa i zdania i dekodowania ich przez odbiorcę. Kiedy może dojść do takiej sytuacji? Kiedy możemy…przestać mówić? XXII wiek? XXIII wiek? A skąd! Według Elona Muska, optymistycznie za jakieś 5 lat.

 

Avianca, drugie największe linie lotnicze w Ameryce Południowej i drugie najstarsze linie na świecie, złożyły wniosek o bankructwo. Od marca przewoźnik, tak jak wielu innych, z powoda koronawirusa jest uziemiony.  Avianca to narodowe kolumbijskie linie lotnicze. Zostały założone 7 października 1919 roku, co oznacza, że są drugimi najstarszymi na świecie. Wcześniej powstały tylko – 5 grudnia 1919 r. – KLM (Koninklijke Luchtvaart Maatschappij).  Pandemia koronawirusa sprawiła jednak, że Avianca popadła w finansowe tarapaty. Dochody firmy zmalały o ponad 80 proc. Nie pomaga fakt, że nadal musi opłacać wysokie koszty stałe, które nie zniknęły. Jak podaje Bloomberg, z tego powodu, linie złożyły w sądzie w Nowym Jorku wniosek o ochronę przed wierzycielami. Napisano w nim, że firma posiada aż 10 miliardów dolarów zobowiązań i taką samą kwotę aktywów. Prezes Avianca Anko Van Der Werffprzekazał, że posunięcie to jest konieczne, by mogła w przyszłości być “lepsza, bardziej wydajna i mogła działać przez wiele lat”. – Avianca stoi w obliczu najtrudniejszego kryzysu w swojej 100-letniej historii, kiedy to mierzy się ze skutkamiskutkach pandemii COVID-19 – oświadczył.  Właścicielem linii  jest mający polskie, kolumbijskie i brazylijskie obywatelstwo Germán Efromovich.  W 2005 roku Efromovich kupił za 63 mln dol. w gotówce i 220 mln w kredycie bankrutującą państwową kolumbijską firmę lotniczą Avianca. Szybko postawił ją na nogi i przedsiębiorstwo zaczęło przynosić zyski.

 

Najnowsze odcinki „Ostatniego tańca” przybliżają kulisy współpracy Jordana z marką Nike. To nie tylko jeden z najbardziej lukratywnych kontraktów w dziejach sportu i reklamy ale i prawdziwa trampolina dla tej marki butów. „Ostatni taniec” serial dokumentalny ESPN (w Polsce pokazuje go Netflix) o złotym okresie Chicago Bulls w latach 90., to serial, który ma szansę przejść do historii jako jeden z tych, o których w czasie pandemii koronawirusa mówiono najczęściej. Najnowsze odcinki „Ostatniego tańca” przybliżają kulisy współpracy Jordana z marką Nike. To nie tylko jeden z najbardziej lukratywnych kontraktów w dziejach sportu i reklamy (sam Jordan zarobił już na nim ponad miliard dolarów), ale też furtka dla firmy Phila Knighta do obecnej pozycji na rynku.  Synny model butów Air Jordan I doczekał się kilku reedycji, włącznie z przygotowaną na 30. rocznicę premiery wersją z 2015 roku. I tu pojawia się pytanie o cenę i biznes – w chwili debiutu rynkowego buty można było kupić w sklepach w USA za ok. 160 dolarów (ok. 675 zł). Tymczasem przed premierą nowych odcinków „Ostatniego tańca” średnia ich cena wynosiła 836 dolarów, a w ciągu kilku godzin od emisji wzrosła niemal dwukrotnie i przekroczyła 1600 dolarów.

OPracował: Sławek Sobczak

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *