Kolejne stany luzują antygospodarczy reżym, co daje nadzieję na powrót do normalności w najbliższych tygodniach. Choć potężna recesja jest już pewna, to rosną nadzieje na w miarę dynamiczne odbicie największej gospodarki świata. „Królikiem doświadczalnym” w Stanach Zjednoczonych stała się Georgia, gdzie w zasadzie zniesiono większość restrykcji paraliżujących gospodarkę. Covidowy lockdown ograniczyło też kilka innych stanów, co znacząco poprawiło nastroje na Wall Street. Biznes otwiera się też m.in. w Montanie, Mississippi, Oklahomie, Południowej Karolinie oraz na Alasce. Optymizm na amerykańskim rynku akcji jest jednak widoczny gołym okiem. W poniedziałek S&P500 wzrósł o 1,47 proc. i osiągnął najwyższą wartość od 6 marca. Dow Jones poszedł w górę o 1,51 proc. i odzyskał pułap 24 000 pkt. Nasdaq Composite po zwyżce o  1,11 proc. zameldował się na wysokości 8 730,16 pkt.

 

I choć wciąż nie brakuje sceptyków oczekujących kolejnej fali spadków i pogłębienia marcowych minimów, to nowojorskie indeksy nie spuszczają z tonu. Inwestorów nie trwożą nawet szacunki ekonomistów, według których w I kw. annualizowane tempo spadku PKB Stanów Zjednoczonych wyniosło 4 proc.  Statystyki te poznamy w środę. Tego samego dnia zbierze się też kierownictwo Rezerwy Federalnej, która „drukuje” pieniądze w tempie ok. 200 mld dolarów tygodniowo. Trwa też sezon publikacji raportów za pierwszy kwartał, który póki co nie okazuje się aż tak dramatycznie zły, jak się spodziewano. Niemniej jednak analitycy oczekują spadku zysków przypadających na indeks S&P500 aż o 15 proc. rdr, podczas gdy sam indeks notowany jest ledwie o 3,3 proc. niżej niż rok temu.  Amerykański rynek akcji jest w stanie przetrwać jeden, czy dwa sezony słabych wyników spółek, a także największy spadek gospodarki w czasach współczesnych, przekonuje Goldman Sachs. Analitycy banku wskazują jako źródło swojego optymizmu historię, która sugeruje, że ceny akcji uwzględniają dwuletnią perspektywę makroekonomiczną. Dopóki projekcje, jak obecnie, przewidują odbicie gospodarki po obecnym okresie zapaści i przyszłych strat, wówczas przecena akcji nie jest nieunikniona.

 

Kurs ropy naftowej WTI przeżył istny pogrom w minionym tygodniu, kiedy to majowe kontrakty znalazły się na poziomie ponad -40 dolarów. Odreagowanie po silnym spadku pojawiło się w drugiej połowie tygodnia, ale teraz cena surowca znowu silnie traci. Amerykańska ropa kolejny dzień tanieje o prawie 20 proc., donosi Reuters. Obecnie kurs baryłki ropy WTI z czerwcowych kontraktów spada o 18,5 proc. do $10,42. W tym samym czasie ropa Brent tanieje o 1,55 proc. do $19,68. Amerykańcy producenci ropy, którym nadal brakuje miejsca na magazynowanie zaczęli realizować dostawy do strategicznych rezerw zapasów.  Amerykański Departament Energii zawarł w tym miesiącu umowy z producentami ropy naftowej. Zgodnie z nimi, producenci będą mogli wynająć magazyny w strategicznych rezerwach (SPR) o wielkości 23 mln baryłek. Już w tym miesiącu do SPR trafiło 1,1 mln baryłek czarnego złota. Wspomniane wyżej umowy stanowią część planu administracji Donalda Trumpa, by rozprawić się z nadmiarem ropy w kraju po zapełnieniu magazynów komercyjnych. To właśnie brak możliwość magazynowania był jednym z czynników, który spowodował spadek cen kontraktów w ubiegłym tygodniu na ujemne terytoria. Ropa przeznaczona do składowania w ramach programu zbierana jest od małych, średnich i dużych producentów do czerwca br. Firmy mogą zaplanować zwrot swojej ropy do marca 2021 r. Składowanie surowca w rezerwach strategicznych będzie obarczone jedynie niewielkimi kosztami. Notowania ropy WTI nieśmiało odbijały od minionej środy do końca ubiegłego tygodnia. Całość wypracowanego zysku została jednak utracona podczas wczorajszej sesji, gdzie osunięcie sięgnęło niemal 25 proc.

 

Wtorkowy poranek nie przyniósł istotnych zmian kursów walut. Polski złoty pozostaje bardzo słaby, a notowania euro, dolara i franka wciąż utrzymują się blisko wieloletnich szczytów. Od ponad miesiąca kurs euro utrzymuje się w przedziale 4,50-4,60 zł po tym, jak w marcu osiągnął 11-letnie maksimum na poziomie 4,6323 zł. Podobna sytuacja ma miejsce na rynku dolara, którego notowania wahają się od 4,05 zł do 4,25 zł, czyli nie tak bardzo poniżej 19-letniego rekordu na poziomie 4,3068 zł. We wtorek rano kurs euro kształtował się na poziomie 4,5353 zł, a więc o pół grosza powyżej poniedziałkowego kursu odniesienia. Za dolara amerykańskiego trzeba było zapłacić prawie 4,19 zł, a więc podobnie jak wczoraj wieczorem. Frank szwajcarski wyceniany był na ponad 4,28 zł, czyli o pół grosza mniej niż dzień wcześniej. Jak dotąd jest to czwarta spadkowa sesja w wykonaniu pary frank-złoty.

 

Zarówno na rynkach akcji, jak i na rynkach walut czy surowców, utrzymuje się duża niepewność związana z perspektywami notowań w kolejnych tygodniach i miesiącach. Pandemia koronawirusa, pozostająca najbardziej nieprzewidywalnym czynnikiem wpływającym na ceny aktywów, zwiększa ryzyko inwestycyjne, co sprzyja poszukiwaniu przez inwestorów tzw. bezpiecznych przystani. Jednym z surowców, które historycznie były często odporne na załamania światowej koniunktury, jest złoto. Na razie notowania kruszcu poruszają się w okolicach 1700 dolarów za uncję, ale w bieżącym roku otarły się one już nawet o okolice 1800 dolarów za uncję. Dla przypomnienia – dotychczasowe historyczne maksimum zostało osiągnięte w 2011 roku i nieznacznie przekraczało ono 1900 dolarów za uncję. Obecne prognozy zakładają, że w obliczu dotkliwej recesji w globalnej gospodarce oraz niepewności dotyczącej przyszłego wzrostu gospodarczego, złoto będzie zyskiwać na wartości także w kolejnych miesiącach. Liczne prognozy zakładają dotarcie do poziomu 2000 dolarów za uncję, a pojawiają się również takie mówiące nawet o okolicach $3000 za uncję w przyszłym roku. Czy tak optymistyczny scenariusz jest możliwy? Na razie stronie popytowej sprzyjała głównie aktywność inwestorów. Popyt inwestycyjny na złoto dynamicznie wzrósł w ostatnich miesiącach – aktywa ETFów opartych o ten kruszec zwyżkowały o ponad 400 ton do rekordowego poziomu, przekraczającego 3300 ton. Niemniej, pomijając popyt inwestycyjny, pozostałe czynniki nie sprzyjają stronie popytowej – spada popyt na złotą biżuterię, zmniejszają się także zakupy banków centralnych.


Polskie Ministerstwo Finansów bez podania do publicznej wiadomości wyemitowało obligacje warte 78 mld zł. Oznacza to tyle, że zaciągnięto właśnie niemały, bo sięgający prawie 3 proc. PKB dług, który będą jeszcze spłacać przyszłe pokolenia. Tymczasem przez 20 dni kwietnia wpłaty do ZUS spadły o jedną piątą w porównaniu z ubiegłym rokiem. To tylko zapowiedź tego, co nas czeka w tym roku w finansach publicznych. – W pierwszych dwóch dekadach kwietnia płatnicy wpłacili 17,9 mld zł, czyli o 4,8 mld zł mniej niż w porównywalnym okresie 2019 r. – napisał ZUS. To oznacza ponad 20-proc. spadek rok do roku i aż 25-proc. w porównaniu z 20 dniami marca 2020 r.  Załamanie wpływów to efekt dwóch zjawisk. Z jednej strony firmy nie płacą składek ze względu na sytuację ekonomiczną lub możliwości, jakie stworzyła im tarcza antykryzysowa (samozatrudnieni i mniejsze firmy mogą ich nie płacić przez kwartał). Z drugiej strony część dużych pracodawców odliczyła od wnoszonej do ZUS składki kwoty zasiłków opiekuńczych przekazanych pracownikom, którzy zostali w domu z dziećmi. To oznacza, że w ogólnym bilansie spadek wpływów do FUS będzie nieco niższy, niż wskazują dziś gołe dane. Tym samym po raz pierwszy w historii zadłużenie Skarbu Państwa przekroczyło bilion złotych. – Rząd będzie musiał pożyczać, bo obecny kryzys uderza w finanse publiczne z dwóch stron: przez spadek dochodów oraz zwiększenie wydatków, choćby na pakiet pomocowy – mówi Marcin Czaplicki, ekonomista PKO BP. Według niego tegoroczny dług wzrośnie do 51,6 proc. PKB (z 46 proc. w 2019 r.), a deficyt może wynieść nawet 5,4 proc. PKB.

Jedni eksperci zalecają byśmy nosili maski, nawet te materiałowe, inni, że ma to sens tylko, jeśli mamy dostęp do masek z filtrem N95 lub chirurgicznych. Te są jednak zarezerwowane dla służby zdrowia. Naukowcy postanowili sprawdzi, z jakiego materiału warto uszyć maskę. Supratik Guha z University of Chicago wraz ze współpracownikami zbadał zdolność zwykłych tkanin do filtrowania aerozoli podobnych wielkością do kropelek oddechowych. Badania doprowadziły do dających nadzieję wniosków. Na łamach ACS Nano naukowcy dowiedli, że skuteczną barierą dla cząsteczek wirusa może być maska uszyta z bawełny połączonej z naturalnym jedwabiem lub szyfonem. Warunek jest tylko jeden: musi być dobrze dopasowana.  Jak czytamy w artykule na phys.org, według badaczy jedna warstwa gęsto tkanego prześcieradła bawełnianego i dwie warstwy szyfonu (szyje się z niego często suknie wieczorowe) odfiltrowała aż 80–99 proc., co daje skuteczność podobną do maski z firtrem N95. Ta wiadomość pójdzie zapewne w pięty wszystkim antymaseczkowcom, którzy uważają, że zakrywanie twarze na nic się nie zdaje. W obliczu nowych wyników badań i rozwoju sytuacji związanej z profilaktyką COVID-19 w Illinois wprowadzono od 1 maja obostrzenia względem zasłaniania ust i nosa.

Opracował: Sławek Sobczak

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *