Stany Zjednoczone nie powinny ratować miliarderów i zabezpieczać fundusze, gdyż to niestety nie bogacze zapłacą za obecny kryzys wywołany pandemią koronawirusa. Lepiej dać pieniądze zwykłym ludziom, uważa Chamath Palihapitiya, założyciel i dyrektor generalny firmy inwestycyjnej Social Capital. W wywiadzie dla stacji CNBC, urodzony na Sri Lance menedżer i były zarządzający w Facebook podkreślił, że obecnie życie i prace tracą zwykli ludzie z Main Street, a nie bogaci dyrektorzy generalni. Międzynarodowa organizacja humanitarna Oxfam w ub. roku wezwałą  światowe rządy do podniesienia podatków dla najbogatszych. Argumentuje, że 26 najbardziej majętnych ludzi świata posiada tyle, co połowa ludzkości. Kontrast pomiędzy najbogatszymi i najbiedniejszymi utrzymuje się od dekad.

Notowania ropy WTI w trakcie poniedziałkowego handlu spadają ponownie poniżej 23 dolarów za baryłkę, testując najniższe poziomy od ponad tygodnia. Pomimo początkowej euforii na poświątecznym otwarciu rynków wywołanej porozumieniem OPEC+ odnośnie cięć dziennej produkcji o 9,7 miliona baryłek dziennie, czarne złoto powraca do deprecjacji a eksperci są zgodni, że ruch w wykonaniu kartelu oraz Rosji nie wpłynie w znaczący sposób na problem kurczącego się popytu.  Zgodnie z niedzielnym porozumieniem kraje członkowskie OPEC wraz z Rosją i innymi największymi producentami ropy zdecydowały się ograniczyć produkcję o 9,7 miliona baryłek dziennie. Większość cięcia na swoje barki wzięła jednak Arabia Saudyjska i Rosja, a co więcej Arabowie obniżali produkcję z mocno zawyżonych poziomów 12 milionów baryłek dziennie. Do euforii na rynku jednak nie nastąpiło. Po wstępnym podbiciu cen na poświątecznym otwarciu powyżej poziomu 24 dolarów za baryłkę, kurs ropy stopniowo traci i w poniedziałkowe przedpołudnie spada na ponad tygodniowe minima.

 

Koronawirus wywindował ceny złota na giełdach do 7 tys. zł za uncję, to najwięcej w historii. Dostępne od ręki fizyczne złoto w formie sztabek czy monet jest jeszcze droższe. Trzeba za nie płacić prawie dwa razy więcej niż rok temu.  Marzec przyniósł prawdziwe trzęsienie ziemi na rynkach finansowych. Patrząc pobieżnie na notowania metali, moglibyśmy stwierdzić, że złoto poradziło sobie całkiem dobrze na tle innych aktywów, z kolei srebro zawiodło oczekiwania. Kiedy jednak przyjrzymy się całej sytuacji bliżej, dotrze do nas, że oficjalne ceny po prostu wprowadzają w błąd.  Pod koniec lutego akcje w USA zaczęły spadać. Wszystko trwało około miesiąca. W tym czasie złoto generalnie zdołało utrzymać swoje notowania (w odniesieniu do dolara, który umocnił się niemal do wszystkich walut), ale po drodze zaliczyło dwa wyraźne spadki – w dużej mierze za sprawą inwestorów poszukujących płynności. Za każdym razem jednak metal zdołał się podnieść.  W tym czasie srebro  zachowywało się identycznie jak rynek akcji, co mogłoby potwierdzać teorię, że nie jest to już metal inwestycyjny, a raczej typowo przemysłowy. Już w tym miejscu możemy napisać, że nie jest to prawda, ponieważ spadek srebra do poziomu 12 dolarów za uncję był wyłącznie wypadkową paniki. Jak to wszystko rozumieć? Najprościej mówiąc na Comexie zabrakło złota dostępnego do rozliczeń, a przy tej okazji niektóre banki poniosły gigantyczne straty próbując metal pozyskać. Ogłoszono, że do rozliczeń niektórych kontraktów na amerykańskim Comexie zostanie użyte złoto z Londynu. Wszystko to tak czy inaczej można potraktować jako teatrzyk dla publiczności – w Londynie złota nie brakuje, ale zdecydowana większość należy do banków centralnych lub ETFów i nie może być użyta do rozliczeń. Dodatkowy problem polega na tym, że kontrakty na Comexie opiewają na 100 uncji, natomiast w Londynie operuje się sztabami o wielkości 400 uncji.  Oczywiście epidemia sprawiła, że część kopalń zawiesiła wydobycie, a trzy duże mennice ze Szwajcarii zostały odgórnie zamknięte przez władze kantonu. Stało się to jednak dopiero w marcu, a mimo to problemy pojawiły się natychmiast. Oznacza to, że cały ten rynek papierowego złota balansuje na cienkiej linii i dodatkowo jest na bieżąco drenowany z metalu, który trafia przede wszystkim z Zachodu na Wschód. W poprzednich dwóch latach mieliśmy rekordowe zakupy banków centralnych, wśród których prym wiodły Rosja, Chiny czy Turcja

Trwający kryzys wywołany COVID-19 zmusił wiele firm na świecie do przejścia na tryb pracy zdalnej. W samych Chinach było to ponad 200 mln ludzi. Według Amerykańskiego Biura Pracy 29 proc. zatrudnionych mogłoby pracować zdalnie, ale w zeszłym roku pracę w takiej formie w USA wykonywało 16 proc. osób. Teraz może się to dramatycznie zmienić. Pracowników funkcjonujących w trybie elastycznym (poza miejscem pracy i w różnych godzinach) przybywa od lat. Firma FlexJobs szacuje, że od 2014 roku popularność tej formy pracy zwiększyła się o około 160 proc. i rosła 11 razy szybciej niż liczba tradycyjnych stanowisk pracy, które zwiększyły się tylko o 44 proc. Analiza szwajcarskiej firmy IWG wskazuje, że ponad 70 proc. specjalistów na świecie przynajmniej raz w tygodniu pracuje zdalnie, a 53 proc. nawet połowę tygodniowego czasu pracy. Główne powody to wzrost liczby pracowników sektora wiedzy, rosnące koszty dojazdów do pracy i dostępne technologie.  Zwolennicy elastycznych form pracy wskazują na płynące z nich korzyści. Badania IWG przeprowadzone w 80 krajach pokazują, że zdaniem 85 proc. respondentów praca zdalna wpływa pozytywnie na produktywność firm, która może zwiększyć się nawet o 20 procent. Stąd oszczędności gospodarki amerykańskiej w czasie epidemii koronowirusa wynieść mogą nawet 30 mld dolarów. Należy jednak uwzględnić nawet 20 proc. wzrostu kosztów serwerów i ich obsługi. Oszczędności dla pracownika sięgają 4 tys. dolarów rocznie. Z kolei firma Regus obliczyła, że do roku 2030, przyjmując taki model pracy, gospodarka USA wygenerowałaby oszczędności na poziomie 4,5 bilionów dolarów, a Chiny i Indie odpowiednio 1,4 biliona i 376 mld dolarów. Oznaczałoby to jednak w większości przejście z etatowego na kontraktowy typ pracy, a więc ze szkodą dla pracowników.

 

 

Linie lotnicze Air France-KLM zwróciły się do państwa francuskiego z prośbą o natychmiastowe wsparcie finansowe, donosi dziennik Les Echos. Środki mają pozwolić przewoźnikowi przetrwać najbliższe cztery do pięciu miesięcy. Według dziennika, chodzi o wiele miliardów euro, które byłyby uzupełnieniem wspieranych przez państwo pożyczek o wartości 6 mld euro, które przewoźnik obecnie negocjuje z kredytodawcami.  Natomiast Air Canada – narodowy kanadyjski przewoźnik ogłosił, że modernizuje swoją flotę samolotów Boeing 777-300ER w celu wykorzystania ich do przewozu ładunków. Linia lotnicza zakończyła już modyfikacje jednego z trzech samolotów, które zostaną wykorzystane do transportu środków medycznych.  Konwersja samolotów pasażerskich na transportowe nie jest niczym niezwykłym. Wg Boeinga rynek konwersji samolotów w ciągu najbliższych 20 lat będzie wart 300 mld dol.  Choć popyt na przewozy pasażerskie w związku z epidemią koronawirusa spadł na świecie o ponad 90 proc., popyt na przewozy cargo rośnie.

 

Zamknięci w domach oglądamy seriale. Przez izolację spowodowaną koronawirusem chętniej sięgamy po platformy streamingowe i VOD, mając czas na nadrobienie filmowych zaległości. Niestety ten kij ma dwa końce – pandemia wstrzymała zdjęcia do znacznej części flagowych produkcji m.in. Netfliksa.  Ileż można oglądać te same seriale?  Niestety ze względu na ograniczenia w przemieszczaniu się czy prostej obawy o zakażenie ekipy koronawirusem filmowcy zostali uziemieni. Trwa to już ponad miesiąc, więc o ile na razie podobne opóźnienia ze względów losowych serwis mógł brać pod uwagę, o tyle dalsze przedłużanie “postojowego” może w znaczący sposób wpłynąć na daty premier.  4. sezon “Stranger Things” zgodnie z zapowiedziami miał być dostępny dla subskrybentów Netfliksa na początku 2021 roku. Jednak, jak zapowiedział w portalu Comicbook.pl David Harbour, znany fanom jako szeryf Jom Hopper, to raczej wątpliwa sprawa.  Opóźnienie też jest pewne w stosunku do serialu “Russian Doll” i “Grace i Frankie”.  Zdjęcia zostały wstrzymane także do “Wiedźmina”.  Kristofer Hivju, który  dołączył do obsady, a wcześniej wcielił się w postać Tormunda Giantsbane z “Gry o tron”, zmaga się z zakażeniem koronawirusem. Nie są znane dane dotyczące stanu zdrowia innych członków ekipy i obsady.  Ted Sarandos, Chief Content Officer Netfliksa, wyjaśnia, że widzowie nie muszą się matwić o premiery zaplanowane na najbliższe tygodnie.  Problemy, o ile pojawią się za kilka miesięcy, dotkną tych produkcji, które zaplanowane są na na koniec roku i początek 2021.  Jak dodał zarządzający Netfliksem, platforma stworzyła już specjalny fundusz opiewający na kwotę około 100 mln dolarów, która ma pomóc w zmaganiu się z kryzysem koronawirusa.

 

Triathlonista Jan Frodeno udowodnił, że jeśli się bardzo chce, to można zrobić wszystko. W piątek Niemiec pokonał Ironmana, nie ruszając się z miejsca pobytu. Jak to możliwe?  Jan Frodeno, mistrz olimpijski z Pekinu, najpierw przepłynął 3,86 km w wannie z przeciwprądem, by następnie wsiąść na rower z trenażerem i pokonać 180,25 km. Na koniec przebiegł jeszcze 42,195 km na bieżni. Jak poinformował “Bild”, to wszystko zajęło mu osiem godzin, 33 minuty i 57 sekund. Internauci mogli śledzić, jak Niemiec rozprawia się z Ironmanem. Wszystko było bowiem transmitowane za pośrednictwem jego profilu na Facebooku. “Szalone czasy wymagają szalonych pomysłów. Dziękuję wszystkim, którzy towarzyszyli mi w tym niesamowitym dniu” – przekazał Frodeno.  Szalony wyczyn Frodeno miał też wymiar charytatywny. Mistrz olimpijski postanowił zainicjować zbiórkę pieniędzy na walkę z pandemią koronawirusa. Ten pomysł okazał się absolutnym strzałem w dziesiątkę – udało się uzbierać aż 200 500 euro.

Opracował: Sławek Sobczak

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *