Stany Zjednoczone wyprzedziły Chiny i są liderem, jeśli chodzi o liczbę zakażeń nowym koronawirusem – wynika z danych Worldmeter. USA mają jednak dużo lepszą sytuację, jeśli chodzi o zgony spowodowane tym wirusem. Wszystko wskazuje na to, że w najbliższych godzinach Chiny zostaną wyprzedzone także przez Włochy. Jeśli jednak liczyć przypadki zakażeń przypadające na jeden milion mieszkańców, to USA znajdują się dopiero w połowie czwartej dziesiątki, Chiny na 78 miejscu, a Włosi na 9 miejscu. To co różni kraje znajdujące się na podium tego smutnego rankingu, to liczba zgonów spowodowanych wirusem. W USA wciąż jest ich stosunkowo niewiele – 1177, co daje wskaźnik śmiertelności na poziomie 1,4 proc. Tymczasem w Chinach zanotowano dotąd 3287 zgonów (śmiertelność 4 proc.), a we Włoszech aż 8215 osób zmarło po zakażeniu nowym koronawirusem, co daje śmiertelność na poziomie aż 10,2 proc. Dlatego to Włochy są liderem w zestawieniu krajów o największej liczbie ofiar pandemii COVID-19. Na drugim miejscu, z 4154 ofiarami znajduje się inny europejski kraj – Hiszpania. Niestety, europejskie kraje królują także w statystyce osób znajdujących się w stanie krytycznym. We Włoszech jest to 3612 przypadków, we Francji 3375, a w Hiszpanii 3166. Z tego też powodu te trzy kraje przewodzą w statystykach nowych zgonów spowodowanych chorobą COVID-19. Polska, z 1221 przypadkami zakażenia wirusem, znajduje się na 30 miejscu rankingu, jeśli jednak chodzi o zakażenia na 1 milion mieszkańców, to wypadamy o wiele lepiej, lądując na 95 miejscu wśród 199 krajów z odnotowanymi przypadkami wirusa. Wskaźnik śmiertelności dla Polski wynosi 1,3 proc.

 

Do tej pory na całym świecie zakażonych zostało niemal 543 tys. osób. Ponad 124 tys. udało się wyleczyć, jednak 24 361 osób zmarło z powodu COVID-19. Z najnowszej analizy przeprowadzonej przez Uniwersytet Medyczny w Waszyngtonie wynika jednak, że z powodu pandemii koronawirusa SARS-CoV-2, w ciagu najbliższych czterech miesięcy zginąć może ponad 81 tys. osób i to w samych tylko Stanach Zjednoczonych. W analizie wykorzystano dane pochodzące od rządów, szpitali i innych źródeł. Przewiduje się, że liczba zgonów w USA może się znacznie różnić i wynieść finalnie od “zaledwie” około 38 000 do nawet 162 000 osób. Odchylenie to wynika po części z różnych wskaźników rozprzestrzeniania się wirusa w różnych regionach, które eksperci nadal starają się wyjaśnić. Oczekuje się, że liczba hospitalizowanych pacjentów osiągnie szczyt w skali kraju w drugim tygodniu kwietnia, choć w niektórych stanach szczyt może nastąpić nieco później. Przypadki śmiertelne odnotowywane mają być natomiast aż do lipca, choć najpóźniej do czerwca liczba zgonów ma obniżyć się do maksymalnie 10 na dobę. W analizie podkreśla się również, że w szczytowym momencie epidemii ilość osób wymagających hospitalizacji może przekroczyć liczbę dostępnych łóżek szpitalnych o 64 000 i wymagać użycia około 20 000 respiratorów. – Rozwój pandemii zmieni się – i to dramatycznie na gorsze – jeśli ludzie złagodzą dystans społeczny lub zlekceważą inne środki ostrożności – wskazał dr Christopher Murray, który kierował badania.

Cotygodniowe dane amerykańskiego Departamentu Pracy pokazały rekordową liczbę wniosków o zasiłek dla bezrobotnych. Ten absolutny rekord „zawdzięczamy” zamknięciu gospodarki z powodu pandemii koronawirusa. W tygodniu zakończonym 21 marca 2020 roku po zasiłek dla bezrobotnych wystąpiło rekordowe 3,283 mln Amerykanów – poinformował Departament Pracy. To o trzy miliony więcej niż tydzień wcześniej. To także bezapelacyjny rekord w sięgającej przeszło 50 lat historii tych danych. Zwykle wyniki kształtują się w przedziale 200-300 tys. i tylko w okresach recesji przekraczały 400 tys. tygodniowo. Rynkowe prognozy były mocno rozbieżne i nierzadko mówiły o liczbach od miliona w górę. To wynik kilkukrotnie wyższy od poprzednich rekordów: w marcu 2009 roku oraz w sierpniu 1982 roku po „kuroniówkę” zgłaszało się po niespełna 700 tys. Amerykanów tygodniowo. Wtedy były to okresy szczytowego nasilenia zjawisk recesyjnych, którym jednak już wcześniej towarzyszył głęboki spadek aktywności gospodarczej. Teraz sytuacja jest zupełnie inna. Jeszcze na początku marca gospodarka Stanów Zjednoczonych kręciła się na pełnych obrotach, z oczekiwanym wzrostem produktu krajowego brutto na poziomie ok. 3 proc. (w ujęciu annualizowanym) w pierwszym kwartale 2020 roku. I przy stopie bezrobocia na najniższych poziomach od 50 lat. Obecny skok bezrobocia spowodowany jest wprowadzeniem w zeszłym tygodniu szeregu restrykcji administracyjnych, nakazujących zamknięcie sporej części amerykańskiego drobnego biznesu. Można się więc spodziewać, że także kolejne tygodnie przyniosą ogromne wzrosty w statystyce nowo rejestrowanych bezrobotnych oraz skokowego wzrostu stopy bezrobocia. Pełny marcowy raport z amerykańskiego rynku pracy (non-farm payrolls) powinniśmy tradycyjnie poznać w pierwszy piątek miesiąca, czyli 3 kwietnia. Mediana prognoz ekonomistów zakłada spadek liczby zatrudnionych w sektorach pozarolniczych aż o 400 tysięcy. Ale w obecnej sytuacji nawet rezultat znacznie gorszy raczej nie powinien być zaskoczeniem.

 

Po publikacji danych o rekordowym wzroście liczby wniosków o zasiłek dla bezrobotnych nowojorskie giełdy zyskały po przeszło 6 proc. Inwestorzy liczą, że katastrofalne dane skłonią polityków do zwiększenia skali bail-otu giełdowych korporacji.  Presja ze strony milionów zwalnianych pracowników zapewne zmobilizuje polityków do szybkiego przepchnięcia wszelkich możliwych „pakietów stymulacyjnych”, zasadniczo sprowadzających się do gigantycznego bail-outu giełdowych korporacji. Podobnie jak w 2008 roku za głupotę i chciwość bankierów zapłacił amerykański podatnik, tak teraz pokryje on dekadę kredytowego szaleństwa w wykonaniu prezesów spółek z indeksu S&P500. Czwartkowe dane posłużyły więc za swego rodzaju straszak ułatwiający gładkie „przyklepanie”  przez Kongres opiewającego na dwa biliony dolarów senackiego „pakietu stymulacyjnego”. Głosowanie ma się odbyć w piątek, a prezydent Trump obiecał podpisać ustawę „bezzwłocznie”. Czyli kolejna wielka prywatyzacja strat przy zachowaniu prywatności zysków.

 

Jeśli tak spojrzeć na całą sprawę, to czwartkowe wzrosty na Wall Street nie wydają się niczym dziwnym. Dow Jones poszedł w górę o ponad 1300 punktów, rosnąc o 6,24 proc. i odzyskując rubież 22 000 punktów. S&P500 po zwyżce o ponad 150 punktów (czyli 6,24 proc.) osiągnął wartość 2 660 pkt. Po raz pierwszy od lutego indeksowi S&P500 udało się wypracować trzy z rzędu wzrostowe sesje. Nasdaq Composite urósł o 5,60 proc., finiszując z wynikiem  7 797,54 pkt. W rzadko spotykanej chwili spontanicznej (?) szczerości przewodniczący Rezerwy Federalnej Jerome Powell przyznał, że gospodarka Stanów Zjednoczonych już teraz „może być w recesji”. Zwykle prezesi Fedu negowali fakt spadku aktywności gospodarczej nawet w obliczu jej ewidentnych przejawów. Warto dodać, że optymizmu rynku akcji nie potwierdził ani rynek długu, ani rynki surowcowe. Rentowność 10-letnich obligacji rządu USA spadła o 4 pb. do 0,82 proc. 1- i 3-miesięczne bony skarbowe notowane są przy ujemnej rentowności, co oznacza, że trzymanie tych papierów do dnia zapadalności oznacza pewną utratę części zainwestowanego kapitału. Spadek rentowności sygnalizuje wzrost ceny rynkowej obligacji. Z kolei na rynkach surowcowych znów taniała ropa naftowa. Surowiec typu Brent potaniała o 3,2 proc., do 26,63 USD za baryłkę. Notowania amerykańskiej ropy WTI poszły w dół o prawie 6 proc., do 23 USD/bbl. Według analityków banku Goldman Sachs cena ropy Brent spadnie do 20 dolarów za baryłkę.

 

Notowania na rynku kasowym Wall Street zaczęły się dziś tak, jak sugerowało zachowanie kontraktów terminowych, czyli spadkiem indeksów. Po kwadransie handlu wszystkie trzy główne wskaźniki świeciły na czerwono. Indeks największych blue chipów DJ IA traci 4,22 proc. Wskaźnik szerokiego rynku S&P500 zniżkował o 3,76 proc. zaś technologiczny Nasdaq spadał o 3,63 proc. Biorąc pod uwagę, że na parkietach mamy do czynienia z prawdziwym rollercoasterem wcale nie można przesądzać, że i na finiszu sesji indeksy będą pod kreską, choć raczej wykazują tendencję zniżkową.  Najnowsze dane z USA: W lutym wydatki konsumentów wzrosły o 0,2 proc., poinformował amerykański Departament Handlu. Wynik jest zgodny z prognozami ekonomistów. W styczniu wydatki także rosły o 0,2 proc.  W oszacowaniu na marzec 2020 r. wskaźnik nastrojów panujących wśród amerykańskich gospodarstw domowych, który opracowuje Uniwersytet Michigan, spadł do 89,1 pkt. To wynik gorszy od mediany prognoz ekonomistów, kształtującej się na poziomie 90 pkt. wobec 101 pkt. miesiąc wcześniej.

 

Od początku marca suma bilansowa banku centralnego Stanów Zjednoczonych zwiększyła się o ponad bilion dolarów. To interwencja monetarna na skalę podobną do tego, co działo się jesienią 2008 roku. Według stanu na 25 marca 2020 roku aktywa systemu Rezerwy Federalnej wynosiły 5 254 278 mln dolarów, czyli ponad  5,25 bilionów dolarów (1 bilion to 1 000 miliardów, czyli milion milionów). Przez tydzień zwiększyły się o 586 mld dolarów, a od początku marca Fed skupił papiery za przeszło bilion dolarów. To pierwsze statystyki ujmujące ogłoszony w połowie miesiąca program kolejnego „ilościowego poluzowania” (ang. quantitative easing). W ramach QE Fed kupuje obligacje, płacąc za nie świeżo wykreowanymi USD (technicznie polega to na zwiększeniu rezerw banków na rachunkach Fedu). W poniedziałek 23 marca Rezerwa Federalna ogłosiła nieograniczone QE, deklarując zakup każdej ilości długu. Od miesiąca Fed kupuje więc wszystko, od wszystkich i po każdej cenie. To monetyzacja dolarowego długu na skalę do tej pory widzianą tylko raz: we wrześniu i w październiku 2008 roku, gdy bank centralny USA powiększył swój bilans o 1,2 bln dolarów w ciągu dwóch miesięcy po upadku banku Lehman Brothers. Wtedy był to potężny bail-out dla banków z Wall Street. Dziś jest to ostateczna próba podtrzymania walącego się domku z kart, jakim jest współczesny system finansowy. Systemu, który bez nieustannej kreacji długu nie jest w stanie funkcjonować i który dba tylko o dłużników, tłamsząc oszczędzających. To system, który prawdopodobnie upada na naszych oczach. Będzie to upadek powolny i długotrwały, z którego dopiero po latach wyewoluuje nowy ład monetarny.

 

Piątkowy poranek przyniósł umiarkowany wzrost cen walut po tym, jak w czwartek kurs euro wyraźnie się obniżył. Polska waluta pozostaje niewolnikiem nastrojów na światowych rynkach finansowych. Po czwartkowych silnych zwyżkach na Wall Street i bardziej umiarkowanych wzrostach na rynkach azjatyckich sesja na parkietach europejskich rozpoczęła się głęboko pod kreską. W piątek rano po przeszło 1 proc. zniżkowały także kontrakty terminowe na indeksy amerykańskie. Zatem optymizm inwestorów wciąż bazuje na bardzo kruchych podstawach. W takich warunkach złoty znów zaczął słabnąć. O 9:52 kurs euro kształtował się na poziomie 4,5238 zł i był o prawie dwa groszy wyższy niż w czwartek wieczorem. Wczoraj kurs EUR/PLN spadł o 6 groszy po tym, jak na początku tygodnia znalazł się na najwyższym poziomie (4,63 zł) od 2009 roku. O ponad 1,5 grosza rosły notowania dolara amerykańskiego. Za „zielonego” trzeba było zapłacić 4,1040 zł. To jednak skromne odreagowanie po czwartkowym 10-groszowym spadku notowań USD. Jeszcze w poniedziałek dolara wyceniano na ponad 4,30 zł, czyli najwyżej od 2001 roku. Kurs franka szwajcarskiego w piątek rano przekraczał 4,26 zł, rosnąc o 1,6 grosza. Ale przez poprzednie dwa dni kurs CHF/PLN poszedł w dół o 10 groszy, spadając z najwyższych poziomów od ponad 5 lat.

 

Gospodarka Singapuru skurczyła się w pierwszym kwartale – podają tamtejsi statystycy. To pierwszy kraj, który donosi o spadku PKB w okresie, gdy aktywnością gospodarczą na świecie wstrząsają reperkusje epidemii koronawirusa. PKB Miasta Lwa zmniejszył się w I kwartale 2020 r. o 2,2 proc. w porównaniu do analogicznego okresu ubiegłego roku. To najgłębsze tąpnięcie od 11 lat.  Spadek aktywności gospodarczej jest w głównej mierze efektem działań podjętych przez władze i mieszkańców tak samego Singapuru, jak i innych krajów w celu powstrzymania rozwoju pandemii koronawirusa. Sukces Miasta Lwa bazuje bowiem na handlu międzynarodowym – głównie towarami (półprzewodniki, ropa), ale i usługami (turystyka). Wybuch epidemii w Chinach doprowadził do zakłóceń w łańcuchach produkcji czy przepływie dóbr i ludzi. Teraz, gdy pandemia rozlała się poza Państwo Środka, perspektywy singapurskiej gospodarki stały się jeszcze gorsze. Rządowi eksperci spodziewają się, że w całym roku PKB skurczy się o 1-4 proc. Z kolei tamtejszy bank centralny rysuje bardziej negatywny scenariusz – spadek PKB ma sięgnąć 5,3 proc., co byłoby najgorszym rezultatem od azjatyckiego kryzysu finansowego w latach 1997-98. Po czwartkowej publikacji danych władze Singapuru poinformowały, że wesprą gospodarkę pakietem stymulacyjnym o wartości ponad 30 mld dol. Wśród rozwiązań przewidziano m.in. bezpośrednią wypłatę środków obywatelom. Każdy powyżej 15 roku życia dostanie równowartość od 200 do 600 dolarów amerykańskich, w zależności od poziomu dochodów. W Singapurze dotychczas zidentyfikowano zaledwie 683 przypadki zakażenia koronawirusem. 2 osoby zmarły, a 172 wyzdrowiały. Singapur należy do najnowocześniejszych i najzamożniejszych krajów świata. Jego sukces został zbudowany na fundamentach łączących silne państwo z gospodarką wolnorynkową. Miasto Lwa od lat przoduje w najważniejszych światowych rankingach ekonomicznych.

 

Ożywienie w drugiej co do wielkości gospodarce na świecie to chwilowa ulga dla globalnych producentów. Nadchodzące miesiące będą trudne, bo epidemia sieje spustoszenie w Europie, Stanach Zjednoczonych, Indiach i Ameryce Łacińskiej. Chińscy pracownicy wracają do pracy, ruszają linie produkcyjne. Nawet Wuhan – miasto, od którego wszystko się zaczęło – wkrótce zakończy blokadę. W zeszłym miesiącu sprzedaż samochodów w Chinach najprawdopodobniej osiągnęła dno. Teraz, gdy rozprzestrzenianie się wirusa spowolniło, a konsumenci znów ruszają na zakupy, sprzedaż aut prawdopodobnie stopniowo będzie rosnąć – twierdzi stowarzyszenie chińskiego przemysłu motoryzacyjnego.  „Wskaźniki w czasie rzeczywistym pokazują, że Chiny ponownie uruchamiają swój kompleks przemysłowy. Oczywiście jest to wczesny etap rozruchu, ale sytuacja stopniowo się poprawia” – uważają analitycy z Sanford C. Bernstein. Poprawę widać też w branży przewozów lotniczych. Blokada podróży w ubiegłym miesiącu zdziesiątkowała ogromny rynek lotniczy w Chinach i sprawiła, że stał się on mniejszy niż rynek w Portugalii. Teraz przewoźnicy powoli wznawiają loty. Są też inne pozytywne znaki powolnego powrotu sytuacji w Chinach do normalności. Ruch pasażerski w chińskim metrze w ubiegłym tygodniu wzrósł o 21 proc., a sprzedaż online dużego sprzętu i urządzeń z tygodnia na tydzień odbija zarówno pod względem wolumenów, jak i średnich cen. Przerwa w pracy chińskiego przemysłu trwała przez kilka tygodni – od końca stycznia po przedłużeniu przerwy świątecznej w Nowy Rok Księżycowy.

Opracował: Sławek Sobczak

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *