W czwartek nowojorskim giełdom udało się wypracować umiarkowane – jak na ostatnie czasy- wzrosty, podtrzymując nadzieje na nieco dłuższe odbicie.  Być może były to pierwsze efekty działania antyrecesyjnych stymulantów. Jak na ostatnie standardy była to sesja o stosunkowo spokojnym przebiegu. Co prawda na otwarciu rynek próbował przetestować środowe dno (S&P500 tracił nawet 3,26 proc.), ale dość szybko wyszedł ponad kreskę i utrzymał się nad nią do końca dnia. To pierwszy taki przypadek od ponad miesiąca, aby S&P500 zaliczył dwie wzrostowe sesje z rzędu. Ostatecznie S&P500 zyskał w czwartek skromne 0,47 proc., kończąc sesję na poziomie 2409,39 pkt. Dow Jones, który poszedł w górę o 0,95 proc., zdołał powrócić powyżej 20 000 punktów. Nasdaq Composite zwyżkował o 2,3 proc. i finiszował z wynikiem 7 150,58 pkt. Ograniczenie zmienności – była to pierwsza od prawie dwóch tygodni sesja bez zmiany S&P500 o ponad 4 proc. – świadczy o przynajmniej tymczasowym uspokojeniu rynku. Być może wreszcie zadziałały nadzwyczajne i awaryjne środki zaordynowane przez banki centralne. Tylko w środę Fed musiał uspokoić rynek krótkoterminowych papierów dłużnych, na którym najwyraźniej zabrakło płynności. Ponadto Fed otworzył dolarowe linie swapowe z 9 kolejnymi bankami centralnymi, aby złagodzić globalny głód dolara.

 

Niewątpliwie w poprawie sytuacji pomogły obietnice nieco desperackich „pakietów fiskalnych” – czyli wydawania przez władze pożyczonych pieniędzy, aby choć trochę złagodzić lub odsunąć w czasie skutki nieuchronnej recesji. W ciągu najbliższych trzech tygodni każdy dorosły Amerykanin ma otrzymać od podatników 1000 dolarów, a każde dziecko 500 dolarów.  Plany polityków opozycji są jeszcze śmielsze. Maxine Waters, przewodnicząca komisji skarbu w Izbie Reprezentantów, chce, by każdy Amerykanin otrzymał 2 tys. dolarów, a każde dziecko 1 tys. dolarów co miesiąc aż do końca kryzysu. Eksperci przewidują, że porozumienie na Kapitolu uda się osiągnąć do końca tygodnia, tak by prezydent mógł podpisać ustawę najpóźniej na początku przyszłego. Koszt całego planowanego pakietu fiskalnego ma przekroczyć 1,3 biliona dolarów. Nastrojów na Wall Street nie pogorszyły nawet mrożące krew w żyłach dane z rynku pracy. W mijającym tygodniu liczba podań o zasiłek dla bezrobotnych wzrosła do 281 tys. wobec 211 tys., kompletnie zaskakując ekonomistów liczących na wzrost tylko do 218 tys. Ten krach na rynku pracy w zasadzie potwierdza, że Stany Zjednoczone w marcu 2020 roku weszły w recesję. Po potężnym krachu od 17-letniego dna odbiły się notowania ropy naftowej. Kurs ropy Brent poszedł w górę o 6,2 proc., do 28,25 USD za baryłkę. Amerykańska ropa WTI podrożała o przeszło 10 proc., osiągając cenę 25,95 USD za baryłkę. Tymczasem Komisja Kolejowa Teksasu, główny regulator branży naftowej w amerykańskim stanie rozważa zarządzenie zmniejszenia wydobycia ropy z powodu gwałtownego spadku jej ceny. Ostatni raz Teksas zarządził zmniejszenie wydobycia ropy w marcu 1972 roku. Obecnie skłania go do tego spadek ceny surowca.

 

Początek piątkowej sesji przynosi kontynuację odreagowania na rynku akcyjnym. Kontrakt terminowy na S&P 500 wychodzi powyżej 2400 pkt., a niemiecki Dax przekroczył 9000 pkt. Rynek tym samym zachłysnął się nieco działaniami podejmowanymi zarówno przez bankierów centralnych jak i rządy poszczególnych krajów. Wszyscy wyciągnęli nauczkę sprzed 12-lat i obecnie stymulacja ma miejsce zdecydowanie szybciej i w pełnej skali. Na uwagę zasługuje szczególnie kolejny pakiet fiskalny w USA, który ma polegać na przekazywaniu czeków Amerykanom. Mamy zatem, do czynienia z czymś na wzór tego co proponował Ben Bernanke, poprzednik Yellen na fotelu szefa Fed, czyli helicopter money. Wtedy jednak pieniądze miał rozdawać Fed, podczas gdy obecnie będzie to robić administracja Trumpa. W obecnej sytuacji trudno będzie jednak aby przyniosło to pozytywne rezultaty, w momencie gdy fabryki będą wstrzymywały produkcję. Z pewnością pomoże to szybciej wrócić gospodarce do stanu pierwotnego, gdyż zagrożenie związane z koronawirusem ustanie. Nikt nie wie, kiedy to się stanie i do tego czasu trzeba się liczyć z dominacją na rynku niedźwiedzi. Optymizm widoczny na początku piątkowej sesji wydaje się nieco przedwczesny. Powrót stóp procentowych do zera oraz rozdawanie pieniędzy Amerykanom, przy możliwych problemach po stronie podażowej w momencie gdy duża część firm ograniczy produkcję, rodzi ryzyko narastania presji inflacyjnej. W takich warunkach do łask może wrócić złoto, które w ostatnim czasie pozostawało dodatnio skorelowane z cenami akcji.

 

Europejski Bank Centralny (EBC) najprawdopodobniej nie jest w stanie powstrzymać strefy euro przed popadnięciem w recesję, ale może być w stanie zapobiec kolejnemu katastrofalnemu kryzysowi zadłużenia.  Szefowa banku, Christrine Lagarde, obiecuje zrobić wszystko co konieczne, a nawet jeszcze więcej. Tymczasem kurs euro stracił w tym tygodniu ponad 2 procent, a para EURUSD pod koniec tygodnia oscyluje przy poziomie 1,08.  Plan zakupu obligacji przez EBC o wartości 750 miliardów euro (800 miliardów dolarów) – co odpowiada około 6 proc. PKB w strefie euro – ma ułatwić rządom rozpoczęcie wydatków na walkę z pandemią koronawirusa. Bank już obniżył koszty finansowania zewnętrznego w całym bloku i, co ważne, zmniejszył różnicę między rentownością obligacji w skrajnych gospodarkach, takich jak Włochy, a bezpieczniejszymi opcjami, takimi jak Niemcy. W ten sposób decydenci starają się uspokoić obawy społeczne, że wydatki potrzebne do ochrony firm i ludzi podczas pandemii mogą spowodować wyższe koszty finansowania, które jeszcze bardziej uderzą w gospodarkę. W tym czasie rządy pokazały, że są gotowe do działania. Włochy oświadczyły, że wydadzą 25 miliardów euro na bezpośredni bodziec, a kolejne są prawdopodobnie w drodze. Francja zobowiązała się zagwarantować firmom do 300 miliardów euro pożyczek bankowych, podczas gdy Hiszpania przedstawiła plan 117 miliardów euro, aby pomóc firmom utrzymać się na rynku. Nawet Niemcy, które od lat niechętnie wydają, pomimo utrzymywania nadwyżki budżetowej, rozważają podjęcie kroków już na początku przyszłego tygodnia, które pozwolą rządowi na nieograniczony wzrost zadłużenia. Do tego wszystkiego dochodzą urzędnicy strefy euro, którzy zastanawiają się nad uruchomieniem regionalnego funduszu ratunkowego, aby pomóc rządom w zebraniu potrzebnych środków. Podczas gdy wszystkie te plany będą musiały być finansowane z emisji obligacji, w bloku, który od dawna martwi się obciążeniem zadłużenia, obecnie jest duży nabywca.

 

Kurs dolara rósł niemal nieprzerwanie przez osiem sesji z rzędu. Tylko w trakcie czwartkowej sesji wzrósł on o niemal 17 groszy powiększając tym samym trwającą od ubiegłego tygodnia aprecjację do ponad 54 grosze. Fakt ten sprawił, że kurs dolara znalazł się na najwyższym poziomie od 20 lat. Piątkowy poranek przynosi ze sobą jednak swego rodzaju odreagowanie. Kurs dolara po raz pierwszy w tym tygodniu osłabia się w relacji do polskiego złotego i to aż o ponad 12 groszy. Jeżeli tylko tendencja ta będzie kontynuowana, kurs dolara mógłby osunąć się nawet w okolice 4.0150.

 

Dziennikarze Bloomberga dokonali analizy indeksu Dow Jones poprzez jego podział na branżowe kategorie takie jak m. in.: służba zdrowia, energetykatechnologie informacyjne, finanse czy przemysł. W okresie od 12 lutego do 17 marca tego roku indeks stracił oszałamiające 8314 pkt, czyli 28 proc. Spośród wszystkich 30 spółek składających się na cały indeks zdecydowanie największy udział w spadku jego wartości miał we wspomnianym okresie Boeing, który odpowiada za obniżkę o 1514,52 pkt. Kolejne w tym zestawieniu są Goldman Sachs (542,44 pkt), Apple (504,19 pkt), McDonald’s (473,67 pkt), Home Depot (460,85 pkt), United Technologies (422,8 pkt.), UnitedHealth Group (401,91 pkt), Visa (336,06 pkt), IBM (330,02 pkt) oraz Walt Disney (327,71 pkt). Niewiele straciły firmy działające w sektorze handlu artykułami spożywczymi czy kosmetycznymi takie jak Johnson & Johnson, Coca-Cola czy Procter & Gamble. Jedyną spółką, która podniosła wartość indeksu był Walmart. Jeśli wyłączymy z indeksu akcje Boeinga, to traci on wtedy 24,5 proc. wartości. Najlepiej radząca sobie górna połowa indeksu potaniała łącznie 18,9 proc.  Zdecydowanie najbardziej ucierpiał sektor materiałowy (chemia, metale przemysłowe, nawozy, plastik), który stracił łącznie 46,1 proc. Kolejne najmocniej dotknięte branże to energetyka (Chevron, Exxon Mobil), która straciła 38,4 proc. Dalej mamy przemysł (3M, Caterpillar, United Technologies, Boeing), który skurczył się o 37,6 proc. Niewiele lepiej poradziły sobie spółki z sektora finansowego – spadek o 32,4 proc. (m. in. JP Morgan Chase, Goldman Sachs, American Express). Dobra konsumpcyjne (branża fast food, producenci mebli, odzieży; Nike, McDonald’s) straciły 30,8 proc., a technologie informacyjne – 25,5 proc. (Microsoft, Apple, Intel, Cisco). Wśród trzech sektorów, które straciły najmniej znalazły się produkty podstawowego użytku (kosmetyki, żywność) – spółki z tej kategorii straciły łącznie 7,7 proc. wartości. Trochę gorzej poradziły sobie firmy z branży ochrony zdrowia (13,6 proc.) oraz sektora usług telekomunikacyjnych (Verizon, Walt Disney), które straciły odpowiednio 13,6 oraz 20,4 proc.

 

Brytyjski bank centralny (BoE) nieoczekiwanie zdecydował się obniżyć główną stopę bankową o 15 punktów bazowych z poziomu 0,25 do 0,10 proc. Jednocześnie bank zwiększył program skupu obligacji o 200 miliardów funtów. Na uwagę zasługuje fakt, iż jest to już druga “awaryjna” obniżka stóp proc. na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni.  Komitet Polityki Pieniężnej BoE na specjalnym posiedzeniu w dniu 19 marca głosował za obniżeniem stopy procentowej banku do 0,1 proc. i zwiększeniem stanu posiadania brytyjskich obligacji rządowych i korporacyjnych o 200 miliardów funtów. Przypomnijmy, że nieco ponad tydzień temu (dokładnie 11 marca) Bank Anglii zdecydował się obniżyć główną stopę bankową o 50 punktów bazowych z poziomu 0,75 proc. do 0,25 proc. Okazuje się więc, że obecna obniżka jest już drugą w ciągu niespełna dwóch tygodni. Na uwagę zasługuje również fakt, że dzisiejsza decyzja oznacza, iż Andrew Bailey który zastąpił Marka Carney’a na stanowisku gubernatora Banku Anglii dokonał luzowania polityki pieniężnej już trzeciego dnia sprawowania urzędu.  Mimo, że teoretycznie obniżka stóp procentowych powinna spowodować osłabienie lokalnej waluty, o czym przekonać moglibyśmy się chociażby podczas podobnej decyzji BoE 11 marca br., to jednak dzisiejsza interwencja nie wpłynęła w żadnym stopniu na osłabienie szterlinga.

 

Według doniesień Bloomberga japoński SoftBank prowadzi rozmowy z zewnętrznymi inwestorami starając zebrać dodatkowe 10 miliardów dolarów, aby wzmocnić swój portfel Vision Fund w obliczu strasznych skutków ekonomicznych wybuchu koronawirusa. Ogromny fundusz Vision japońskiego konglomeratu zainwestował miliardy w ponad 80 startupów, w tym WeWork i Uber. Firmy z jej portfela już teraz odczuwają skutki spowolnienia gospodarczego wynikającego z COVID-19 – akcje Ubera spadły o ponad 50 procent w samym ostatnim miesiącu. Według doniesień SoftBank szuka dodatkowych 5 miliardów dolarów od inwestorów zewnętrznych w ramach funduszu Vision Fund, który byłby równy z własnym wkładem w wysokości 5 miliardów dolarów. Według informacji SEC, fundusz Vision wydał do końca 2019 r. 80,5 miliarda z 98,6 miliarda dolarów. Bloomberg informuje, że niektóre firmy wspierane przez Vision Fund mogą nie mieć wystarczającej ilości gotówki, aby przetrwać kolejny rok bez nowej inwestycji. Przedstawiciel SoftBank odmówił komentarza.

 

Koronawirus uderzył początkowo głównie w usługi. Teraz plądruje produkcję przemysłową po obu stronach Atlantyku. Przemysł ciężki nie widział takiego tempa zamykania fabryk od lat 40. poprzedniego stulecia. Producenci z USA i Europy masowo zawieszają pracę swoich fabryk. To samo działo się na początku tego roku w Chinach, co doprowadziło do zachwiania globalnych łańcuchów dostaw. Główny doradca ekonomiczny Donalda Trumpa Larry Kudlow powiedział, że administracja prezydenta prowadzi już rozmowy z General Electric i innymi producentami aut na temat rozpoczęcia produkcji respiratorów przeznaczonych dla osób dotkniętych koronawirusem. Ta przemysłowa transformacja przypomina to co działo się w latach 40. XX wieku, gdy wiele fabryk przestawiło się z produkcji samochodów na wytwarzanie uzbrojenia. Tydzień przerwy w sprzedaży aut w USA przełoży się na stratę 94,4 tys. miejsc pracy, 7,3 mld dol. dochodów osobistych i 2 mld dol. dochodów podatkowych. Skala kryzysu w branży motoryzacyjnej będzie uzależniona od tego, jak długo będzie trwała przerwa w produkcji. Jednak sektor na całym świecie jest obecnie w lepszej kondycji niż w 2008 roku, gdy doszło do masowych zwolnień i trwałego zamknięcia wielu zakładów. Teraz producenci staną do trudnych rozmów ze związkami zawodowymi. Sytuacja w branży jest dynamiczna.

Opracował: Sławek Sobczak

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *