To już trzecia w tym tygodniu sesja, która przyniosła gwałtowne spadki na nowojorskich giełdach. Tym razem inwestorzy spanikowali po doniesieniach o pojawieniu się ogniska koronawirusa w Stanach Zjednoczonych. Od kilku dni z całego świata dochodzą informacje o nowych ogniskach Covid-19. Od weekendu najwięcej obaw wzbudzały postępy epidemii w północnych Włoszech oraz w Korei Płd. Niejasna jest sytuacja w Iranie, gdzie wirus zbiera śmiertelne żniwo (już 26 zgonów), ale nieznana jest faktyczna liczba zakażonych. Gdy już na Wall Street trochę oswojono się z myślą o pandemii Covid-19, inwestorów uderzyły wiadomości o pojawieniu się przypadku „nieznanego pochodzenia” w Kalifornii. To pierwszy taki przypadek, aby w USA zachorował ktoś, kto nie był wcześniej w regionie zagrożonym koronawirusem. Po tej wiadomości nowojorskie indeksy tąpnęły. S&P500 po raz drugi w tym tygodniu stracił ponad sto punktów, osuwając się aż o 4,42 proc. i kończąc dzień poniżej 3000 punktów. Była to już szósta spadkowa sesja z rzędu. Dow Jones spadł o blisko 1200 punktów (!), zniżkując także o 4,42 proc. i schodząc poniżej 26 000 pkt. Nasdaq  poszedł w dół o 4,61 proc. i był to największy jednodniowy spadek tego indeksu od sierpnia 2011 roku. To najgwałtowniejsza korekta od lutego 2018 roku. Co więcej, jest to korekta niemal bliźniaczo podobna pod względem skali i dynamiki. Tyle że przesunięta w czasie o trzy tygodnie: dwa lata temu spadki zaczęły się ostatniego dnia stycznia, a teraz dopiero w ostatni tydzień lutego.

 

Zdumiewające jest tempo, w jakim zmieniły się nastroje inwestorów. Rynek, który jeszcze tydzień temu bił historyczne rekordy i dzielnie ignorował wszelkie złe wiadomości, teraz spada o 4 proc. dziennie pod byle pretekstem. Najwyraźniej tak po prostu wygląda nadrabianie zaległości względem rynku długu, surowców i walut, które zachowywały się bardzo słabo od początku roku. Warto też dodać, że sama epidemia koronawirusa może prawdopodobnie nie być jedyną przyczyną tak gwałtownej wyprzedaży amerykańskich akcji. Po pierwsze, papiery te przed korektą były ekstremalnie drogie, pod wieloma względami najdroższe od czasów bańki internetowej sprzed 20 lat. Po drugie, ceny akcji rosły mimo że zyski spółek stały w miejscu. Po trzecie, kondycja realnej gospodarki już wcześniej była co najwyżej przeciętna i istniało spore ryzyko jej pogorszenia. Po czwarte, faworytem w prawyborach prezydenckich Partii Demokratycznej został Bernie Sanders – skrajny socjalista, otwarcie głoszący pomysły opodatkowania majątków miliarderów. I wreszcie po piąte, spadki na Wall Street rozpoczęły się, gdy Rezerwa Federalna przestała zwiększać płynność na rynek międzybankowy, wstrzymując trwającą od września ekspansję swojej sumy bilansowej.

 

Piątek to kolejny dzień potężnego wpływu na rynki finansowe obaw związanych z koronawirusem. Mocno tanieją akcje spółek notowanych na warszawskiej GPW.  Po 13.00 WIG20 traci 2,69 proc., mWIG40 3,13 proc., a sWIG80 4,69 proc. To nieco mniejsza skala spadków od tej, którą obserwowaliśmy przed południem.  Narastającą panikę widać także na rynkach zachodnich. Niemiecki DAX i brytyjski FTSE250 tracą ok. 4 proc., a francuski CAC40 i włoski FTSE MIB ok. 3 proc. Tym samym europejskie giełdy idą w ślad giełd azjatyckich, które tydzień zwieńczyły także dużymi spadkami – chiński Shanghai Composite oraz japoński Nikkei spadły o 3,7 proc. Na spadkowe otwarcie wskazują także kontrakty na indeksy na Wall Street: S&P500 (-0,8 proc.), Dow Jones (-0,9 proc.) oraz Nasdaq (-0,5 proc.). To jednak skala spadków wyraźnie niższa niż przed południem. Sporej przeceny doznają także surowce. Pallad tanieje o ponad 3 proc., srebro i platyna o ponad 2 proc., ropa o 0,5 proc. (baryłka brent oscyluje wokół 50 dolarów), a miedź o 1,7 proc. Na tle rynku spadkowo wypada złoto (-1 proc.), które jednak wyhamowało ostatnie koronawirusowe zwyżki. Wydaje się, że globalni inwestorzy w poszukiwaniu bezpieczeństwa mocniej zwrócili się w kierunku obligacji – rentowność 10-letnich papierów rządu USA spada poniżej 1,2 proc. To najniższy poziom w historii. Mocno w dół idą także rentowności polskich obligacji.

 

Wczoraj poznaliśmy pakiet danych z USA. Zamówienia na dobra nie są na wysokich poziomach, ale są wyraźnie powyżej oczekiwań analityków, którzy spodziewali się znacząco słabszych wyników. Delikatnie słabiej wypadły dane na temat wniosków o zasiłek dla bezrobotnych, ale są to dane tygodniowe, więc drobne zmiany nie mają przeważnie wpływu na rynki. Na koniec korzystnie wypadł również indeks podpisanych umów kupna domów. Pomimo tych wszystkich czynników wciąż trwała wczoraj ucieczka inwestorów od dolara. Na chwilę przerwana po dobrych danych. W ciągu tygodnia dolar stracił już dwa centy względem euro, odrabiając połowę strat poniesionych od początku roku.  W lutym 2020 r. wskaźnik PMI obrazujący aktywność gospodarczą sektora wytwórczego w rejonie Chicago wzrósł do 49,0 pkt. wynika z danych firmy MNI. Mediana prognoz specjalistów zakładała wzrost indeksu do 45,9 pkt. z 42,9 pkt. W styczniu 2020 r. saldo obrotów towarowych odnotowało deficyt na poziomie $65,5 mld. To wynik lepszy od mediany oczekiwań ekonomistów, która zakładała deficyt na poziomie $68,5 mld.  W styczniu 2020 r. dochody Amerykanów wzrosły o 0,6 proc. w ujęciu miesięcznym, wynika z danych zaprezentowanych przez Bureau of Economic Analysis (Biuro Analiz Ekonomicznych). Mediana oczekiwań ekonomistów zakładała wzrost o 0,3 proc. wobec 0,2 proc. miesiąc wcześniej.

 

W nocy poznaliśmy odczyty z Kraju Kwitnącej Wiśni. Z jednej strony wzrosło bezrobocie do poziomu 2,4 proc., z drugiej lepiej od oczekiwań zachowała się zarówno produkcja przemysłowa jak i sprzedaż detaliczna. Inwestorzy najwyraźniej uznali te ostatnie wskaźniki za ważniejsze od rynku pracy, gdyż zareagowali wzrostami na japońskim jenie. Zyskiwał on nie tylko względem mającego wyraźne problemy w tym tygodniu dolara, ale również względem innych głównych walut w tym euro. Drożał on też względem polskiego złotego od rana rosnąć z 3,59 zł na 3,62 zł.

 

Koronawirus COVID-19, który po raz pierwszy wykryto w chińskim mieście Wuhan, w grudniu 2019 roku, dołuje obecnie rynki akcji Europy, USA i Azji. Jutro dowiemy się natomiast, jak wpłynął na aktywność gospodarczą Chin, na sobotę zaplanowano bowiem publikację wskaźnika PMI. Szacunki ekonomistów za luty wskazują na znaczne osunięcie.  PMI to wiodący wskaźnik kondycji ekonomicznej z uwagi na to, że firmy szybko reagują na warunki rynkowe. Przygotowywany jest poprzez anonimowe ankiety, gdzie menadżerowie zaopatrzenia odpowiadają na pytania dot. zamówień, sprzedaży, zakupów, zapasów, zatrudnienia. W Chinach indeks PMI przygotowuje CFLP (China Federation of Logistics and Purchasing) oraz NBS (National Bureau of Statistics). Ostatnia publikacja przemysłowego PMI dla Chin (za styczeń) wskazywała, że ten znalazł się na neutralnym poziomie 50 pkt. Obecny odczyt będzie już uwzględniał wpływ rozprzestrzeniania się epidemii koronawirusa na chińskie firmy, stąd jest on tak bardzo wyczekiwany przez inwestorów. W wyniku epidemii, przedłużono zamknięcie fabryk po tygodniowej przerwie związanej ze świętowaniem Nowego Roku Księżycowego. Zamknięte były także kina, restauracje i sklepy w całym kraju. Inwestorzy potrzebują teraz wskazówek odnośnie tego, jak bardzo wirus uderzył w chińską gospodarkę. Oprócz PMI dla sektora przemysłowego, jutro poznamy także odczyt dla usług i budownictwa. Tu również oczekiwany jest spadek, jednak nie aż tak dotkliwy, ponieważ szacunki wskazują na osunięcie do poziomu 51 z 54,1.

 

 

Facebook ogłosił, że F8, zaplanowana na maj konferencja Facebooka, odbędzie się, ale w drastycznie zmienionej formie. Wszystko po to, by nie narażać jej uczestników na ryzyko zarażenia się koronowirusem.  Nie będzie wielkiej imprezy w Kalifornii, zapowiadają przedstawiciele Facebooka, to zbyt niebezpieczne. Zamiast niej odbędzie się seria mniejszych lokalnych imprez, z których przynajmniej część będzie można oglądać, siedząc bezpiecznie w domowym zaciszu.  Konferencja zaplanowana została na początek maja, więc odwołanie jej na trzy miesiące wcześniej wydaje się ruchem ekstremalnie ostrożnym. W takich wypadkach jednak lepiej dmuchać na zimne. Lepiej też, czego wielu innych organizatorów zdaje się nie rozumieć, informacje o swojej decyzji przekazywać wcześniej niż później.

 

Jeśli epidemia koronawirusa zmusi organizatorów do odwołania tegorocznych igrzysk olimpijskich w Tokio, byłby to cios dla japońskiego systemu finansowego, a szok przypominałaby europejski kryzys zadłużenia, twierdzi Ryutaro Kono, ekonomista BNP Paribas. Oprócz utraconych wydatków turystów, odwołanie olimpiady spowodowałoby skok niespłacalnych kredytów w sektorach turystyki i nieruchomości, wskazał Kono. Rząd musiałby na to prawdopodobnie zareagować wspierając gospodarkę i ratując walczące o utrzymanie się na powierzchni regionalne banki. Ekonomista BNP uważa, że ostatecznie musiałby włączyć się także bank centralny zapewniając kredyty o ujemnej stopie dla sektora bankowego i kupując więcej ETF.

Opracował: Sławek Sobczak

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *