Czwarta z rzędu sesja na Wall Street zakończyła się wzrostami głównych indeksów S&P500 oraz Nasdaq Composite poprawiły rekordy wszech czasów. Preteksty pozostały bez zmian. Indeks S&P500 poszedł w górę, ale tylko o 0,33 proc., kończąc dzień na rekordowym poziomie 3 345,78 pkt. Nasdaq po zwyżce o 0,67 proc. znalazł się na wysokości 9 572,15 pkt.  Do grona rekordzistów wreszcie dołączył też Dow Jones, który wzrósł o 0,30 proc. i osiągnął pułap 29 379,77 punktów. Pomimo wybuchu epidemii chińskiego koronawirusa, miernej dynamiki zysków spółek i przeciętnych danych napływających z gospodarki Nasdaq od początku roku zdołał zyskać 6,7 proc.  S&P500 jest do przodu o 3,6 proc., a DJIA o prawie 3 proc. Jak widać, rzeczywistość giełdowa diametralnie odbiega od katastroficznych doniesień medialnych. Na Wall Street dominuje bowiem narracja, że koronawirus z Wuhan zostanie wkrótce powstrzymany przez drakońskie i bezprecedensowe zarządzenia chińskiego politbiura. Rynek udaje też, że wierzy w oficjalne chińskie dane, według których mamy tylko 565 zgonów i niespełna 29 tys. chorych. Te liczby stoją jednak w sprzeczności z licznymi doniesieniami o budowie prowizorycznych „szpitali”  i obejmowaniu bezwzględną kwarantanną kolejnych chińskich miast.

 

Dobre wiadomości nadeszły  z polityki. Rynek be większych emocji przyjął uniewinnienie prezydenta Trumpa przez Senat. Takiego wyniku głosowania wszyscy spodziewali się od początku. Teraz po prostu odpadł jeden potencjalny czynnik ryzyka. Dobrze odebrano też decyzję Pekinu, który w ramach wstępnego porozumienia handlowego ogłosił obniżenie o połowę ceł na 1717 amerykańskich produktów.  Decyzja wchodzi w życie 14 lutego. Nie znamy szacunkowej wartości importowanych towarów, których będzie dotyczyła obniżka ceł (z 10 proc. na 5 proc. oraz z 5 proc. na 2,5 proc.). Mieszane wieści napływały za to z frontu korporacyjnego. Akcje Kellogg Company przeceniono aż o 8,5 proc. po tym, jak producent płatków śniadaniowych rozczarował całorocznymi zyskami. Za to o ponad 15 proc. podrożały walory Twittera, który po raz pierwszy w swej historii zaraportował ponad miliard dolarów kwartalnych przychodów. Tylko o 0,33 proc. potaniały papiery Qualcommu, którego zarząd ostrzegł przed zagrożeniem ze strony koronawirusa. Za to o prawie 12 proc. spadły notowania Becton Dickinson po tym, jak medyczna spółka obniżyła tegoroczne prognozy wyników.

Nadeszły kolejne dobre dane dotyczące amerykańskiej gospodarki. W styczniu 2020 r. w amerykańskiej gospodarce w sektorze pozarolniczym stworzonych zostało 225 tys. miejsc pracy, wynika z danych Departamentu Pracy. Oczekiwano powstania 160 tys. etatów wobec 147 tys. miesiąc wcześniej po korekcie ze 145 tys.

 

Wybuch epidemii koronawirusa w Chinach jest w ostatnich tygodniach motywem przewodnim na rynku finansowym. Śmiertelność spowodowana rozprzestrzenianiem się chińskiego wirusa wzrosła bowiem do 638 osób, a potwierdzone przypadki zakażenia zbliżają się do 31 500 osób. Pomimo globalnych obaw, wirus nadal jest skoncentrowany głównie w Hubei. Fakt ten sprawia, że odpowiedzialne za jego opanowanie są w głównej mierze Chiny, gdzie walka z epidemią weszła właśnie w drugą fazę. 14 chińskich miast i prowincji znajdujących się poza pierwotnym ogniskiem choroby, zacieśniło kontrolę wprowadzając “system zarządzania zamkniętego i wzmacnianie środków zapobiegawczych”. W niektórych prowincjach znacznie ograniczono mieszkańcom możliwość wychodzenia z domu. Prezydent Chin Xi Jinping zapewnił Donalda Trumpa, że Chiny robią wszystko, co w ich mocy, aby zatrzymać nowego koronawirusa, który zabił już prawie 640 osób, w tym lekarza, który który jako jeden z pierwszych zauważył i ostrzegał przed rozprzestrzeniającym się koronawirusem (2019-nCoV). Prezydent USA Donald Trump wyraził wiarę w siłę i odporność Chin w walce z wybuchem koronawirusa. Wiele osób zastanawia się jednak, jak duże skutki dla gospodarki zarówno chińskiej, jak również światowej będzie miała epidemia koronawirusa. Przypomnijmy bowiem, że w czasie epidemii z lat 2002-2003 koronawirusem wywołującym SARS (zespół ostrej ciężkiej niewydolności oddechowej) zarażonych było na całym świecie łącznie 8098 osób, z czego 774 zmarły. Szacuje się, że w 2003 r. SARS kosztował globalną gospodarkę 33 mld dolarów, czyli prawie 0,1 proc. światowego PKB. Mimo, że dotychczas liczba zgonów spowodowanych zarażeniem koronawirusem 2019-nCoV nie przekracza jeszcze 700 osób, to biorąc pod uwagę ilość zachorowań wydaje się to tylko kwestią czasu. Ekonomiści szacują, że wzrost gospodarczy w drugiej co do wielkości gospodarce świata może spowolnić w pierwszym kwartale bieżącego roku nawet o 2 punkty procentowe lub więcej, z 6 proc. raportowanych w ostatnim kwartale 2019 r. Zaznaczają oni jednak, że projekcje te mogą się nie zrealizować, jeżeli tylko epidemia zostanie wkrótce opanowana.

 

Po silnych spadkach kursu euro z początku tygodnia polska waluta przestała się umacniać. Analitycy są sceptycznie nastawieni względem dalszych losów złotego.  W piątek przed południem kurs euro kształtował się na poziomie 4,2711 zł, a więc o ponad grosz wyżej niż w środę wieczorem. To już drugi dzień, gdy polska waluta słabnie wobec euro. W środę kurs EUR/PLN podniósł się o 1,5 grosza po tym, jak przez poprzednie dwa dni spadł o blisko 7 groszy. – EUR/PLN i USD/PLN odbiły wczoraj po dwóch dniach mocnych spadków. Pierwszy wrócił powyżej 4,25 z 4,24, a drugi zbliżył się do 3,88 niwelując środowy spadek. Uważamy, że w krótkim terminie złoty raczej nie wznowi impulsu aprecjacyjnego i bardziej możliwa jest realizacja zysków – napisali ekonomiści banku Santander. Kurs dolara w piątek przed południem zbliżał się do 3,90 zł i był o dwa grosze wyższy niż w środę wieczorem. Za franka szwajcarskiego płacono ponad 3,99 zł. Cena funta szterlinga zbliżała się do 5,04 zł, rosnąc o 3 grosze.

 

Ropa naftowa najprawdopodobniej zakończy dziś sesję piątą z rzędu tygodniową świecą spadkową. Jednocześnie rosną oczekiwania inwestorów, że OPEC+ pogłębi cięcia w produkcji. Z drugiej strony struktura rynku ropy naftowej zasygnalizowała wzrost nadwyżki podaży spowodowany koronawirusem, który uderzył w globalny popyt. Ropa Brent oscyluje przy poziomie 55 USD/brk. pod koniec pierwszego tygodnia lutego. Grupa OPEC+ czeka na odpowiedź Rosji w związku z zaleceniami panelu ekspertów koalicji dotyczących dodatkowych ograniczeń podaży i przedłużenia obecnych redukcji do końca roku. Wiele wskazuje na to, iż podaż na rynku ropy będzie nadal duża, podczas gdy śmiertelna epidemia w Chinach zmniejsza popyt na paliwo i ropę. Główne koncerny naftowe, w tym Total SA i BP Plc, przewidują znaczące uderzenie w globalny popyt w tym roku z powodu wirusa, przy czym konsumpcja w Chinach spadła już o około jedną piątą od wybuchu epidemii. Pomimo wzrostu cen o 2,3 proc. od zamknięcia we wtorek w wyniku optymizmu w stosunku do planu OPEC +, Brent wciąż spada prawie o 20 proc. od początku stycznia. – W tym tygodniu była to ciężka przeprawa dla notowań ropy, ponieważ nadal trwają obawy związane z epidemią koronawirusa. Decyzja OPEC+ o dalszym cięciu jest obecnie mniej istotna dla inwestorów i oczekuje się kolejnej wyprzedaży w nadchodzącym tygodniu, chyba że rozprzestrzenianie się wirusa wykaże oznaki zahamowania – powiedział telefon Sillchung Yun, analityk towarów w VI Investment Corp. Eksperci techniczni z Organizacji Krajów Eksportujących Ropę naftową (OPEC) i jej sojusznicy zalecili w czwartek dodatkowe ograniczenie dostaw do 600 000 baryłek dziennie do czerwca. Oczekuje się, że Rosja, która nie zgadza się z dążeniem Arabii Saudyjskiej do szybkiej redukcji podaży w reakcji na wirusa, w ciągu kilku dni odpowie na propozycję nowych cięć. Notowania europejskiej ropy Brent spadają piąty tydzień z rzędu, a kurs został przeceniony z poziomu $71,70 do niemal $54 w tym tygodniu. Przebicie zeszłorocznego wsparcia 56 dolarów  nie pozostawia złudzeń, co do przewagi sprzedających. Dalsza deprecjacja będzie oznaczała test dwuletniego minimum w okolicach okrągłego poziomu 50 dolarów.

 

Uber Technologies „pochwalił się” 8,5 mld dolarów straty netto za 2019 rok. Zarząd spodziewa się, że spółka także rok 2020 zakończy pod kreską. I równocześnie zapowiada, że pokaże coś na kształt rentowności do końca 2020 roku. Czyli o rok wcześniej, niż deklarował poprzednio. Uber jest tego rodzaju nowatorskim biznesem, w którym strata rośnie wraz ze skalą działalności. W 2018 roku Uber przy $49,8 mld przychodów „wypracował” $1,85 mld  straty EBITDA. Rok później EBITDA wyniosła -2,7 mld dolarów  przy przychodach na poziomie $65 mld. Na poziomie netto dzięki sprzedaży części aktywów Uber w 2018 roku miał prawie miliard dolarów zysku. A w roku 2019 poniósł 8,5 mld dolarów straty netto. W samym IV kwartale Uber odnotował 4,07 mld dolarów przychodów (wzrost o 37 proc. rdr) i $615 mln straty EBITDA.  Spółka poinformowała inwestorów, że w 2020 roku spodziewa się od 1,25 mld do 1,45 dolarów straty na poziomie EBITDA. Oznacza to nie tylko poważny ubytek kapitałów własnych (wynoszących na koniec 2019 roku 14,9 mld), ale zapewne też dalsze drenowanie spółki z wolnej gotówki (której na koniec roku miała $10,9 mld). W listopadzie Uber obiecywał, że na podstawie „skorygowanych” statystyk osiągnie rentowność do końca 2021 roku. Teraz mowa jest o roku 2020. Ale to tylko obietnica dostarczenia w jednym kwartale nieujemnej EBITD-y, rzecz jasna po wyłączeniu kosztów hojnych programów akcji menedżerskich dla zarządu. Akcje Ubera zadebiutowały na nowojorskiej giełdzie w maju 2019 roku. Inwestorzy w ramach IPO kupowali te papiery po 47 dolarów za sztukę. Na zamknięciu czwartkowych notowań kurs Ubera wynosił 37,09 USD i był o 21 proc. niższy od ceny emisyjnej. I to po tym, jak przez ostatnie trzy miesiące podrożały o 35 proc. Po publikacji raportu za 2019 rok, w handlu posesyjnym akcje Ubera zyskały 5,45 proc.

 

Jak pisze portal Fast Company, większość innowacji spod znaku Tesli wzbudza spore emocje, ale jedna z nich – niezwykle ważna – została praktycznie przeoczona. Tesla zaczęła we wrześniu ubiegłego roku oferować ubezpieczenie samochodu. Będzie to miało duży wpływ na motobiznes – być może nawet większy niż inne wynalazki Muska. Ubezpieczenie Tesla jest na razie dostępne tylko dla pojazdów Tesli w niektórych stanach USA – podobnie jak w przypadku Tesla Cybertruck, firma chce najpierw sprawdzić funkcjonowanie tej usługi. Dla tych, którzy kwalifikują się do Tesla Insurance, firma ma oferować składki o 20 proc. do 30 proc. niższe niż konkurencja. Nawet jeśli posiadasz Teslę i znajdujesz się w stanie obsługiwanym przez firmę, to nie jest pewne, że koncern będzie chciał złożyć ci ofertę – równie dobrze odeśle cię z kwitkiem do tradycyjnego ubezpieczyciela. Jak podejrzewa Fast Company, chodzi o to, że firma na razie wybiera mało ryzykowne przypadki, by przetestować swoją usługę.  Dlaczego Tesla sprzedaje ubezpieczenia samochodowe? Po pierwsze, posiada dane w czasie rzeczywistym dotyczące wszystkich zachowań kierowców i wydajności technologii stosowanych w swoich pojazdach – w tym nagrania z kamer i odczytów czujników – dzięki czemu może dokładnie oszacować ryzyko wypadków i koszty napraw. Po drugie, niektórzy ubezpieczyciele pobierają stosunkowo wysoką składkę na samochody Tesli. Dzieje się tak dlatego, że nadal nie posiadają zbyt wielu informacji na temat kosztów napraw pojazdów elektrycznych. Tesla ma jeszcze jeden powód, dla którego oferuje ubezpieczenia: sam sektor się zmienia. Sztuczna inteligencja, big data, internet rzeczy, blockchain – to wszystko zmienia branżę ubezpieczeń. Co to oznacza dla kierowców? Ubezpieczenia, podatek drogowy i wiele innych usług będzie napędzane przez dane w czasie rzeczywistym. Prawdopodobnie zmieni to nasze zachowanie na lepsze. Będziemy jeździć wolniej, jeść zdrowsze jedzenie i ćwiczyć więcej. Zmiana ta jednak będzie stanowić wyzwanie dla prywatności danych osobowych.

Opracował: Sławek Sobczak

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *