Podsumowanie 2019 roku w biznesie i gospodarce:
Z realną gospodarką było krucho, ale ceny aktywów finansowych rosły jak na drożdżach. A to dzięki decyzjom banków centralnych, które znów poluzowały politykę pieniężną. W tym kontekście rok 2019 był kwintesencją tego, co obserwowaliśmy przez poprzednie 10 lat. Inwestycyjnie był to rok znakomity. Globalnie dobrze dały zarobić wszystkie główne klasy aktywów. Ale w realnej gospodarce był to czas wyraźnego spowolnienia. Gospodarka Stanów Zjednoczonych wyhamowała z 3 proc. do ok. 2 proc. Wzrost produktu krajowego brutto w strefie euro obniżył się z przeszło 2 proc. do niewiele ponad 1 proc. Zwalniały także gospodarki rozwijające się, na czele z Chinami, gdzie oficjalnie raportowana dynamika PKB obniżyła się do 6 proc., czyli najniższego poziomu od 27 lat.
Światowy przemysł oraz globalny handel znalazły się w recesji. Po części za sprawą naturalnego cyklu koniunkturalnego, a po części z winy wojny handlowej rozpętanej przez Donalda Trumpa. Prezydent Stanów Zjednoczonych obłożył chiński import drakońskimi cłami, wcześniej grożąc wprowadzeniem taryf także swoim amerykańskim i europejskim sojusznikom. W rezultacie odczyty „przemysłowych” wskaźników PMI znalazły się na najniższych poziomach od 2012 roku. Przed regularną recesją ochronił nas sektor usług, który zwłaszcza w krajach rozwiniętych radził sobie nadzwyczaj dobrze, kontrastując z przemysłową mizerią.
Rok 2019 nie pozwolił na nudę, choć nie był aż tak niespokojny jak jego poprzednik. Rynki finansowe nieco się uspokoiły. Za to banki centralne dały o sobie dać ze zdwojoną mocą, raz jeszcze próbując zakłócić naturalny cykl koniunkturalny. Oto najważniejsze wydarzenia 2019 roku w świecie pieniądza. Wraz ze spowolnieniem wzrostu gospodarczego malała także inflacja cenowa w największych gospodarkach rozwiniętych. Wyjątkiem były Stany Zjednoczone, gdzie oficjalna inflacja CPI utrzymała się w pobliżu 2 proc. W strefie euro wskaźnik HICP osunął się z 1,7 do 1 proc., w Japonii wzrost kosztów życia utrzymał się poniżej 1 proc. Lekkie spowolnienie gospodarcze oraz brak oczekiwanej inflacji zasiały panikę w szeregach banków centralnych.
Od wiosny 2019 roku zarówno Fed, jak i EBC zaczęły sygnalizować odejście od prób normalizacji polityki pieniężnej, jakie podjęto w roku poprzednim. Rezerwa Federalna szybko porzuciła zapowiadane na ten rok plany podwyżek stóp procentowych. Mario Draghi na odchodnym przeforsował sprowadzenie stopy depozytowej EBC jeszcze głębiej poniżej zera (do -0,50 proc.) oraz wznowienie programu skupu obligacji skarbowych (QE) za 20 mld euro miesięcznie. Podobno uczynił do wbrew stanowiskom banków centralnych Niemiec, Francji i Holandii. Jeszcze głębszą woltę wykonał prezes Powell, który jeszcze rok temu zarzekał się, że stopy będzie podnosił i utrzyma program „zwijania bilansu” (QT). Przewodniczący Fedu został jednak szybko przywołany do porządku za sprawą nacisków lobby finansowego oraz prezydenta Trumpa. W lipcu posłusznie obniżył stopy procentowe, a we wrześniu zakończył QT. Fed ciął stopy jeszcze we wrześniu i w październiku – łącznie o 75 pb. Zatem zamiast zapowiadanych dwóch podwyżek (po 25 pb. każda), otrzymaliśmy trzy obniżki. To tyle w kwestii wiarygodności bankierów centralnych. Co więcej, wrześniowy kryzys na rynku repo niejako zmusił Rezerwę Federalną do wznowienia QE. Choć przez trzy miesiące Fed wpompował w sektor bankowy ponad 400 mld dolarów, to prezes Powell usiłował nam wmówić, że to wcale nie jest QE. Niezależnie od nazwy, bank centralny USA w ciągu 9 miesięcy zmienił swą politykę o 180 stopni i to bez widocznych oznak recesji w realnej gospodarce.
Ponowne odkręcenie kurka z tanim pieniądzem odwróciło „niedźwiedzie” tendencje na rynkach finansowych. Ceny akcji wystrzeliły w górę. Globalny indeks MSCI poszedł w górę o 26,6 proc., ustanawiając nowe rekordy. Motorem hossy sponsorowanej przez banki centralne były akcje amerykańskie, a zwłaszcza nieco już przyblakłe „FAANGi” (czyli akcje Facebooka, Apple’a, Amazona, Netfliksa i spółki holdingowej Google’a). FANG Index dał w tym roku zarobić ponad 41 proc. Inwestorom nie przeszkadzało to, że taki Amazon wyceniany jest na 83-krotność zysków za ostatnie cztery kwartały, a Netflix „chodzi przy c/z rzędu 105″. Wartość rynkowa Apple’a zwiększyła się o 84 proc.i sięga niemal 1,3 bln dolarów. Doszło do absurdalnej sytuacji, gdy samo tylko Apple z Microsoftem są warte niż wszystkie spółki wchodzące w skład niemieckiego indeksu DAX.
Ale to nie akcje zachowywały się w tym roku nienormalnie. Wolta Powella i szaleństwo Draghiego wyniosły w górę ceny obligacji. I to nie tylko tych skarbowych. Amerykańskie obligacje śmieciowe (high yield) podrożały o 14 proc. Jeśli ktoś postawił na Treasuries za pośrednictwem Vanguard Total Bond Market ETF, to po 2019 roku zainkasował 8,7 proc. zysku. Całkiem nieźle jak na „nudne” i bezpieczne obligacje Wuja Sama. Kompletny odlot zaliczyły suwerenne obligacje europejskie, gdzie szaleństwo ujemnych stóp procentowych popychało inwestorów do spekulacji rodem z manii tulipanowej. W efekcie w 2019 roku rynki długu oferowały niemal rekordowe niskie rentowności. Dochodowość amerykańskich obligacji 10-letnich prawie wyrównała historyczny dołek z 2016 roku, schodząc do 1,43 proc,. i kończąc rok poniżej 2 proc. „Dziesięciolatki” szwajcarskie, niemieckie, duńskie, holenderskie czy japońskie notowane są z rentownością niższą od zera. Oznacza to, że inwestor kupujący te papiery po obecnej cenie rynkowej w dniu wykup otrzyma mniej niż zainwestował.
Ostry spadek długoterminowych obligacji skarbowych, jaki obserwowaliśmy od marca do sierpnia, sprawił, że po raz pierwszy od 2007 roku w Stanach Zjednoczonych doszło do tzw. inwersji krzywej dochodowości. To sytuacja, gdy rentowność 10-letnich obligacji skarbowych przewyższa rentowność obligacji 2-letnich. Przez poprzednie 50 lat takie wydarzenie poprzedziło każdą recesję w Ameryce. I tylko raz na siedem przypadków zdarzyło się, aby inwersja krzywej nie doprowadziła do recesji. Sytuacja na rynku długu w połączeniu z dekoniunkturą w przemyśle i inwestycjach były głównymi przesłankami, które pozwalały oczekiwać końca najdłuższej w powojennej historii ekspansji gospodarczej w Stanach Zjednoczonych. Amerykańska gospodarka rośnie nieprzerwanie już ponad 10 lat, przebijając pod względem czasu trwania okres prosperity lat 90-tych. Jednak głosy o recesji w 2020 roku ostatnio wyraźnie przygasły. Teraz większość ekonomistów spodziewa się poprawy koniunktury i odsuwa w czasie termin nieuniknionego końca boom. Inwestowanie jest wyrzeczeniem się bieżącej konsumpcji na rzecz przyszłych i niepewnych korzyści. To mieszanka czasu, pieniędzy i ryzyka, wytwarzająca zyski lub straty i rozdzielająca je między inwestorów.
Szaleństwo bilionów dolarów długu o ujemnych rentownościach oraz powrót do realnie niedodatnich stóp procentowych sprawiły, że wielu inwestorów straciło wiarę w możliwość powrotu do normalności w polityce pieniężnej. W rezultacie wzrósł popyt na złoto, a ceny żółtego metalu w ujęciu dolarowym wyłamały się z wieloletniego trendu bocznego, po raz pierwszy od 6 lat wychodząc powyżej 1500 dolarów za uncję. Ale w wielu walutach lokalnych ceny królewskiego metalu ustanowiły absolutne rekordy w ujęciu nominalnym. W ujęciu dolarowym złoto kończy rok 2019 zwyżką o blisko 19 proc., ale stopa zwrotu liczona w polskich złotych przekracza 20 proc.
Większość ekonomistów wierzy, że trwające spowolnienie gospodarcze będzie łagodne i już wypatrują wczesnych symptomów ożywienia w Chinach i strefie euro. Z kolei analitycy liczą na wsparcie ze strony banków centralnych – zarówno Fed, jak i EBC oraz Bank Japonii znów zgodnie „drukują” pieniądze, zwiększając „płynność” na rynkach finansowych. Przez ostatnią dekadę ten przypływ podnosił wszystkie łodzie na morzach aktywów finansowych, choć generalnie omijał realną gospodarkę. Dlatego też większość prognostów spodziewa się kontynuacji hossy na rynkach akcji, tym razem z większym udziałem rynków wschodzących (czyli nas) przy osłabiającym się dolarze. To scenariusz optymistyczny. Zakłada on kontynuację QE przez Fed oraz brak podwyżek stóp procentowych, a może nawet ich obniżkę. Drugim warunkiem jego realizacji jest dopięcie umowy handlowej między Waszyngtonem a Pekinem, co wcale nie jest takie pewne. Ponadto bazuje na oczekiwanym ożywieniu gospodarczym, które póki co pozostaje w sferze życzeń i prognoz.
Skrócona i ostatnia w 2019 r. sesja na nowojorskich giełdach przyniosła niewielkie wzrosty głównych indeksów, którym nie zaszkodziły oskarżenia Trumpa, że winę za atak na ambasadę USA w Iraku ponosi Iran. S&P 500 kończy rok z 30-procentowym wzrostem. Dow Jones Industrial na zamknięciu urósł 0,25 proc. i wyniósł 28 532,61 pkt. S&P 500 zwyżkował 0,28 proc. do 3230,24 pkt. Natomiast Nasdaq Comp. wzrósł o 0,3 proc. do 8972,6 pkt.
W tygodniu zakończonym 28 grudnia liczba osób po raz pierwszy ubiegających się o zasiłek dla bezrobotnych w Stanach Zjednoczonych spadła o 2 tys. do 222 tys., wynika z danych Departamentu Pracy. Mediana oczekiwań ekonomistów zakładała wzrost wskaźnika do 225 tys. z 224 tys. tydzień wcześniej po korekcie z 222 tys. Średnia czterotygodniowa wzrosła o 4,750 tys. do 233,25 tys.
W grudniu amerykańscy pracodawcy ogłosili najmniej zwolnień od lipca 2018 roku, poinformował Challenger, Gray & Christmas Inc. W grudniu pracodawcy ogłosili zamiar zwolnienia 32.843 osób. To 26 proc. mniej niż w listopadzie i 25 proc. mniej niż w grudniu 2018 roku. – W związku z pojawiającymi się oznakami końca wojny handlowej i rosnącymi wydatkami konsumentów w czwartym kwartale spółki wydają się przyjmować pozycję wyczekiwania wchodząc w 2020 rok – powiedział Andrew Challenger, wiceprezes Challenger, Gray & Christmas Inc. Pomimo problemów przemysłu i toczącej się wojny handlowej sytuacja na rynku pracy w USA w 2019 roku była dobra. W grudniu stopa bezrobocia prawdopodobnie utrzymała się na poziomie 3,5 proc., najniższym od 50 lat, wynika z prognoz ekonomistów. Oficjalny raport zostanie opublikowany 10 stycznia. W całym 2019 roku pracodawcy ogłosili zamiar likwidacji 592.556 miejsc pracy, o 10 proc. więcej niż w 2018 roku i najwięcej od 2015 roku, wynika z szacunków Challenger, Gray & Christmas Inc.
Prawodawcy w USA pracują nad ustawami dot. stablecoinów i firm technologicznych, które mogą chcieć tworzyć własne kryptowaluty. Projekt dokumentu „Ustawa o utrzymaniu technologii poza finansami” została zaproponowana już 15 lipca 2019 r. przez demokratyczną większość Komisji Usług Finansowych w Kongresie. Chociaż przepisy te dotyczą konkretnie Libry Facebooka, zapisy mają na celu uniemożliwienie dużym firmom technologicznym działanie jako instytucja finansowa. Według kopii projektu duża firma technologiczna jest opisywana jako firma oferująca usługę platformy internetowej o rocznych przychodach w wysokości co najmniej 25 miliardów dolarów. Facebook nadal planuje uruchomienie Libry, czym organy nadzoru w USA są zaniepokojone. Komentując planowane przepisy, przewodnicząca komisji Maxine Waters wyraziła swoją negatywną opinią na temat waluty Facebooka i poprosiła firmę o zawieszenie prac. Podczas gdy Facebook milczał po przesłuchaniach, które miały miejsce w Kongresie USA i które dot. Libry, propozycja ustawy pozwoliłaby organom finansowym rządu federalnego na naliczenie gigantowi mediów społecznościowych grzywny w wysokości do 1 miliona dolarów dziennie za naruszenie nowych przepisów. W oparciu o projektowane ustawodawstwo i potencjalną karę, która obowiązuje w przypadku nieprzestrzegania zasad, duże firmy technologiczne najprawdopodobniej zastanowią się dwa razy przed wprowadzeniem własnych walut cyfrowych. Czy powstrzyma to jednak Facebooka? Wiele wskazuje na to, że nie i projekt wystartuje w 2020 r. Wiele będzie zależało też od wyników wyborów prezydenckich w USA. Administracja Trumpa nie jest przychylna kryptowalutom. Nie wiadomo, jakie zdanie na ten temat na Joe Biden, który jest dziś faworytem wśród kandydatów na prezydenta w obozie Demokratów.
Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump oznajmił we wtorek, że faza pierwsza umowy handlowej z Chinami zostanie podpisana 15 stycznia w Białym Domu, choć nadal istnieje duża niejasność co do samych szczegółów umowy. Prezydent napisał w tweecie, że podpisze umowę z „przedstawicielami Chin wysokiego szczebla” oraz że następnie pojedzie do Pekinu, aby rozpocząć rozmowy fazy drugiej. W zeszłym tygodniu Trump oznajmił, że znalazł porozumienie z prezydentem Chin Xi Jinpingem, co zaowocuje podpisaniem umowy między dwoma mocarstwami. Dodał, że udało się nam dokonać przełomu w sprawie nowej umowy handlowej z Chinami; jej podpisanie nastąpi teraz bardzo szybko. Oczekuje się, że umowa w fazie 1, zawarta na początku tego miesiąca, obniży taryfy celne i zwiększy chińskie zakupy amerykańskich produktów rolnych, energii i towarów przemysłowych, jednocześnie rozwiązując niektóre spory dotyczące własności intelektualnej. Jednak do tej pory żadna wersja umowy nie została upubliczniona. Chińscy urzędnicy publicznie już się zobowiązali do podjęcia kluczowych działań, takich jak wzrost importu z USA – towarów i usług o wartości 200 miliardów dolarów w ciągu dwóch lat. Dla porównania Chiny kupiły towary o wartości 130 miliardów dolarów z USA w 2017 r., przed rozpoczęciem wojny handlowej i wydały 56 mld dolarów na usługi. Półtora roku temu Stany Zjednoczone rozpoczęły wojnę handlową z Pekinem w związku z zarzutami nieuczciwych praktyk handlowych, takich jak kradzież z USA własności intelektualnej i subsydiów, które nieuczciwie przynoszą korzyści chińskim przedsiębiorstwom państwowym.
Decyzja Ludowego Banku Chin o poluzowaniu warunków dla banków (cięcie stopy rezerw obowiązkowych o 50 p.b.) to dzisiaj wydarzenie, które na razie przyćmiewa wszystkie inne. Bo tym samym PBOC pozwoli uwolnić aż 115 mld dolarów z banków, które zwiększą płynność w chińskim systemie. Wprawdzie nie powinno być to nadmiernym zaskoczeniem – w końcu grudnia spekulowano o tym, że decydenci zdecydują się na poluzowanie polityki, aby wesprzeć słabnącą gospodarkę – ale rynek przyjmuje to dzisiaj jako „dobrą monetę”. Bo ten schemat dość dobrze sprawdził się w ubiegłym roku – banki centralne na świecie poluzowały politykę monetarną (zwłaszcza FED) co przyczyniło się do podtrzymania dobrej koniunktury na rynkach finansowych (głównie na giełdzie w USA). Problem tylko w tym, że nadchodzący rok najpewniej będzie okresem, kiedy to większość decydentów zdecyduje się bardziej „obserwować”, niż działać. Z grona G-10 cięcia stóp procentowych można spodziewać się po Banku Anglii, co może przełożyć się na kurs funta (na razie rynek to ignoruje). Nowego paliwa dla podtrzymania sentymentu trzeba będzie, zatem szukać gdzie indziej.
Od kwietnia płaca minimalna dla osób w wieku co najmniej 25 lat wzrośnie w Wielkiej Brytanii o 6,2 proc., do 8,72 funta za godzinę. To najwyższa podwyżka w historii – twierdzi brytyjski rząd. Obecnie minimalne wynagrodzenie dla osób od 25. roku życia (National Living Wage) wynosi 8,21 funta za godzinę. Zapowiadany przez władze w Londynie wzrost o 6,2 proc. będzie ok. czterokrotnie wyższy od inflacji na Wyspach (w listopadzie wynosiła 1,5 proc.). Skorzystać ma 2,8 mln pracowników. W skali roku osoba pracująca 35 godzin tygodniowo ma dzięki podwyżce zarobić o 930 funtów więcej.
Wzrosną również minimalne stawki dla młodszych pracowników:
21-24 lata: do 8,20 GBP za godzinę z 7,70 GBP za godzinę,
18-20: do 6,45 GBP za godzinę z 6,15 GBP za godzinę,
poniżej 18 roku życia: do 4,55 GBP za godzinę z 4,35 GBP za godzinę,
dla praktykantów: do 4,15 GBP za godzinę z 3,90 GBP za godzinę.
“Ciężka praca powinna popłacać. Zbyt długo ludzie nie widzieli podwyżek, na jakie zasługiwali” – stwierdził premier Boris Johnson. Brytyjski rząd zakłada, że do 2024 r. dojdzie do 10,50 funtów za godzinę. Podwyżka minimalnego wynagrodzenia martwi pracodawców. “Podniesienie dolnego poziomu płac tak wyraźnie powyżej stopy inflacji spowoduje jeszcze większą presję na przepływy pieniężne i negatywnie wpłynie na budżety szkoleniowe i inwestycyjne” – komentuje dla BBC Hannah Essex z British Chambers of Commerce. “Aby ta polityka była możliwa do utrzymania, rząd musi zrównoważyć te koszty, redukując inne” – dodaje. W przeliczeniu po obecnym kursie GBP/PLN płaca minimalna dla pracujących na Wyspach osób mających co najmniej 25 lat wyniesie 43,6 zł za godzinę. W 2020 r. płaca minimalna wzrośnie również w Polsce – do 17 zł za godzinę (2600 zł miesięcznie). Są to kwoty brutto – przed odliczeniem podatku dochodowego i składek na ubezpieczenia społeczne.
Nie Donald Trump, Elon Musk czy Bill Gates, a Taylor Swift została okrzyknięta najbardziej wpływową osobą na portalu społecznościowym Twitter. Niedawno piosenkarka świętowała 30. urodziny, ale swoimi osiągnięciami już mogłaby obdarować połowę muzycznego świata. Jeśli ma w domu pokój przeznaczony na statuetki, nagrody i dyplomy, to może tam powiesić kolejny tytuł, choć w perspektywie nagród Grammy, Emmy czy muzycznych rekordów Guinnessa ten jest chyba tylko jakąś małą wisienką na torcie — gwiazda muzyki pop została okrzyknięta najbardziej wpływową postacią na Twitterze. Zestawienie przygotowała amerykańska firma Brandwatch, dostarczająca oprogramowanie do badania zaangażowania odbiorców w mediach społecznościowych.
Opracował: Sławek Sobczak