Opowieść niemal jak z jednej z bajek Disneya, liczby potwierdzają jednak twarde fakty: nowy serwis streamingowy Disney+ zdobył 10 milionów subskrybentów w przeciągu zaledwie jednego dnia. Twórcy projektu celują zdecydowanie wyżej i chcą pozyskać łącznie 90 milionów widzów w przeciągu kolejnych 5 lat. W reakcji na ciepłe przyjęcie usługi akcje Disneya na amerykańskiej giełdzie rosły o 7,5 proc. osiągając historyczne maksima. Disney+ potrzebował zaledwie jednego dnia, aby pozyskać 10 milionów użytkowników. Dla porównania inna z platform należących do spółki, Hulu, w maju raportowała liczbę 28 milionów subskrybentów, a Netflix w raporcie za trzeci kwartał informował o 97 milionach międzynarodowych widzów oraz 60 milionach użytkowników z USA. Chociaż start usługi nie obył się bez niespodzianek wywołanych problemami technicznymi, które uniemożliwiły części nowych użytkowników skorzystanie z usługi, to nie zniechęciło to kolejnych do zarejestrowania kont. W cenie 6,99 USD miesięcznie lub 69,99 USD rocznie Disney+ oferuje zdecydowanie tańszy dostęp do wideo na życzenie (VOD) niż konkurencyjny Netflix, który nalicza 12,99 USD za najbardziej popularny plan HD. Akcje Disneya na amerykańskiej giełdzie umacniały się o 7,5 proc., wybijając dotychczasowe maksima na wysokości 146 dolarów i testując poziom 150 dolarów. Wzrosty spółki przyczyniły się również do rozrysowania historycznych maksimów przez indeks Dow Jones (DJIA), który testował poziom 2780 punktów.
Przewodniczący Rezerwy Federalnej oficjalnie zdystansował się od pomysłów wprowadzenia w Stanach Zjednoczonych ujemnych stóp procentowych na wzór strefy euro. Stóp niższych od zera domagał się od Fedu prezydent Donald Trump. Szef Fedu w środę odpowiadał na pytania polityków zasiadających w połączonej Komisji ds. Ekonomicznych amerykańskiego Kongresu. Kongresmani i senatorowie przez 90 minut zadali masę pytań niezwiązanych z polityką monetarną i mandatem banku centralnego USA. Aż wreszcie padło pytanie o to, czy zasadne jest wprowadzenie w USA reżymu ujemnych stóp procentowych (ang. negative interest rate policy – NIRP) na wzór strefy euro, Danii czy Szwajcarii. Dzięki obniżeniu stóp procentowych poniżej zera przez Europejski Bank Centralny to inwestorzy kupujący europejskie obligacje skarbowe muszą płacić ich emitentom, a nie odwrotnie (jak to zawsze bywało). W praktyce działa to jak podatek nałożony na kapitał zainwestowany w obligacje rządowe. – Ujemne stopy z pewnością nie byłyby odpowiednie w obecnym otoczeniu – odparł Jerome Powell. – Nasza gospodarka znajduje się w dobrym położeniu. Mamy wzrost, mamy silny sektor konsumencki, mamy inflację… Natomiast z ujemnymi stopami w dużych gospodarkach mamy do czynienia w czasach, gdy wzrost i inflacją są dość niskie. A to nie jest nasz przypadek – dodał szef Rezerwy Federalnej. To porównanie o tyle ciekawe, że bieżące dane makroekonomiczne ze Stanów Zjednoczonych (gdzie efektywna stopa funduszy federalnych po trzech tegorocznych obniżka wynosi obecnie 1,55 proc.) nie różnią się aż tak bardzo od tych z Europy, gdzie stopa depozytowa EBC wynosi -0,50 pr. Inflacja CPI w Ameryce wyniosła w październiku 1,8 proc., a w eurolandzie spadła do 0,7 proc (HICP). Wzrost PKB w USA w III kw. obniżył się do 2 proc. rdr wobec 1,1 proc. odnotowanych w eurolandzie. Różnice są więc wyraźne, ale nie nadzwyczajnie duże. Dodatkowo wskaźniki dla Stanów Zjednoczonych podkręcane są przez mocno ekspansywną politykę fiskalną. Deficyt budżetu federalnego USA podchodzi pod 4 proc. PKB, podczas gdy w strefie euro wynosi tylko 0,5 proc. PKB. Jak każdy szef Fedu także Jerome Powell twierdzi, że nie widzi ryzyka recesji, przed którym ostrzega część rynkowych ekonomistów. – Nasz bazowy scenariusz pozostaje sprzyjający. Moi koledzy i ja postrzegamy utrzymanie ekspansji ekonomicznej za najbardziej prawdopodobny scenariusz – dodał Powell. Tak samo mówił Ben Bernanke jesienią 2007 roku. Recesja w USA rozpoczęła się kilkanaście tygodni później. Ciekawe w wypowiedziach Jerome’a Powella była sprzeczność z żądaniami prezydenta Trumpa. Ledwie dzień wcześniej gospodarz Białego Domu publicznie domagał się od Fedu, aby ten „dał mu część tych pieniędzy”. Chodziło o wprowadzenie ujemnych stóp procentowych i powrotu do QE na pełną skalę, co pomogłyby sfinansować astronomiczne deficyty budżetowe zafundowane Amerykanom przez prezydenta Trumpa. Tylko w październiku manko w kasie rządu federalnego wyniosło 134 mld dolarów i było najwyższe od 5 lat. W rozpoczętym niedawno roku budżetowym deficyt fiskalny USA najprawdopodobniej przekroczy bilion dolarów wobec 984 mld dolarów w roku 2018/19.
W starzejącej się Europie jednym ze sposobów zwiększenia bezpieczeństwa finansowego na starość jest dłuższa praca. Starsi ludzie, którzy opóźniają moment przejścia na emeryturę, zarabiają większe pieniądze niż otrzymywaliby na emeryturze i zyskują dodatkowe uprawnienia emerytalne. Dzięki temu, że nadal pracują, może udać im się zaoszczędzić część zarobków lub skierować je do prywatnego planu emerytalnego. Nic więc dziwnego, że osoby, które mają taką możliwość, starają się pracować jak najdłużej. W latach 2003–2018 w najstarszej grupie wiekowej osób w wieku produkcyjnym (55-64 lat) widoczny był szybki wzrost wskaźnika zatrudnienia i to pomimo globalnego kryzysu finansowego i gospodarczego – wynika z danych Eurostatu. Szczególnie zauważalny był wzrost odsetka pracujących kobiet.
W ubiegłym roku w Unii Europejskiej wskaźniki zatrudnienia osób w wieku od 55 do 64 lat wynosiły 65 proc. dla mężczyzn i 52 proc. dla kobiet, podczas gdy średnie wskaźniki dla wszystkich dorosłych mężczyzn i kobiet wynosiły odpowiednio 60 proc. i 48 proc. W 2018 r. najwyższe zatrudnienie osób w wieku od 55 do 64 lat zanotowano w Szwecji (77,9 proc.). Wskaźnikami powyżej 70 proc. mogą pochwalić się jeszcze Niemcy (71,4 proc.) i Duńczycy (70,7 proc.). Polska wraz ze Słowenią, Rumunią, Chorwacją, Grecją i Luksemburgiem znalazła się w grupie państw, w których mniej niż co druga osoba w wieku 55 plus miała pracę.
Mimo, że od powstania najstarszej z kryptowalut minęło już ponad 11 lat, to rynek ten wciąż pozostaje dość słabo uregulowany. Fakt ten sprawia, że jeśli uda się stworzyć wspólne ramy do regulacji tego sektora, Europa ma potencjał, by stać się światowym liderem w dziedzinie aktywów kryptograficznych. Tak przynajmniej wynika z opublikowanego dziś raportu The Association for Financial Markets in Europe (AFME). Nowe sprawozdanie AFME zawiera pięć zaleceń dotyczących osiągnięcia konwergencji nadzorczej w zakresie regulacji aktywów kryptograficznych w całym bloku. Głównym z nich jest ustanowienie ogólnoeuropejskiego systemu klasyfikacji aktywów kryptograficznych, który może sprzyjać wspólnemu zrozumieniu różnych terminów i działań związanych z aktywami kryptograficznymi w usługach finansowych. W tej kwestii AFME zgadza się z niedawnym argumentem niemieckiego stowarzyszenia bankowego Bankenverband, które również podkreśliło, że brak jasności co do statusu krypto jako waluty lub aktywów przyczynia się do nieporozumień dotyczących opodatkowania i innych kwestii regulacyjnych. Dalsze kluczowe zalecenia obejmują określenie “wyraźnych oczekiwań” w zakresie wydawania aktywów krytograficznych, wdrożenie “regulacji agnostycznych opartych na działaniach i technologii” oraz wykorzystanie zmienionych, istniejących regulacji dla sektora. Według AFME osiągnięcie zbieżności ram regulacyjnych z inicjatywami globalnymi i regionalnymi powinno pozostać najwyższym priorytetem.
Ekspansja gospodarcza Stanów Zjednoczonych tak wzbogaciła jeden procent najzamożniejszych Amerykanów, że posiadają oni dziś prawie tyle samo bogactwa, ile łącznie klasy średnia i wyższa średnia. Ostatnia dekada na rynku akcji okazała się bardzo łaskawa dla najbogatszych Amerykanów. Solidne zyski z giełdowych inwestycji sprawiły, że 1 proc. najmożniejszych gospodarstw domowych w USA kontroluje obecnie ponad połowę kapitału w amerykańskich spółkach publicznych i prywatnych. Te grube portfele sprawiają, że elity USA pożerają coraz większy kawałek tortu amerykańskiego bogactwa, co coraz bardziej powiększa nierówności społeczne w dochodach i majątkach. W drugim kwartale bieżącego roku najbogatszy 1 proc. Amerykanów posiadał aktywa w wysokości 35,4 bilionów dolarów. To prawie tyle samo co 36,9 biliona dolarów, które należą do dziesiątek milionów ludzi znajdujących się w grupie od 50. do 90. percentyla Amerykanów. To większość środkowej i wyższej klasy średniej. Stephen Colavito, główny strateg rynkowy w Lakeview Capital Partners, firmie inwestycyjnej z siedzibą w Atlancie, powiedział, że przynajmniej część dobrej passy najbogatszych wynika z polityki niskich stóp procentowych. Według niego ludzie nie mogą uzyskać większego zwrotu z certyfikatów depozytowych i innych pasywnych inwestycji, więc wpompowali pieniądze w akcje i tym samym wsparli cały rynek, na czym najwięcej korzystają najbogatsi. Dzięki tym inwestycjom bogaci mogą inwestować pieniądze w ekskluzywne fundusze hedgingowe i fundusze private equity. Wiele takich funduszy wymaga inwestycji w wysokości 5 milionów dolarów, by w ogóle móc się do nich zakwalifikować. „Im jesteś bogatszy, tym masz więcej okazji, żeby stać się jeszcze bogatszym” – powiedział Colavito. Wydaje się, że już niebawem majątek grubych ryb z grupy 1 proc. Amerykanów faktycznie przekroczy wartość majątku klasy średniej i wyższej razem wziętych. W drugim kwartale 2019 r. bogactwo gospodarstw domowych w najwyższym przedziale 1 proc. wzrosło o 650 miliardów dolarów, podczas gdy Amerykanie z przedziału od 50 do 90 percentyla odnotowali wzrost wartości majątków o 210 miliardów dolarów. Na razie Amerykanie z przedziału od 90 do 99 percentyli – czyli dobrze sytuowani, ale nie bardzo bogaci – nadal kontrolują największą część bogactwa. W ich posiadaniu znajdują się aktywa o wartości 42,6 biliona dolarów. Pod względem wieku, największy majątek trzymają w rękach Amerykanie z pokolenia wyżu demograficznego – “Baby Boomers”, urodzeni między końcem drugiej wojny światowej a 1964 r. W drugim kwartale ich bogactwo było 11 razy większe niż majątek pokolenia milenialsów i 3-krotnie większe niż aktywa pokolenia GenX.