Na rynku brakuje wiary, że nowy historyczny szczyt indeksu S&P500 to początek zwyżkowej fali. Jednak pesymizm inwestorów bywa sygnałem kontr ariańskim. W ubiegłym tygodniu amerykański indeks S&P500 wyszedł na nowy szczyt wszech czasów. Choć skala zwyżek od dna z początku października sięga 7,4 proc., a od początku roku jest to już 22,3 proc., to obraz rynku jest daleki od sielankowego. Motorem zwyżek pozostają cięcia stóp procentowych przez Fed oraz nadzieje na porozumienie handlowe między USA a Chinami, które już nieraz okazywały się być syrenim śpiewem, sprowadzającym inwestorów na manowce. Amerykańska gospodarka spowalnia w ślad za światową, a obawy przed recesją rosną. Dynamika zysków spółek z Wall Street już spadła poniżej zera, a prognozy wyników są coraz mniej optymistyczne.

Rezerwa Federalna obniżyła stopy procentowe trzeci raz z rzędu, co poprzednio przydarzało się tylko w trakcie lub tuż przed recesją w USA. Rynek na razie cieszy się z tańszego pieniądza, ale czy naprawdę jest powód, by się radować? Zgodnie z oczekiwaniami stopa funduszy federalnych poszła w dół o kolejne 25 pkt baz, do poziomu 1,50-1,75 proc. W lipcu bank centralny Stanów Zjednoczonych dokonał pierwszej obniżki stóp od 2008 r., a kolejną (także o 25 pkt baz.) zafundował we wrześniu. Mamy więc za sobą trzy z rzędu cięcia stóp w Ameryce. Poprzednio taka seria zdarzyła się w latach 1991, 2001 i 2007.

Słaby wzrost gospodarczy i inflacja, a także niskie rentowności obligacji zapowiadają niskie zwroty z typowego portfela akcji i obligacji w następnej dekadzie, przekonuje Morgan Stanley. Tradycyjny portfel, którego 60 proc. to akcje, a 40 proc. obligacje, osiągnie w okresie 10 lat roczny zwrot wysokości tylko 2,8 proc., czyli ok. połowę średniego z ostatnich dwóch dekad, prognozują stratedzy amerykańskiego banku. Bazują na założeniu 4,9 proc. rocznego zwrotu z S&P500 i 2,1 proc. rocznego zwrotu z obligacji 10-letnich USA. Po trzeciej w tym roku obniżce stopy procentowej przez Fed rentowność obligacji 10-letnich USA może rosnąć, a akcje powinny drożeć w okresie najbliższych sześciu miesięcy, prognozuje  natomiast JP Morgan Chase & Co. Stratedzy banku zwracają uwagę, że reakcja rynku na „ubezpieczające” cięcie stopy przez Fed jest podobna do tej z połowy lat 90. ubiegłego wieku.

Do 128 mld dol. spuchły zasoby gotówki, jej ekwiwalentów i amerykańskich bonów skarbowych w posiadaniu Berkshire Hathaway. To rekord w historii spółki kontrolowanej przez legendarnego inwestora Warrena Buffetta.  Berkshire Hathaway pochwalił się wynikami za III kwartał. Zysk operacyjny wzrósł o 14 proc. do 7,86 mld dol., a zysk netto spadł o 11 proc. do 16,52 mld dol. Od początku roku spółka przeznaczyła 2,8 mld dol. na buybacki, z tego 700 mln dol. w kwartale zakończonym przed miesiącem – podaje “The Wall Street Journal”. Najwięcej uwagi przyciąga jednak puchnąca poduszka gotówki na kontach firmy, która urosła o niemal 6 mld dol. Według stanu na koniec września w posiadaniu spółki było ponad 128 mld dol. w środkach pieniężnych, ekwiwalentach i bonach skarbowych USA. To najwięcej w historii Berkshire Hathaway – wysokie wyceny na Wall Street ograniczają apetyt na akwizycje zespołu pod egidą wyroczni z Omaha. Do Berkshire Hathaway należą m.in. ubezpieczyciel Geico, producent baterii Duracell, firma odzieżowa Fruit of the Loom i sieć restauracji Dairy Queen. Holding Buffetta ma w portfelu również udziały w Coca-Coli, Apple, Wells Fargo, IBM czy American Express. Warren Buffett to jeden z najbardziej znanych inwestorów, a także jeden z najbogatszych ludzi na świecie. Zarządza firmą Berkshire Hathaway, którą przekształcił z bankrutującego podmiotu działającego w branży tekstylnej w inwestycyjny holding. Znany jest ze swoich złotych myśli, jak na przykład: „Zasada numer jeden: nigdy nie trać pieniędzy. Zasada numer dwa: nigdy nie zapominaj o zasadzie numer jeden”. Jego sylwetkę została przedstawiona w filmie dokumentalnym „Być jak Warren Buffett”. Inwestor już w latach młodości był matematycznym geniuszem, a w czasie wolnym bawił się liczbami i zaczytywał w „Almanachu światowym” oraz książkach w rodzaju „Tysiąc sposobów na zarobienie tysiąca dolarów”.

Google pracuje nad stworzeniem urządzenia, które usprawni pracę lekarzy. Pomysł dotyczy wyszukiwarki, łączącej różne bazy danych i umożliwiającej szybkie przeszukiwanie danego obszaru. David Feinberg, kierownik platformy Google Health, przedstawił pomysły, które planuje rozwinąć. Zespół Google Health chce stworzyć wyszukiwarkę, która przeszukuje bazy danych o pacjentach – przeczytamy na stronie Engadget. Narzędzie przeznaczone będzie dla lekarzy. Po wpisaniu w odpowiednie okienko np. liczby lat badanej osoby, medycy otrzymają informację o innych pacjentach w podobnym wieku. David Feinberg, przedstawiając pomysł, nie podał dokładnych informacji, jak miałaby wyglądać oraz funkcjonować taka przeglądarka. Nie było rwnież mowy o kwestii wyrażenia zgody przez pacjentów na umieszczenie danych w bazie.  W tym roku Google przedstawił komputer kwantowy, który wykonuje skomplikowane obliczenia w ciągu 200 sekund, w Toronto powstaje tzw. inteligentne miasteczko projektowane przez jedną ze spółek córek marki.

Apple chce zmniejszyć niedobór nieruchomości mieszkaniowych w Kalifornii, który winduje ich ceny w ostatnich latach, donosi Reuters. Najwięcej warta amerykańska spółka giełdowa ogłosiła, że przekaże 1 mld dolarów na fundusz prowadzony wspólnie z władzami stanowymi, który ma ożywić realizację opóźnionych lub wstrzymanych projektów budowy tanich domów. Kolejny 1 mld dolarów pójdzie na fundusz stanowy wspierający finansowo tych, którzy kupują swój pierwszy dom. Korzystać z jego pomocy mogą m.in. nauczyciele, pielęgniarki, policjanci i strażacy. Oba fundusze będą obejmować całą Kalifornię. Apple przeznaczyło jeszcze 500 mln dolarów na projekty w macierzystej, północnej części stanu, gdzie szybko rosnące firmy nowych technologii oskarżane są przez lokalnych mieszkańców o przyczynienie się do szybkiego wzrostu cen nieruchomości.

 

Za uncję palladu trzeba teraz na światowych rynkach zapłacić ponad 1750 dolarów. Tymczasem taka sama ilość złota jest tańsza o około 250 dolarów, a platyny aż o 800 dolarów. Pallad od sierpnia ubiegłego roku drożeje niemal bez przerwy i do tego bardzo dynamicznie. Wtedy kosztował około 900 dolarów za uncję i nie był najbardziej cennym metalem szlachetnym. Teraz oscyluje w okolicach poziomu 1800 dolarów za uncję i jest droższy od złota, co rodzi niespotykane wcześniej zachowania. Policja w Londynie na przykład zarejestrowała w pierwszym półroczu tego roku kradzież niemal 2900 katalizatorów z samochodów zaparkowanych na ulicach, podczas gdy rok wcześniej w tym samym okresie skradziono ich “tylko” 1674. Dlaczego przestępcy coraz częściej kradną katalizatory? Ponieważ zawierają cenny i cały czas drożejący pallad. Katalizatory z palladem są więc z chęcią skupowane przez samochodowych paserów. Najczęściej złodzieje katalizatorów wymontowują je z hybryd Toyota Prius i Lexus 400 – palladu jest w nich najwięcej. Sprzedaż aut z silnikami benzynowymi od kilku kwartałów rośnie. Zarówno dlatego, że nastąpił globalny odwrót od diesla (w katalizatorach silników diesla stosowana jest platyna, nie pallad), jak i dlatego, że Chiny wprowadziły nowe normy emisji spalin. Samochody na ich rynku muszą być wyposażone w nowoczesne katalizatory z palladem. Poza tym, popyt na pallad od dawna jest wyższy od jego wydobycia, szacuje się, że jest tak od ośmiu lat. Jednak przynajmniej do 2017 roku udawało się ten różnicę pokrywać istniejącymi sporymi zapasami surowca. Takie mieli na przykład Rosjanie. Teraz zostały one już w zasadzie wyczerpane. Pallad drożeje ponadto, ponieważ nie ma możliwości szybkiego wzrostu jego wydobycia. Wykopuje go głównie Rosja i RPA. Nie bezpośrednio, ale przy procesach wydobycia niklu lub platyny. Nie ma go wiele w tego rodzaju złożach, proces jego pozyskiwania nie jest tani i szybki. Nie ma też niestety informacji o tym, że ktoś odkrył nowe duże złoża metali, które występują razem z palladem. Pallad drożeje również dlatego, że producentom samochodów nie specjalnie opłaca się znaleźć alternatywny materiał do stosowania w katalizatorach samochodów z silnikami benzynowymi. Mimo wszystko jego wysoka cena nie podraża za bardzo ceny auta, bo nie ma go zbyt dużo w katalizatorze.

Waszyngton świętował w sobotę zwycięstwo lokalnej drużyny w MLB. Miasto, które na baseballowe mistrzostwo czekało 95 lat, z napięciem wyczekiwało parady, obowiązkowego i najważniejszego momentu świętowania.  Kibice ze stolicy uwielbiają baseballistów “The Nationals”, gdyż ciężko jest im sympatyzować z dołującą lokalną drużyną futbolu amerykańskiego (Washington Redskins), najbardziej popularnego sportu w USA. Sport odgrywa ważną społeczną funkcje w życiu Amerykanów, lokalne bary pełne są telewizorów, które wyświetlają najważniejsze ligowe mecze baseballowe, koszykarskie, hokejowe czy futbolu amerykańskiego. Wydarzenia sportowe wpływają też na politykę. Dziś, gdy okolice Narodowej Promenady zostaną już posprzątane po paradzie, która zgromadziła milion osób, zwycięska drużyna “The Nats” ma udać się do Białego Domu.

Opracował: Sławek Sobczak

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *