Nawet zapowiedź powrotu do polityki „dodruku pieniądza” nie była w stanie podnieść notowań akcji. Fed może „wkrótce ogłosić środki zwiększające podaż rezerw” – oznajmił we wtorek Jerome Powell, przewodniczący Rezerwy Federalnej. To sugestia do trwających od kilku tygodni problemów z niedostateczną podażą pieniądza na dolarowym rynku repo, na które Fed odpowiedział pierwszymi od 10 lat operacjami zwiększającymi płynność. W efekcie „dosypania” gotówki do systemu bankowego bilans Rezerwy Federalnej wzrósł po raz pierwszy od 5 lat.  Warto odnotować, że wypowiedzi Powella nie pomogły rynkowi akcji. A ten przecież dostał to, czego żądał od miesięcy. Wcześniej  w trakcie sesji nowojorskie indeksy spadały pod pretekstem kolejnych zgrzytów dyplomatycznych na linii Pekin-Waszyngton. Okazało się władze USA umieściły 28 chińskich organizacji rządowych i handlowych na czarnej liście, oskarżając je o udział w represjach władz wobec muzułmańskiej mniejszości ujgurskiej. Do tego doszły nieoficjalne doniesienia o planowanych restrykcjach zakładających ograniczenie inwestowania w aktywa chińskich przedsiębiorstw przez państwowe fundusze emerytalne. Reasumując, rynek tak mocno przestraszył się eskalacji wojny ekonomicznej z Chinami, że nawet nie zareagował na zapowiedź zwiększenia podaży pieniądza wygłoszoną przez samego szefa Fedu. To raczej nieczęsto spotykana sytuacja.

 

Bilans wtorku na Wall Street  to jednoznaczne zwycięstwo giełdowych niedźwiedzi. Dow Jones spadł o 1,19 proc., ale utrzymał się powyżej 26 000 punktów. S&P500 zaliczył zniżkę o 1,56 proc., osuwając się poniżej 2 900 pkt. Nasdaq stracił 1,67 pro i zakończył sesję na poziomie 7 823,78 pkt. W zasadzie takie zachowanie rynku nie powinno dziwić. Prezydent Trump wreszcie dostał od Fedu to, czego żądał od roku: obniżek stóp procentowych i wznowienie QE. Teraz może śmiało „ruszyć na Chiny” z nowymi sankcjami, cłami i embargami. A tego właśnie Wall Street obawia się najbardziej. Prącemu ku reelekcji Trumpowi jak na razie nie przeszkadzają zniżkujące wskaźniki makroekonomiczne. Przynajmniej tak długo, jak rynek pracy trzyma się względnie nieźle. Dopiero bessa na Wall Street mogłaby skłonić gospodarza Białego Domu do złagodzenia kursu w polityce handlowej. Tyle że rosnący S&P500 zapewne zmniejszyłby wolę Fedu do luzowania polityki monetarnej. I tak to błędne koło się zamyka…

 

Pokrywający się z datą Halloween finalny termin opuszczenia przez Wielką Brytanię struktur unijnych niesie ze sobą czynniki, których inwestorzy najbardziej nie tolerują na rynkach – niepewność oraz nieprzewidywalność. W miesiącu, w którym sporą dawkę niepewności zapewniają już napięcia handlowe i obawy o światową dynamikę wzrostu, UK nadal nie porozumiała się z Unią Europejską (UE) w sprawie Brexitu. Analitycy coraz częściej mówią o ponownym odłożeniu rozwodu w czasie i rozpisaniu przedwczesnych wyborów.  Niezależnie czy Brexit przybierze formę umownego, czy bezumownego, akcje spółek z UK z pewnością nie znajdą się po zwycięskiej stronie rynkowego równania. Nawet jeżeli obie strony negocjacji podpisałyby porozumienie przed 31 października (co wydaje się wielce nieprawdopodobne), zyskają na tym głównie akcje strefy euro. Analitycy JP Morgan na początku tygodnia tłumaczyli, że będzie to wynikało z samego składu brytyjskiego indeksu FTSE 100, w którym przeważają spółki eksportowe. Te natomiast ucierpią w momencie gdy funt będzie się dynamicznie umacniał (a taką reakcję przyniesie podpisanie umowy ws. Brexitu). Z kolei ekonomiści Jefferies są przekonani, że niezależnie od wyniku Brexitu, kurs funta będzie osuwał się w stronę 1,15 lub nawet 1,10 dolara. Nie wszyscy są więc przekonani co do dynamicznej aprecjacji funta w przypadku podpisania umowy dotyczącej wyjścia z UE przez UK. W okresie rozważania ekstremalnych scenariuszy Bank of America zaleca natomiast wykorzystanie dużej zmienności. Ich zdaniem funt spadnie o około 15 proc. do dolara w przypadku bezumownego Brexitu, natomiast zyska około 10 proc. w przypadku wersji z umową. W obu przypadkach europejskie akcje mają podążać za szterlingiem, a Euro Stoxx 50 “zrealizować większe ruchy niż FTSE w momencie oczekiwania na i po ogłoszeniu ostatecznych scenariuszy Brexitu”. Jeżeli kurs funta zrealizowałby prognozy BoA, to wtedy osuwałby się w okolice parytetu w stosunku do dolara, a w przypadku scenariusza wzrostowego nie pokonałby nawet maksimów z 2018 roku. W rzeczywistości, premia za ryzyko powiązana z brytyjskimi akcjami wzrasta zdecydowanie szybciej niż w strefie euro od czasu referendum i znajduje się cały czas w trendzie wzrostowym, co widać na poniższym wykresie.

Na rynku walutowym trwa stabilizacja kursu euro do złotego. Natomiast wspólnotowa waluta zyskuje wobec dolara, co przekłada się na spadek notowań tego ostatniego w relacji do złotego. Rano kurs euro kształtował się na poziomie 4,3253 zł, a więc bez większych zmian względem wtorkowego wieczoru. Poziom 4,32 zł jest barierą, z którą rynek zmaga się od piątku. W poprzednim tygodniu doszło do zdecydowanego umocnienia złotego – kurs EUR/PLN obniżył się z niemal 4,40 zł do 4,32 zł. Równocześnie z przeszło 2-letniego minimum zaczął się podnosić kurs EUR/USD. Euro odrobiło niewielką część strat względem dolara, podnosząc swą wycenę z niespełna 1,09 do 1,0980 dolara. W rezultacie cena amerykańskiej waluty na polskim rynku obniżyła się w środę rano do 3,9386 zł, a więc o pół grosza niżej niż dzień wcześniej.  W ślad za dolarem podążyły notowania franka szwajcarskiego. Kurs CHF/PLN poszedł w dół o pół grosza, schodząc do 3,9644 zł. Blisko najniższych poziomów od miesiąca notowany był funt brytyjski, za którego płacono 4,8148 zł. Wcześniej para funt-złoty kwotowana była nawet poniżej 4,81 zł.

 

Jak podaje serwis Bloomberg, Szwajcarski Bank Narodowy (Swiss National Bank – SNB) oraz giełda papierów wartościowych SIX nawiązały współpracę zmierzającą do ewentualnej emisji waluty cyfrowej przez bank centralny, która miałaby znaleźć zastosowanie m.in. w handlu oraz rozliczeniach pomiędzy uczestnikami rynków finansowych. Zdaniem SIX, zakup i sprzedaż aktywów z wykorzystaniem technologii rozproszonego rejestru może potencjalnie zmniejszyć ryzyko strony trzeciej oraz stworzyć „wyjątkowe” możliwości ekonomiczne. Inicjatywa ta jest częścią tzw. ośrodka innowacji dla technologii finansowych (innovation hub for financial technology) – projektu, który od początku bieżącego roku realizuje Bank Rozliczeń Międzynarodowych (Bank for International Settlements) we współpracy z SNB. Ma on na celu określanie trendów technologicznych, które mają wpływ na bankowość centralną, opracowywanie rozwiązań w zakresie technologii w celu poprawy funkcjonowania globalnych systemów finansowych a także stanie się punktem skupiającym ekspertów z banków centralnych z zakresu innowacyjności. W ramach tej inicjatywy powstają ośrodki zlokalizowane w Bazylei, Hongkongu oraz Singapurze. Szwajcaria jest znana z przychylnego podejścia do sektora kryptowalut i blockchaina, co znajduje odzwierciedlenie w dużej liczbie przedsięwzięć, w tym zwłaszcza statrtupów, które zdecydowały się prowadzić działalność pod jurysdykcją szwajcarską, zaś miasto oraz kanton Zug zyskały sobie nawet miano „krypto doliny”.

Chiny planują zaostrzenie ograniczeń wizowych dla obywateli USA związanych z grupami antychińskimi, poinformował Reuters powołując się na osoby znające szczegóły proponowanych rozwiązań.Wcześniej podobne ograniczenia nałożyły Stany Zjednoczone na obywateli Chin. Chińskie Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego od miesięcy pracuje nad przepisami ograniczającymi możliwość podróżowania do Chin dla osób zatrudnionych lub sponsorowanych przez amerykańskie służby wywiadowcze i grupy praw człowieka.

 

Brak środków na programy redukujące ubóstwo w budżetach afrykańskich państw oraz niskie tempo wzrostu gospodarczego spowodują, że do 2030 roku 90 proc. biednych z całego świata będzie mieszkało w Afryce, alarmuje Bank Światowy. Oznacza to duży wzrost, bo w 2015 roku 55 proc. biednych z całego świata mieszkało w Afryce. Bank Światowy uważa, że jego prognoza może okazać się trafna jeśli nie zostaną podjęte „drastyczne działania”. Jego eksperci podkreślają, że tempo redukcji ubóstwa w Afryce znacząco spadło po tym jak mocno zaczęły spadać w 2014 roku ceny surowców. Skutkiem był spadek dochodów per capita afrykańskich państw. Bank Światowy określa prób ubóstwa jako życie za mniej niż 1,90 dolara dziennie.

 

Daryl Morey skorzystał ze swojej wolności słowa komentując wydarzenia w Hong Kongu, gdzie protestujący sprzeciwiają się projektowi ustawy, która może doprowadzić do masowej ekstradycji mieszkańców. Inwestorzy z Chin szeroko otworzyli po tym oczy.  Właściciel Houston Rockets – Tilman Fertitta szybko zaprzeczył takim informacjom.  Krzywda dla stosunków biznesowych pomiędzy NBA i Chinami została jednak wyrządzona i Państwo Środka odcięło się od Rockets, a to przecież w tej drużynie występował ich najlepszy zawodnik w historii – Yao Ming.  Oświadczenie Fertitta (co ciekawe wersja chińska znacznie różni się od amerykańskiej) problemu nie załatwia, ale w jasny sposób przedstawia stanowisko ligi, która nie będzie wyginała swojego kręgosłupa moralnego, by za wszelką cenę trzymać się miliardów dolarów, które rocznie płyną do niej z Chin. Dopiero zobaczymy, jak będzie egzekwować takie podejście w praktyce. Umowa z tamtejszymi telewizjami to około 7 miliardów dolarów rocznie. Sojusznikiem w złagodzeniu tego konfliktu może być Joseph Tsai – nowy właściciel Brooklyn Nets, który wielokrotnie pomagał NBA wzmacniać jej relacje z Chinami. Tamtejszy rząd powinien wziąć pod uwagę wartość, jaką dla społeczeństwa stała się amerykańska koszykówka. Z tym, że słowo “musi” jest w tym wypadku bardzo nie ma miejscu, zwłaszcza dla tych, którzy zgadzają się ze zdaniem Moreya. Czekamy na dalszy rozwój wydarzeń.

 

Groźną lukę bezpieczeństwa w systemie Android pozwalającą przejąć kontrolę nad smartfonem wykryło Google. Narażone na ataki jest kilka modeli smartfonów marek Samsung, Huawei, Xiaomi i Pixel – informuje serwis ZDNet.  Błąd w jądrze systemu Android, określony jako „dzień zero”, wykryli specjaliści od cyberbezpieczeństwa z grupy Project Zero powiązanej z Google. Luka pozwala hakerom wysłać wirusa, który po aktywacji pozwoli na dostęp do maksymalnych uprawnień administratora, czyli przejęcia faktycznej kontroli nad smartfonem.  Przejęcie kontroli nad smartfonem nie dzieje się jednak samoczynnie, np. poprzez odebranie odpowiednio spreparowanego binarnego SMS-a, a dopiero poprzez zainstalowanie zainfekowanego oprogramowania. To kolejna, po wykrytej ostatnio w systemie iOS, tego typu luka. Jak stwierdzili badacze z grupy Threat Analysis Group (TAG), którzy zweryfikowali błąd w Androidzie, może on być dziełem izraelskiego grupy NSO, która wytwarza oprogramowanie szpiegujące. W ich opinii błąd mógłby ułatwiać zainstalowanie służącego do inwigilowania użytkowników oprogramowania Pegasus. Wkrótce ma pojawić się aktualizacja systemu Android, która usunie wspomniany błąd. Jak przypomina serwis ZDNet, z podobną luką mieliśmy do czynienia dwa lata temu. Została ona naprawiona, jednak błąd pojawił się ponownie w nowszych wersjach Androida.

Zagrożone atakiem hakerów są smartfony:

Samsung Galaxy S7

Samsung Galaxy S8

Samsung Galaxy S9

Xiaomi Redmi 5A

Xiaomi Redmi 5

Xiaomi Mi A1

Huawei P20

Pixel 2

OPPO A3

Moto Z3

LG (z systemem Android Oreo)

Opracował: Sławek Sobczak

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *