Od początku sierpnia na Wall Street trwa swoiste przeciąganie liny między bykami a niedźwiedziami. W piątek zapowiadało się na wygraną tych drugich, lecz finalny wynik sesji był niejednoznaczny. To był kolejny dzień z ubogim kalendarium makroekonomicznym. Powoli dobiega też końca sezon publikacji wyników za drugi kwartał. W takich okolicznościach liczą się w zasadzie tylko dwie kwestie: 1) co zrobi Fed i 2) co zrobi Trump.  Rezerwa Federalna ostatniego dnia lipca rozczarowała inwestorów tnąc stopy tylko o 25 pb., a przewodniczący Powell starał się tonować oczekiwania na kolejne obniżki. Jednak rynek „wie” swoje i obstawia, że już we wrześniu Fed dokona kolejnego cięcia. Szanse na obniżkę o 25 pb. wyceniane są na 87 proc., a prawdopodobieństwo cięcia o 50 pb. na 13 proc. Rynek pozostaje też szczególnie wrażliwy na wszelkie spekulacje i wypowiedzi na temat wojny handlowej z Chinami.  Mimo narastającego ryzyka recesji w USA i eskalacji wojen handlowych wciąż nie brakuje inwestorów traktujących każdy spadek giełdowych indeksów jako okazję do zakupu choćby lekko przecenionych akcji. Strategia „kupowania dołka” na Wall Street jeszcze nie umarła. W piątek finalnie S&P500 zamknął dzień na poziomie 2 918,65 pkt., co oznaczało utratę 0,66 proc.. Nasdaq spadł o równy 1 proc. i nie zdołał obronić poziomu 8 000 pkt. Dow Jones oddał tylko 0,34 proc. i utrzymał się powyżej 26 000 pkt. Piątkowa sesja rozstrzygnęła też o bilansie całego tygodnia, w którym DJIA odnotował spadek o 0,8 proc., Nasdaq o 0,6 proc,, zaś S&P500 o 0,5 proc. Rzecz jasna wszystkie trzy główne nowojorskie indeksy znajdują się w zasięgu kilku procent od lipcowych rekordów wszech czasów.

Po weekendzie niewiele się zmieniło w temacie konfliktu USA-Chiny, zatem i na rynku nie widać diametralnych zmian.  Silniejszy jest bezpieczny jen, a ósmy dzień z rzędu traci chiński juan, choć Ludowy Bank Chin dba, by deprecjacja była powolna. Ogólnie jednak nie można pozbyć się niepewności, że sprawy cały czas mogą przybrać jeszcze gorszy obrót. I to trzyma inwestorów w szachu. W piątek prezydent Trump stwierdził, że nie jest do końca pewne czy wrześniowa tura negocjacji handlowych z Chinami dojdzie do skutku.  Ogólnie komentarze Trumpa nie zaskakują i niewiele zmieniają w obecnym układzie. USA prędko nie złagodzą swojego stanowiska, gdyż taktyka administracji zdaje się rozpisana na wielomiesięczne wywieranie presji na Chiny. Coraz więcej jest zewnętrznych opinii, że w sporze dwóch mocarstw nie chodzi tylko o sprawy handlowe, ale o walkę o globalną pozycję. Stąd i Chiny łatwo i szybko nie ulegną. Z drugiej strony władzom w Pekinie nie zależy na wywoływaniu chaosu, co można wnioskować po notowaniach juana. Z perspektywy rynków dalej trwa stan zawieszenia. Ani nie ma oznak narastającej awersji do ryzyka, ani też podstaw do trwałego odreagowania.

W obliczu spowolnienia gospodarczego i zaognienia wojny handlowej z USA Pekin sięga po sprawdzone rozwiązania. W II kwartale Chiny odnotowały najwyższą od półtora roku nadwyżkę na rachunku bieżącym. W ubiegłym roku Państwo Środka było o włos od pierwszego od 25 lat deficytu na rachunku bieżącym i wielu ekspertów, w tym analitycy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, spodziewało się, że wkrótce ten “kopernikański przewrót” w światowej gospodarce nastąpi. Na razie ta wizja wyraźnie się oddala, bo chińska gospodarka znalazła się w tarapatach na skutek trwającej do niedawna kampanii ograniczania ryzyk w sektorze finansowym (czytaj: zmniejszeniu przedsiębiorstwom dostępu do kredytu, szczególnie z bankowości cienia) oraz narastającego konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi. Ponadto osłabienie juana (skłaniające kapitał do ucieczki zza Muru) i ambicje ekspansji zagranicznej (chwilowo ograniczone) powodują, że Chiny wciąż potrzebują finansowej poduszki bezpieczeństwa, czyli dolarów. Z drugiej strony mogą sobie pozwolić na ograniczenie importu, ponieważ w ubiegłym roku zbudowały prawdopodobnie potężne zapasy ropy oraz chipów – dwóch najważniejszych towarów sprowadzanych z zagranicy. Nie ma się zatem co dziwić, że w takiej sytuacji Pekin wraca do przeszłości i sięga po sprawdzone rozwiązania. Od początku kwietnia do końca czerwca, a więc w okresie, gdy Donald Trump niespodziewanie przerwał zawieszenie broni i ogłosił eskalację wojny handlowej, Chiny odnotowały największą nadwyżkę na rachunku bieżącym od IV kwartału 2017 r. – wynika ze wstępnych szacunków Ludowego Banku Chin. Dodatnie saldo wyniosło 57 mld dol. wobec 49 mld dol. za kwartał wcześniej i 5,3 mld dol. w analogicznym okresie ubiegłego roku.

Długoterminowy wskaźnik wyników dolara, który sięga końca późnych lat 60., wskazuje na najlepszą dekadę w historii, ze wzrostem o 25 proc. od końca 2009 r. Nie tylko Donald Trump martwi się, że ogromny wzrost wartości dolara spowoduje poważne szkody ekonomiczne. Niektórzy eksperci ostrzegają, że jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie to może wywołać recesję w Stanach Zjednoczonych i na świecie. Silny dolar oznacza spadek zysków międzynarodowych korporacji amerykańskich, które pomagają zasilać największą gospodarkę świata, a także zwiększa koszty dla zagranicznych korporacji, które mają biliony długów denominowanych w dolarach. Wszystko to jest dziś szczególnie problematyczne w obliczu rosnących oznak, że globalna gospodarka chwieje się na krawędzi recesji. Jednak ​​nie wszyscy postrzegają silnego dolara jako przyczynę recesji: ekonomistka Bank of America, Aditya Bhave twierdzi, że gospodarka USA nie jest nadmiernie uzależniona od eksportu. Według Banku Rozrachunków Międzynarodowych, nominowane w dolarach zobowiązania wobec niebankowych kredytobiorców spoza USA osiągnęły w marcu 11,8 bln dolarów. Strateg twierdzi, że wartość dolara jest przewartościowana o 10 proc., a wydłużony cykl łagodzenia Rezerwy Federalnej, nawet gdy inne duże banki centralne robią to samo, może w przyszłości znacząco osłabić dolara. Na podstawie długości trzech ostatnich cykli zwyżkowych uważa się, że wieloletnia aprecjacja dolara prawdopodobnie zbliża się ku końcowi.

Kurs franka szwajcarskiego notuje w ostatnim czasie niezwykle imponujące wzrosty. Wskutek tej aprecjacji szwajcarska waluta wybiła górą z trwającej od połowy sierpnia 2018 r. konsolidacji i znalazła się na najwyższym poziomie od kwietnia 2017 roku. Co ciekawe, jeżeli tylko tendencja ta będzie kontynuowana, kurs franka szwajcarskiego mógłby dotrzeć nawet w okolice 4 zł.  Bloomberg zwraca uwagę, że depozyty Szwajcarskiego Banku Narodowego wzrosły w zeszłym tygodniu najbardziej od ponad dwóch lat, co jest znakiem, że po cichu SNB interweniował w celu osłabienia franka. Według danych, które ekonomiści dokładnie analizują, ilość gotówki, jaką banki komercyjne trzymają w banku centralnym, wzrosła do 586 mld franków (2,87 mld dolarów). Sam SNB odmówił jednak skomentowania zmiany w depozytach. Oczywistym jest, że obawy o skutki gospodarcze sporu handlowego między USA a Chinami oraz perspektywa złagodzenia polityki monetarnej przez Europejski Bank Centralny wywarły presję na franka. Biorąc jednak pod uwagę, że SNB od dłuższego czasu utrzymuje ujemne stopy procentowe (-0,75 proc.), coraz ciężej mu interweniować w celu osłabienia kursu franka.

Cena Bitcoina osunęła się na przestrzeni ostatnich dni o niespełna 1250 dolarów, co stanowiło nieco ponad 10 proc. Zdaniem banku inwestycyjnego Goldman Sachs, to świetna okazja, by kupić najstarszą z walut wirtualnych po okazyjnej cenie. W notatce analityka, której część została opublikowana na Twitterze przez Su Zhu, prezesa Three Arrows Capital, bank wskazuje, że jego krótkoterminowym celem dla notowań Bitcoina (BTC) jest rejon $13 971  i że inwestorzy powinni rozważyć zakup na wszelkich spadkach w obecnym scenariuszu. Warto także przypomnieć, że mimo byczego nastawienia analityków, Goldman Sachs prawdopodobnie sam nie zainwestuje w BTC. Już na początku maja br. Martin Chavez, globalny współprzewodniczący działu papierów wartościowych w Goldmanie powiedział bowiem, że nie powinniśmy oczekiwać, iż bank inwestycyjny bardziej zaangażuje się w krypto, dopóki nie będzie posiadał solidnego wsparcia rządu USA. Kierownictwo Goldman Sachs wierzy w przyszłość kryptowalut, ale skłaniają się bardziej ku tzw. „stablecoinom” niż ku Bitcoinowi.

Wraz ze wzrostem liczby ludności i poziomu życia, zwiększać się będzie, zwłaszcza w krajach Azji i Afryki, popyt na żywność. Amerykanie zjedzą jeszcze więcej mięsa, Azjaci przetworów mlecznych, urbanizacja zwiększy spożycie cukru i tłuszczów. Żywności jednak nie zabraknie, nie powinna więc ona drożeć. Najnowsza, opublikowana w lipcu 2019 r. wspólnie przez OECD oraz FAO, dziesięcioletnia prognoza rozwoju rolnictwa i perspektyw globalnego wyżywienia (OECD‑FAO Agricultural Outlook 2019‑2028) zakłada, że ludność świata powiększy się z 7,5 mld obecnie do 8,4 mld osób w 2028 r. Drugim pod względem wagi czynnikiem większego popytu na żywność będzie spodziewany wzrost realnych dochodów mieszkańców, w tym także w najbiedniejszych regionach świata. Wraz z wyższymi dochodami, nie tylko wzrasta konsumpcja żywności, ale zmienia się także struktura spożycia. Spodziewana zmiana pokazuje jednak podobieństwo trendu – bogatsi ludzie jedzą więcej mięsa. W Pakistanie dla odmiany spodziewany jest silny wzrost spożycia produktów mlecznych. Wzrost dobrobytu nastąpi przede wszystkim w krajach azjatyckich.  Wzrost liczby ludności i poprawa sytuacji materialnej zwiększy globalny popyt na żywność, ale świat – w optymistycznej ocenie ekspertów OECD i FAO – dobrze poradzi sobie z tym wyzwaniem, nawet bez potrzeby powiększania areału ziemi niezbędnej dla produkcji roślinnej i zwierzęcej. Odpowiedzią stanie się intensyfikacja produkcji, co możliwe będzie m.in. dzięki dużym inwestycjom w rolnictwie (m.in. w Rosji) oraz dzięki postępowi w technologii upraw i hodowli.

Jeszcze nigdy aż tyle kobiet nie starało się o zdobycie tytułu Miss Anglii — pisze „The Guardian”. I to mimo że żyjemy w czasach Instagrama, a także reality show, które dają kobietom szansę na zostanie influencerką, zaistnienie w świecie modelingu czy wejście na drogę kariery telewizyjnej. Liczba wniosków o udział w konkursie sięgnęła w tym roku 20 tys. Impreza inaugurująca finały konkursu w 2019 r., w których wezmą udział 52 kandydatki, odbyła się w Newcastle. W konkursie Miss England, który jest organizowany od 1928 r., mogą brać udział kobiety w wieku od 18 do 27 lat.

Opracował: Sławek Sobczak

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *