Co nas czeka na rynkach w tym tygodniu?

22 kwietnia z handlu nadal włączone są Australia, Hongkong, Wielka Brytania, Nowa Zelandia, Niemcy i oczywiście Polska. Powoduje to, że płynność rynku walutowego będzie mocno ograniczona, podobnie jak aktywności inwestorów i generowane obroty. W poniedziałek inwestorzy czekają jedynie na dane z USA dotyczące sprzedaży istniejących nieruchomości. We wtorek (23 kwietnia 2019 roku) pojawią się natomiast kolejne dane dotyczące amerykańskiego rynku nieruchomości, tym razem związane ze sprzedażą nowych domów. Połowa tygodnia okaże się trochę aktywniejsza. Sesję środową (24 kwietnia) rozpocznie publikacja australijskiej inflacji, następnie informacje o nastrojach konsumentów przedstawi niemiecki instytut Ifo. Najważniejszą publikacją dnia będzie jednak decyzja Banku Kanady dotycząca stóp procentowych oraz konferencja prasowa instytucji po posiedzeniu. Oprócz tego  Stany Zjednoczone podzielą się informacjami o zapasach ropy. Czwartek to kolejna dawka polityki pieniężnej, tym razem ze strony Banku Japonii. Ten  zaprezentuje swoją decyzję w sprawie stóp procentowych i zaktualizowane prognozy gospodarcze, a na pytania dziennikarzy podczas konferencji prasowej odpowie prezes banku, Haruhiko Kuroda. Dodatkowo pojawią się dane dotyczące bazowych zamówień środków trwałych w USA. 25 kwietnia to ponownie dzień wolny, tym razem dla Australijczyków świętujących ANZAC, dzień upamiętniający wszystkich, którzy zginęli w tracie operacji wojskowych Australii i Nowej Zelandii. W ostatni dzień tygodnia świątecznego (piątek, 26 kwietnia), jedyna istotna publikacja będzie dotyczyła prognoz amerykańskiego PKB za pierwszy kwartał. Kolejna rewizja zdaniem analityków nie przyniesie żadnych zmian i utrzyma się na poziomie +2,2 proc. kw/kw.

 

W marcu 2019 r. liczba rozpoczętych budów domów w Stanach Zjednoczonych spadła o 0,3 proc. w ujęciu miesięcznym do poziomu 1139 tys. wynika z danych Departamentu Handlu, które są  wyrównane sezonowo i annualizowane. To najniższy poziom wskaźnika od dwóch lat. Mediana oczekiwań ekonomistów zakładała wzrost do 1230 tys. z 1142 tys. miesiąc wcześniej po korekcie z 1162 tys.. Z kolei liczba wydanych pozwoleń na budowę spadła do 1269 tys. W tym przypadku spodziewano się wartości na poziomie 1300 tys. wobec 1291 tys. miesiąc wcześniej po korekcie z 1296 tys.

 

Wojna handlowa między USA i Chinami trwa już 9 miesięcy. Najnowsze doniesienia wskazują jednak, że może zbliżać się ku końcowi. Osoby zaznajomione ze sprawą uważają, że termin podpisania porozumienia może mieć miejsce w maju 2019 roku. W pierwszym tygodniu obecnego miesiąca, dokładnie 4 kwietnia, Donal Trump oświadczył, że potrzeba przynajmniej 4 tygodni do stworzenia ram umowy handlowej oraz kolejnych dwóch tygodni, by sporządzić szczegółowy zapis. Termin ten może faktycznie zostać spełniony, biorąc pod uwagę środową wypowiedź Trumpa, który sądzi, że negocjacje z Chinami będą “udane”. Podobnie na temat negocjacji wypowiadał się w ubiegły weekend Sekretarz Skarbu USA Steven Mnuchin. Z jego słów wynika, że pertraktacje zmierzają do ostatniej rundy. Ponadto w sobotę, Mnuchin ujawnił, że Stany Zjednoczone oraz Chiny mają podlegać dwukierunkowemu mechanizmowi egzekwowania. Nowy mechanizm miałby pozwolić USA na nakładanie ceł lub innych sankcji z pominięciem WTO. W związku z tym, że jest to umowa dwukierunkowa, także Chiny miałyby dzięki niej sposób na szybkie wywarcie presji, na amerykańskie firmy. Od czasu ostatniej wizyty chińskiego wicepremiera Liu Hue, urzędnicy z obu państw regularnie prowadzą telekonferencje w celu wypracowania porozumienia. Z kolei w przyszłym tygodniu ponownie do Waszyngtonu zawitać ma wicepremier Liu. Podczas tej wizyty, urzędnicy prawdopodobnie ogłoszą zawarcie umowy i przekażą szczegóły dotyczące terminu jej podpisania, który może przypaść na koniec maja. Z kolei w tygodniu rozpoczynającym się 29 kwietnia do Pekinu wybiera się Robert Lightizer (przedstawiciel ds. handl USA) oraz Steven Mnuchin.

Wystarczyło, by Amerykanie zagrozili blokadą eksportu polskiej wieprzowiny, by polski rząd przygotował ustawę, która zwiększy nadzór nad rzeźniami. Warunkiem Amerykanów było zatrudnienie minimum 50 dodatkowych lekarzy weterynarii. Mają oni badać mięso przed wysłaniem go do USA. Przepisy mają wejść w życie przed 15 lipca. Koszt tych zmian szacuje się na minimum 4 miliony złotych.
To jednak niewielka kwota w porównaniu z możliwością utraty blisko 631 mln zł – na tyle bowiem szacowany jest eksport polskiej wieprzowiny na rynek amerykański. Ci zdają sobie z tego sprawę i potrafią wymóc na polskim rządzie zmiany – na przykład w październiku 2018 r. władze zakwestionowały sposób, w jaki Polacy walczą z wirusem ASF. Tamtejszy Departament Rolny odkrył, że jeden z zakładów eksportujących wieprzowinę nie przestrzega amerykańskich wymogów zapobiegania rozprzestrzenianiu się chorób wśród zwierząt hodowlanych. Wtedy kryzys udało się zażegnać po tygodniu negocjacji. Obecne zmiany również mają na celu zmniejszenie możliwości przeniesienia za ocean tego wirusa.
Statystyczny Polak zjada prawie 40 kg wieprzowiny rocznie, 27 kg białego mięsa, około 2 kg wołowiny i 7 kg ryb. Produkcją trzody zajmuje się u nas około 600 tys. gospodarstw, a ubojem – ponad 800 zakładów. Jesteśmy największym w Europie producentem mięsa drobiowego.

W jeden wieczór Amerykanie przenieśli się w czasie do lat 80. poprzedniego wieku. W luksusowej dzielnicy Nowego Jorku kule dosięgły bossa rodziny Gambino – niegdyś najpotężniejszej spośród nowojorskich mafii. Usłyszałem strzały – opowiadał reporterom dobiegający wieku emerytalnego Salvatore. Było tuż po dziewiątej wieczorem. Nad Staten Island zapadł zmrok, a w jego najwyższej części – Todt Hills, gdzie przed laty kręcono „Ojca chrzestnego”, ciemności były gęstsze, bo rezydencje są tu porozrzucane pośród zagajników. Zabójca czaił się na 53-letniego Francesco Caliego, nazywanego Frankiem albo „Franky Boyem”, przed domem. Jak ustaliła po wszystkim policja, oddał do niego 12 strzałów, z tego sześć celnych, na koniec przejechał po nim pikapem, którym też chwilę później uciekł. Przed domem pozostawił dogorywającego 53-letniego mafiosa. Policja przyjęła zgłoszenie o 21.20. Po przewiezieniu go do szpitala lekarze stwierdzili zgon. Dziś amerykańskie media zgodnie powtarzają, że morderstwa gangstera o takiej pozycji w mafii nie było od 1985 r. Policjanci wkrótce zaczęli rekonstruować wydarzenia, w czym pomogły nagrania z monitoringu: o godz. 21 na podjeździe rezydencji gangstera doszło do stłuczki. Najprawdopodobniej furgonetka zabójcy uderzyła w zaparkowanego tam SUV-a mafiosa, a sprawca sam zadzwonił do drzwi. Cali wyszedł z domu, by sprawdzić, co się stało. Zaczęła się wymiana zdań z kierowcą pikapa, na pozbawionych fonii nagraniach wyglądająca na spokojną. Trwała około minuty, gdy młody mężczyzna wyciągnął broń. Kilkadziesiąt godzin po morderstwie sprawca był w rękach policji. 24-letni Anthony Comello nie wypierał się zabójstwa. Śledczy narzekali tylko, że sprawca wydaje się kompletnie rozkojarzony, bo składa sprzeczne zeznania. Udało im się jednak ustalić, że Comello jest adoratorem jednej z młodych krewniaczek Franka Caliego i mafijny boss już dawno temu kazał mu dać dziewczynie spokój.

W Indiach trwają wybory parlamentarne (zaczęły się 11 kwietnia, a zakończą 19 maja) – z ekonomicznego punktu widzenia niesamowicie ekscytujące. Ekscytacja wiąże się z propozycją złożoną na początku roku przez przywódcę opozycji Rahula Gandhiego, polityka pochodzącego z najsłynniejszej indyjskiej dynastii politycznej. Liderujący dziś Kongresowi Narodowemu „młody” Gandhi zapowiedział, że jeśli zostanie premierem, to wprowadzi w Indiach dochód podstawowy, zwany tam NYAY (Nyuntam Aay Yojana). Będzie on wynosił 6 tys. rupii miesięcznie na gospodarstwo domowe. Licząc według parytetu siły nabywczej, to równowartość ok. 250 euro (licząc według kursu wymiany sporo mniej). Jakkolwiek liczyć zastrzyk znaczący – w Indiach mediana dochodów nie przekracza 400 euro na gospodarstwo domowe. Indyjski NYAY ma być bezwarunkowy, ale nie powszechny. Według koncepcji Gandhiego powinien trafić do 20 proc. najbiedniejszych mieszkańców kraju. Ale nawet przy takim zastrzeżeniu skala projektu jest niespotykana – to ok. 50 mln gospodarstw domowych. To już nie są skromniutkie projekciki prowadzone na wyselekcjonowanych grupach w Finlandii, Holandii czy w niektórych włoskich miastach. Gdyby NYAY wszedł w życie, byłby największym eksperymentem w historii całej dyskusji o dochodzie podstawowym. Koszt rozwiązania ma wynieść ok. 1 proc. indyjskiego PKB. Kongres (zapewne z politycznej kalkulacji) niewiele mówi o jego finansowaniu, choć niektórzy obserwatorzy sugerują, że rozważa on wprowadzenie podatku w wysokości 2 proc. od majątku netto powyżej miliona euro.

Ile kitu można wcisnąć? Jeden z kandydatów w ostatnich wyborach na prezydenta Gdańska postanowił udowodnić, że całkiem sporo. „Obronię Gdańsk przed dyktatem eurokomuny i inwazją imigrantów. Nie będą Niemcy i Żydzi uczyć nas historii, nie będą zboczeńcy wychowywać naszych dzieci. (…) Miasto, po pierwsze, dla mieszkańców, nie tylko dla obcych spekulantów i deweloperów, przywrócę Gdańsk gdańszczanom i Rzeczpospolitej. Wiara katolicka, tradycyjna rodzina będą tu bezpieczne” – mówił Grzegorz Braun w wyborczym spocie. Każde z cytowanych zdań jest albo jawną manipulacją, albo sugeruje nieprawdziwy stan rzeczy. „Dyktat eurokomuny”? Wolnego. UE ma olbrzymie kompetencje, ale to państwa narodowe mają decydujący głos, nie Bruksela. „Inwazja imigrantów”? Mowa o polskim, a nie włoskim albo greckim mieście portowym. Nikt Gdańska nie najechał i nie chce najeżdżać. Mieszka w nim ok. 50 tys. imigrantów, ale to osoby pracujące, nie dżihadyści. „Żydzi i Niemcy” chcą uczyć nas historii? Nawet jeśli chcieliby to robić Marsjanie, to podstawę programową opracowuje Ministerstwo Edukacji Narodowej, a nie prezydenci miast. „Wiara katolicka i tradycyjna rodzina” są w Gdańsku zagrożone? To ci dopiero. Katolik może swobodnie praktykować tu wiarę, a rodzina ma się lepiej niż w innych miastach Polski – zwłaszcza jeśli mierzyć to liczbą rodzących się dzieci. Współczynnik dzietności w tym mieście jest jednym z najwyższych w kraju. To, że akurat politycy potrafią wciskać kit, nie dziwi. Możliwe, że się już nawet do tego przyzwyczailiśmy. Problem w tym, że wciskanie kitu – to odgórne: przez polityków – wyborcom, media – odbiorcom i korporacje – konsumentom, i to oddolne: przez zwykłych Kowalskich zwykłym Nowakom – staje się coraz skuteczniejsze.

Opracował: Sławek Sobczak

 

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *