Wtorkowa sesja na nowojorskich parkietach przyniosła umiarkowane spadki trzech głównych indeksów, a S&P500 przerwał wzrostową serię. Pretekstów do realizacji zysków dostarczyły nowe napięcia handlowe na linii USA-UE. Sama sesja przebiegła bez większych emocji. Po otwarciu z luką bessy nowojorskie indeksy zakończyły dzień mniej więcej na tych poziomach, na których go rozpoczęły. S&P500 oddał 0,61 proc. i tym samym przerwał trwającą osiem sesji wzrostową serię. Nasdaq stracił 0,56 proc., a Dow Jones odnotował spadek o 0,72 proc. Takie rozstrzygnięcia nie miały wpływu na szerszy obraz rynku. Amerykańskie indeksy utrzymują się w zasięgu 2 proc. od zeszłorocznych szczytów będących nominalnymi rekordami wszech czasów. Wystarczą dwie lub trzy udane sesje, by Wall Street ustanowiła nowe rekordy. Jednakże we wtorek informacje dochodzące do inwestorów ewidentnie nie sprzyjały akcjom.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy obniżył prognozy wzrostu dla światowej gospodarki, w tym także dla Stanów Zjednoczonych. Według MFW tegoroczny wzrost PKB w USA ma wynieść 2,3 proc. wobec 2,8 proc. szacowanych na 2018 rok i 2,5 proc. w poprzedniej prognozie. Gorszą wiadomość miał prezydent Donald Trump, który odgryzł się Unii Europejskiej nowymi cłami, w rewanżu za uziemienie boeingów 737 MAX nakładając taryfy na warty $11 mld europejski import do Ameryki. Formalnie chodzi o niedozwolone wsparcie publiczne dla Airbusa. Nie zmienia to faktu, że nowe cła w obecnej sytuacji światowego handlu są ostatnią rzeczą, którego potrzebują biznes i inwestorzy. Niepokojąco zaprezentowały się też kolejny już raport z amerykańskiego rynku pracy. Tym razem do najniższego poziomu od 11 miesięcy spadła liczba utworzonych miejsc pracy (tzw. JOLTS). Departament Pracy podał, że liczba nowo utworzonych etatów w lutym zmalała o 538 tys., do 7,1 mln. Był to największy spadek od sierpnia 2015 roku. Uwaga inwestorów z Wall Street powoli przenosi się jednak na sektor korporacyjny. W piątek startuje sezon publikacji raportów za pierwszy kwartał. Analitycy obawiają się, że zyski spółek tworzących indeks S&P500 były o 2-4 proc. niższe niż przed rokiem. Byłby to zatem pierwszy od niemal trzech lat spadek zysków w ujęciu rok do roku.

Na finiszu amerykańsko-chińskich negocjacji handlowych Pekin robi wszystko, by nie wzbudzić gniewu prezydenta Trumpa. Widać to m.in. po juanie, który jest zaskakująco silny. Wycena chińskiej waluty jest jedną z newralgicznych kwestii w relacjach USA-Chiny. Amerykanie, w tym obecny prezydent Donald Trump, od lat zwracają uwagę, że Pekin wspiera eksport zza Muru, sztucznie zaniżając kurs juana. Powoduje to, że produkty wytwarzane w Państwie Środka są relatywnie tańsze, a więc bardziej atrakcyjne dla wielu odbiorców na całym świecie. Waluta Chin, podobnie jak wiele innych kwestii związanych z Państwem Środka, ma swoją, nietypową specyfikę. Formalnie nazywa się renminbi, ale jednostka to juan i tym mianem najczęściej określa się “czerwonego” (dla odróżnienia od “zielonego”, czyli dolara amerykańskiego). Jednak na tym nie koniec konfuzji, istnieją bowiem dwa rynki juana – onshore i offshore. W 2018 r. kurs juana do dolara podążał śladem indeksu dolara. Gdy “zielony” umacniał się do koszyka walut, “czerwony” porównywalnie tracił do dolara. Można upatrywać w tym działania niewidzialnej ręki rynku, można widzialnej ręki państwa. Fakt jest taki, że korelacja była dość wyraźna. Od początku roku kursy “rozjechały się” – dolar nieznacznie umacnia się do koszyka walut, a juan, również w niewielkim stopniu, do dolara. Oznacza to oczywiście “podwójne” umocnienie wobec innych ważnych walut. Takie zachowanie “czerwonego” w newralgicznym okresie negocjacji na linii Waszyngton-Pekin zapewne nie jest przypadkowe, szczególnie biorąc pod uwagę instrumentarium, którym dysponują chińskie władze – ustalanie kursu referencyjnego oraz wpływ na państwowe banki handlujące walutą, oraz wagę tematu dla prezydenta Trumpa. Pytanie jak długo Pekin zechce iść na rękę Amerykanom. Kurs juana pozostaje straszakiem, po który zawsze można sięgnąć, by wymusić przyspieszenie czy korzystny wynik negocjacji, a także już po ich domknięciu, aby ulżyć eksporterom i “wbić szpilę” Trumpowi. Dlatego amerykańscy negocjatorzy chcą włączyć kwestię wyceny chińskiej waluty do porozumienia.

 

Po dynamicznych wzrostach na przełomie minionego i bieżącego tygodnia, notowania ropy naftowej wyhamowały zwyżkę i poruszają się w wąskiej konsolidacji. Cena ropy WTI nadal przekracza poziom 64 dolarów za baryłkę, natomiast notowania ropy Brent poruszają się w rejonie 70-71 dolarów za baryłkę. Chociaż optymiści ustąpili nieco miejsca stronie podażowej, to na rynku ropy naftowej trudno na razie mówić o pesymizmie. Niemniej, notowania ropy są coraz bardziej podatne na wyraźniejsze odreagowanie spadkowe w obliczu pojawiających się nowych danych i informacji, sprzyjających w dużej mierze stronie podażowej. Wczoraj Energy Information Administration (EIA), będąca częścią amerykańskiego Departamentu Energii, podniosła prognozy wzrostu produkcji ropy naftowej w Stanach Zjednoczonych w bieżącym roku. Według EIA, wzrost ten wyniesie 1,43 mln baryłek dziennie, podczas gdy w poprzedniej prognozie zakładano 1,35 mln baryłek dziennie. W rezultacie, w bieżącym roku produkcja ropy w USA ma wzrosnąć do poziomu 12,39 mln baryłek dziennie. EIA podała także prognozy dla 2020 roku, w których założyła, że przyszłoroczny wzrost produkcji wyniesie 710 tys. baryłek dziennie, przez co produkcja ropy w USA sięgnie 13,1 mln baryłek dziennie. Tym samym, produkcja ropy naftowej w Stanach Zjednoczonych ma w najbliższych latach pobijać kolejne historyczne rekordy. Rewolucja łupkowa w USA sprawiła, że kraj ten wybił się na największego producenta ropy naftowej na świecie, pokonując Rosję oraz Arabię Saudyjską pod kątem wielkości wydobycia. Niewiele wskazuje na to, że ta sytuacja w najbliższym czasie się zmieni, nawet mimo faktu, że Rosja zapowiada zwiększenie wydobycia ropy naftowej w drugiej połowie bieżącego roku.

Po gwałtownej zniżce z końcówki marca, notowania kukurydzy w Stanach Zjednoczonych nadal się nie otrząsnęły. Wczoraj cena tego zboża w USA sięgnęła w trakcie sesji tegorocznego minimum, schodząc na chwilę do okolic 3,55 dolara za buszel. Niemniej, w późniejszych godzinach oraz dzisiaj rano notowania kukurydzy odrobiły straty. Presję na spadek cen wczoraj wywołał raport amerykańskiego Departamentu Rolnictwa, w którym instytucja ta podniosła prognozy zapasów kukurydzy w USA późnym latem br. Według departamentu, zapasy te w dniu 1 września br. mają znaleźć się na poziomie 2,035 mld buszli, podczas gdy jeszcze w marcu prognozował on poziom 1,835 mld buszli. Podniesienie prognoz negatywnie wpływało na ceny kukurydzy, ale – co ciekawe – głównie przed publikacją raportu. Inwestorzy spodziewali się bowiem takiej rewizji danych. W rezultacie, wczorajsza sesja zakończyła się na plusie, a negatywny wydźwięk raportu został już uwzględniony w cenach kukurydzy.

 

Rynek akcji w Hongkongu, byłej brytyjskiej kolonii znajdującej się pod specjalną administracją Chin wyprzedził Japonię, stając się trzecim na świecie pod względem wartości po USA i Chinach Kontynentalnych. to rezultat odbicia do jakiego doszło na tamtejszym parkiecie po najgorszym roku do 2011 r. Kapitalizacja rynku akcji w Hongkongu na zamknięciu wtorkowej sesji wyniosła 5,78 bln dolarów. Przewaga nad Japonią nie jest jednak zbyt duża, gdyż kapitalizacja tokijskiego parkietu wyniosła 5,76 bln dolarów. Benchmarkowy indeks Hang Seng wzrósł w tym roku już o 17 proc. osiągając najwyższy poziom od 15 czerwca minionego roku. Głównym motorem wzrostu były udziały giganta internetowego Tencent Holdings, notujące 22 proc. zysk. Tymczasem japoński indeks Topix wzrósł o 8,3 proc. Oba rynki w środę notują przecenę z uwagi na negatywną reakcję rynku na ostatnie wiadomości.

 

Era taniego pieniądza, która nastąpiła po kryzysie w 2008 r., zachęciła wiele firm do zaciągania kredytów. Na bazie ostatnich sprawozdań finansowych agencja Bloomberg przygotowała listę 10 największych na świecie niefinansowych kredytobiorców korporacyjnych.

AT&T (całkowite zadłużenie: 177 mld dolarów)

Za to, że AT&T dzierży miano największego na świecie niefinansowego dłużnika korporacyjnego, odpowiedzialne są wielkie przejęcia, których firma dokonała w 2015 r. i 2018 r. AT&T planuje spłacić około 20 mld dol. wewnętrznie wygenerowanym przepływem środków pieniężnych i wpływami ze sprzedaży aktywów.

SoftBank (154 mld)

Wzrost zadłużenia był wynikiem inwestycji w gorące startupy, takie jak Uber Technologies Inc. i zakup ARM Holdings. Tokijska firma telekomunikacyjna twierdzi, że zyski inwestycyjne równoważą dźwignię finansową, a płynność krótkoterminowa jest na wystarczającym poziomie do obsługi zadłużenia zgodnie z terminami zapadalności obligacji.

Apple (115 mld)

Zamiast finansować akwizycje, Apple Inc. zaczął zwiększać zadłużenie w 2013 r., w celu sfinansowania dywidendy i wykupu akcji.

Verizon (113 mld)

Verizon Communications Inc. zakończyła największą w historii sprzedaż obligacji korporacyjnych wartych 49 mld dolarów. Celem pozyskania środków z emisji papierów dłużnych było pokrycie wykupu w 2013 r. udziałów Vodafone Group Plc. Verizon chce w tym roku poprawić swój bilans poprzez wykup i wymianę długów.

Comcast (112 mld)

Do grupy największych pożyczkobiorców dołączył Comcast, największy operator kablowy na świecie z siedzibą w Filadelfii. Główny powód wzrostu zadłużenia firmy to zeszłoroczne przejęcie brytyjskiego nadawcy płatnej telewizji Sky.

 

AB InBev (110 mld)

Największy na świecie producent piwa zgromadził również jeden z największych długów na świecie, głównie dzięki przejęciu w 2016 r. za 100 mld dolarów międzynarodowego koncernu produkującego piwo i napoje SABMiller.

General Electric (110 mld)

Większość zadłużenia General Electric Co. to stare długi z czasów świetności finansowego ramienia korporacji GE Capital. Dyrektor naczelny Larry Culp dąży do zmniejszenia dźwigni finansowej w sektorze przemysłowym. Według zarządu do 2021 r. GE nie będzie musiało emitować nowego długu, co jest dobrą wiadomością dla obligatariuszy i akcjonariuszy. Niedawno GE sprzedało swój biofarmaceutyczny biznes za ponad 21 mld dol., aby pomóc spłacić dług.

China Evergrande (98 mld)

Firma z siedzibą w Guangzhou zgromadziła największy bank ziemi wśród chińskich deweloperów – a także jeden z największych długów.

Shell (77 mld)

Royal Dutch Shell Plc, największa w Europie firma petrochemiczna, przejęła górę długu, kiedy w 2016 r. kupiła Grupę BG za ponad $50 mld. Od tego czasu firma sprzedała aktywa o wartości $30 mld.

Microsoft (73 mld)

Z największych na świecie korporacyjnych kredytobiorców, Microsoft Corp. jest jedynym, który ma nieskazitelną ocenę ratingową AAA. Wśród amerykańskich firm poza Microsoftem tylko Johnson & Johnson może pochwalić się takim statusem. Microsoft był seryjnym emitentem długu, w tym około 20 mld dol. na sfinansowanie przejęcia LinkedIn w 2016 r.

 

Uber Technologies, amerykański gigant segmentu usług przewozowych (parataksówkowych) zamierza w ramach pierwotnej oferty publicznej (IPO) sprzedać akcje o wartości 10 mld dolarów. W najbliższy czwartek ma być ogłoszona publiczna rejestracja oferty. Wielkość oferty stawia ją w pierwszej lidze podobnych sprzedaży akcji przez spółki technologiczne. Będzie to największa oferta od czasu IPO chińskiego giganta e-commerce Alibaba Group Holding z 2014 r. Uber dąży do wyceny na poziomie od 90 do 100 mld dolarów, na co wpływ mają słabe wyniki notowań akcji mniejszego rywala Lyft’a po jego debiucie pod koniec zeszłego miesiąca. Bankierzy inwestycyjni są większymi optymistami niż sama spółka i twierdzą, że Uber może być wart nawet 120 mld dolarów.

Opracował: Sławek Sobczak

 

 

 

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *