Argentyna zszokowała rynki finansowe, drastycznie podnosząc stopę procentową aż do 40 proc. Ten desperacki krok ma na celu ustabilizowanie wartości argentyńskiego peso. Argentyński thriller rozpoczął się pod koniec kwietnia, gdy Bank Centralny Argentyny (BCRA) zdecydował się na pierwszą w tym roku podwyżkę stóp procentowych. I to podwyżkę dość znaczną, bo o 300 punktów bazowych, podnosząc koszty kredytu z 27,25 proc. do 30,25 proc. To jednak nie pomogło – peso w dalszym ciągu traciło względem dolara. Aby zatrzymać odpływ kapitału, władze monetarne Argentyny już w czwartek 3 maja zdecydowały się na kolejną podwyżkę o 300 pb., podnosząc główną stopę procentową do 33,25 proc. I to też nie pomogło. Rynek wręcz spanikował, wynosząc cenę dolara do niemal 22 peso. Czyli najwyższego poziomu w historii. Rynkowa panika udzieliła się najwyraźniej argentyńskim władzom, które w piątek podjęły desperacką decyzję o podwyżce stóp procentowych aż do 40 proc., co oznaczało wzrost o 675 pb. To aktualnie najwyższa stopa procentowa wśród 50 największych gospodarek świata. Tak gwałtowna podwyżka stóp procentowych przez bank centralny niemal zawsze świadczy o wybuchu kryzysu walutowego. Według oficjalnych danych inflacja CPI w Argentynie przekracza 25 proc. w skali roku, co jest drugim (po Wenezueli) najwyższym wynikiem na świecie. Zresztą wiarygodność rządowych statystyk przez lata budziła poważne wątpliwości i nawet po zmianach z roku 2014 wciąż nie można być pewni ich poprawności. Argentyna w świecie finansów znana jest z częstego bankrutowania i występujących częściej niż zwykle przewlekłych kryzysów gospodarczych. Kraj w swej zaledwie 200-letniej historii bankrutował aż ośmiokrotnie.

W ostatnich dniach silnej presji poddane zostały tez inne waluty rynków wschodzących. W ciągu ostatniego miesiąca meksykańskie peso straciło do dolara 4,8 proc., a polski złoty osłabił się o 4,5 proc. Po dekadzie ultraluźnej polityki monetarnej bank centralny Stanów Zjednoczonych zabrał się za normalizację stóp procentowych, podnosząc je w pobliże 2 proc. i zapowiadając kolejne dwie podwyżki do końca roku. W ten sposób kapitał zasysany jest do Ameryki. Ruch ten wzmacniany jest przez reformę podatkową Donalda Trumpa, w ramach której amerykańskie korporacje mogą sprowadzić do kraju dolary ze względów podatkowych trzymane dotychczas poza terytorium USA.

O ile marcowy deficyt handlowy Chin można uznać za niespodziankę, to kwartalny deficyt na rachunku bieżącym Państwa Środka pretenduje do miana prawdziwej sensacji. To pierwszy taki odczyt od 17 (!) lat. Zza Muru od lat płynie w świat ogromna fala towarów i mimo że równocześnie rośnie również apetyt chińskiego smoka, to Chiny i tak regularnie raportują nadwyżkę eksportu nad importem. W ostatnich 10 latach Państwo Środka zanotowało miesięczny deficyt handlowy zaledwie sześciokrotnie i było to spowodowane efektami kalendarzowymi (ruchome obchody chińskiego Nowego Roku), a nie fundamentalną zmianą w gospodarce. W tym roku było podobnie, bo w marcu pojawił się deficyt, ale jednak trochę inaczej, bo zazwyczaj wypadał on w styczniu lub lutym. Tym niemniej cały kwartał zakończył się blisko 50 mld dol. “na plusie”. Prawdziwą sensację ujawnili jednak nie przedstawiciele ministerstwa handlu, a banku centralnego. Ludowy Bank Chin, podobnie jak analogiczne instytucje w innych państwach, prowadzi równoległe statystyki dotyczące przepływów pieniądza z i do kraju. Z jego analiz wynika, że podmioty z Państwa Środka i owszem (jak zwykle) znacznie więcej sprzedały za granicę, niż tam kupiły (o 53,4 mld dol.), ale za Mur wypłynęło aż 76,2 mld dol. z powodu ujemnego salda w usługach. Zaskakującą, wyraźnie niższą niż zwykle nadwyżkę w obrocie towarami można tłumaczyć wyższymi cenami surowców (których Chiny są importerem, jak np. ropy) i mniejszym apetytem zagranicy na produkty wytwarzane za Murem, przy równoczesnym rosnącym napięciu na linii Pekin-stolice krajów rozwiniętych. Podstawowe pytanie brzmi, czy odczyt za pierwszy kwartał zwiastuje nową erę chińskiej gospodarki czy to po prostu jednorazowy incydent. Jeżeli odpowiedzi będziemy szukać w zapowiedziach Pekinu, to możemy spodziewać się częstszych tego typu wyników.

Facebook sonduje możliwość uruchomienia płatnej wersji portalu pozbawionej reklam – donosi Bloomberg. Testy mają za zadanie sprawdzić, czy zaoferowanie za opłatą portalu wolnego od reklam przyciągnęłoby na Facebooka większą liczbę użytkowników. Firma już wcześniej rozważała wprowadzenie płatnej opcji, teraz jednak, w świetle udziału Facebooka w aferze Cambridge Analytica, temat zyskał na aktualności. Nad wprowadzeniem takiego rozwiązania myślał sam Mark Zuckerberg, który nawet podczas zeznawania przed amerykańskim Kongresem dawał do zrozumienia, że odpłatna wersja serwisu może powstać, zawsze jednak będzie istniała bezpłatna edycja Facebooka. Jak podkreśla Bloomberg, lwią część dochodów serwisu stanowiły zyski z reklam – a te wyniosły w 2017 r. 41 mld dolarów, dwukrotnie więcej niż rok wcześniej. Głównym celem trwających testów jest sprawdzenie, czy zaoferowanie wolnej od reklam edycji Facebooka skusiłoby nowych internautów do dołączenia do grona użytkowników portalu. A tych ubyło po akcji #DeleteFacebook, wywołaną skandalem związanym z wyciekiem danych osobowych użytkowników. Według serwisu TechCrunch.com miesięczna subskrypcja w USA i Kanadzie wynosiłaby 7 dolarów – tyle średnio Facebook zarobił z reklam kierowanych do jednego użytkownika. Z portalu w Ameryce Północnej korzysta 239 milionów osób, co oznacza roczny zysk z reklam w wysokości 19,9 miliardów dolarów. Oficjalnie Facebook nie komentuje doniesień związanych z testami.

Wielka Brytania od 2040 roku zakaże rejestracji samochodów z silnikami spalinowymi. Nieznane były jednak losy hybryd, których kwestia nie została doprecyzowana w zapowiadanych ograniczeniach. Teraz stało się już jasne – Brytyjczycy za 22 lata nie zarejestrują także priusa i innych samochodów wyposażonych zarówno w silnik spalinowy, jak i elektryczny – pisze „Financial Times”. Hybrydy są na Wyspach bardzo popularne. Wypierają na tamtejszym rynku auta z silnikami wysokoprężnymi – diesel był rejestrowany o 33 proc. rzadziej w I kw. 2018 roku niż w analogicznym okresie rok wcześniej. Kawałek tortu należący do hybryd urósł natomiast o 10 proc. Wielka Brytania stwierdziła jednak, że te najbardziej klasyczne hybrydy nie są „przyjazne środowisku”. Doprecyzowane, że pod zakaz rejestracji samochodów innych niż elektryczne zostaną wciągnięte także samochody korzystające z elektrycznego i spalinowego napędu, których minimalny zasięg tego pierwszego na pełnej baterii będzie niższy niż 50 km. To stawia przed obywatelami wyzwanie – od 2040 roku będą musieli przyglądać się rynkowi hybryd typu plug-in – z baterią ładowaną zewnętrznie, które częściej spełniają nowy wymóg. Klasyczne samochody hybrydowe, które posiadają silnik elektryczny głównie w charakterze jednostki pomocniczej i ładowanej przez odzyskiwanie energii z hamowania silnikiem spalinowym, nie będą mogły być sprzedawane na terenie Wielkiej Brytanii. Stanowisko Wielkiej Brytanii wydaje się być najbardziej ortodoksyjne ze wszystkich zapowiedzi rządów krajowych odnośnie do tematu elektromobilności.

Kawowe imperia zdecydowały się na alians na mocno podzielonym rynku napojów. Nestle będzie sprzedawać kapsułki Nespresso oraz Dolce Gusto z brandem Starbucks od przyszłego roku. Jak podaje Bloomberg, za prawo do sprzedawania produktów z logiem Starbucksa w restauracjach, marketach oraz w cateringu Nestle zapłaci 7,15 mld dolarów. Nestle, szwajcarska firma odpowiedzialna za markę Nescafe, ma zamiar pozyskać więcej klientów pijących kawę w Stanach Zjednoczonych, tymczasem została wyprzedzona przez JAB Holding Co. Firma inwestycyjna rodziny miliarderów Reimann wydała ponad 30 miliardów dolarów na budowę imperium kawy poprzez przejęcie takie aktywa, jak Keurig Green Mountain i Peet’s. Akcje Nestle wzrosły aż o 0,8 proc. na giełdzie w Zurychu w poniedziałek. W tym roku akcje spadły o około 9 proc. Transakcja ta jest pierwszym sojuszem Nestle z głównym rywalem na rynku kawowym. Nestle oczekuje, że wpłynie to pozytywnie na jej wzrost. Firma osiąga roczne obroty w wysokości 2 mld dolarów, co stanowi około 9 proc. całkowitego przychodu Starbucks. Firma planuje wykorzystać zyski w celu przyspieszenia wykupu akcji, a teraz spodziewa się zwrócić około 20 mld dolarów poprzez odkupy i dywidendy do 2020 roku. Starbucks będzie nadal produkować produkty kawowe w Ameryce Północnej, a Nestle będzie odpowiadać za produkcję w innych częściach świata. Do zespołu Nestle ma dołączyć ok. 500 pracowników Starbucks. Umowa ma zostać zamknięta do końca 2018 r.

 

Opracował: Sławek Sobczak

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *