Podczas ostatniej zeszłotygodniowej sesji na Wall Street Dow Jones zyskał 1,2 proc., S&P500 wzrósł o 0,8 proc. Nasdaq kończył sesję zwyżką o 1,1 proc. Prezydent Donald Trump rządzi nastrojami na amerykańskich rynach akcji. W środę wywołał przecenę buńczucznym wzywaniem Rosji, aby szykowała się na zbliżający się rakietowy atak w Syrii. W czwartek poprawił nastroje inwestorów komunikatem, że ten atak może nie nastąpić tak szybko jak sugerował dzień wcześniej. W weekend okazało się, że naloty bombowe połączonych sił Wielkiej Brytanii, Francji oraz Stanów Zjednoczonych nie skłoniły inwestorów do wyprzedaży. Na giełdach azjatyckich byki wcale nie zamierzają odpuścić. Oprócz sygnałów z Białego Domu inwestorzy śledzą także wyniki kwartalne spółek. W czwartek rozpoczął się sezon publikacji raportów, a jest ważny, bo po raz pierwszy spółki korzystają z niższej stawki podatku dochodowego od firm.

Złoto ma za sobą kolejny dobry tydzień – w miniony piątek za uncję trzeba było zapłacić 1345 dolarów, czyli niespełna 1 procent więcej niż 7 dni wcześniej. Na wzrost notowań złota wpłynęła sytuacja międzynarodowa – przede wszystkim zaognienie sytuacji w Syrii i trwająca wojna handlowa między Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Na tle innych, bardziej ryzykownych aktywów, złoto wyróżnia się pozytywnie. Podczas gdy na światowych rynkach dochodzi do sporych zawirowań, kruszec sukcesywnie umacnia swoją pozycję. A zeszłotygodniowy wynik mógł być jeszcze lepszy, bo w środę za uncję trzeba było zapłacić aż 1360 dolarów, czyli najwięcej od dwóch lat. Wzrost notowań był reakcją na zapowiedzi zaangażowania się Stanów Zjednoczonych w konflikt militarny w Syrii. Później Donald Trump starał się je łagodzić, co zaowocowało niewielkim spadkiem ceny złota. Ale próby załagodzenia sytuacji przez przywódcę USA miały za zadanie jedynie uśpienie czujności wroga. W sobotę połączone siły amerykańskie, brytyjskie i francuskie zbombardowały bowiem trzy obiekty w Syrii, co znów spowodowało eskalację napięcia. Władimir Putin, komentując ataki, stwierdził, że jeśli dojdzie do powtórki, w stosunkach międzynarodowych zapanuje „chaos”. To właśnie rozwój sytuacji w Syrii będzie w najbliższym czasie najważniejszym tematem, który rynki będą śledzić z niepokojem. W ubiegłym tygodniu wzrosty zanotowały także inne metale szlachetne. Srebro zyskało ponad 1,5 procent, kończąc tydzień na poziomie nieco poniżej 16,7 dolara za uncję, o tyle samo podrożała platyna (do $930 za uncję ). Z kolei pallad, który tydzień wcześniej zaliczył potężny spadek, tym razem podrożał o prawie 90 dolarów na uncji (czyli o ponad 9 procent) i znów zbliżył się do granicy 1000 dolarów.

Wystarczy rzut oka na  mapę regionu z naniesionymi pozycjami wojsk, aby jasny stał się główny powód, dla którego konflikt w Syrii nie jest bliski zakończenia. Żadna ze stron wciąż nie jest wystarczająco silna, aby narzucić pozostałym swoje warunki i położyć w ten sposób kres ciągnącej się od 7 lat wojnie domowej. Po zwycięstwie nad Państwem Islamskim (bojownicy kalifatu kryją się jeszcze w nielicznych miejscowościach na pograniczu syryjsko-irackim) Syria jest podzielona na trzy części. Wschód i centrum kraju kontroluje z pomocą sojuszników rząd w Damaszku z Baszarem al-Asadem na czele. Na północnym i południowym wschodzie wciąż są tereny, na których mocno trzyma się opozycja. Północny zachód został zaś zdominowany przez syryjskich Kurdów, którzy byli kluczowi w walce z ISIS. Rosja używa Syrii do wzmacniania swojej pozycji wobec Zachodu, ale prawdziwej konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi wcale nie chce. Gdyby groźby składane przez Władimira Putina i Donalda Trumpa jeszcze w połowie zeszłego tygodnia zostały zrealizowane, to świat stałby dziś na granicy wojny. Tymczasem operacja wojskowa w Syrii, którą w sobotę nad ranem w odpowiedzi na użycie broni chemicznej w mieście Duma przeprowadziły Stany Zjednoczone wraz z sojusznikami, została dokonana bardzo ostrożnie – i jak podkreślono, była jednorazowa, chyba że reżim Baszara al-Asada jeszcze raz zastosuje gazy bojowe.

Samsung  omyłkowo wypłacił 105 mld dol. dywidendy!Osoba odpowiedzialna za błąd została zawieszona, jednak kłopoty przedsiębiorstwa dopiero się zaczynają. W Samsungu doszło do dość sporej pomyłki – 2018 pracownikom, którzy byli akcjonariuszami spółki, wypłacono 104,8 mld dol. dywidendy, która miała wynieść 1000 sztuk (0,94 dol.) na akcję. Niestety odpowiedzialny za to pracownik pomylił dane zysku i udziałów, przez co spółka wyemitowała dywidendę, która była 1000 razy większa od wartości każdego udziału posiadanego przez pracowników. 16 pracowników – mimo zakazu przełożonych – zdążyło sprzedać swoje udziały w firmie krótko po ich otrzymaniu. Mowa o dokładnie pięciu milionach akcji o wartości 186,9 mln dol. Jak poinformowały władze spółki – wszyscy zostali tymczasowo zawieszeni w wykonywaniu swoich obowiązków, o innych konsekwencjach póki co nie wiadomo. Rzeczniczka koncernu wydała oświadczenie, w którym zaznaczyła, że spółka zrekompensuje straty wszystkim inwestorom, którzy ucierpieli w wyniku tymczasowej sprzedaży. Niestety jeden błąd może Samsunga sporo kosztować. Południowokoreańska Narodowa Izba Emerytalna – czwarty co do wielkości publicznym funduszem emerytalnym na świecie – poinformował, że rezygnuje ze współpracy z koncernem i przestaje wysyłać do niego swoje zamówienia. Jak podał rzecznik Izby, decyzja podyktowana jest obawami związanymi ze złymi środkami bezpieczeństwa po wypadku finansowym, do którego doszło. Inne fundusze emerytalne też zastanawiają się nad rezygnacją z usług firmy. Południowokoreański rząd rozważa usunięcie Samsung Securities z listy głównych dealerów obligacji rządowych po incydencie z powodu błędnego wypłaty dywidendy, jednak ostateczna decyzja nie została jeszcze podjęta. A wszystko z powodu przecinka przesuniętego o kilka miejsc w lewo…

Ponoć Facebook wie o nas więcej, niż my sami i na dodatek  gromadzi nasze dane i nimi handluje. Okazuje się, że ten serwis społecznościowy mógłby być niemal wzorem dla innych firm. Najłatwiej sprawdzić, ile wie o nas Google. Mark Zuckerberg za wyciek, ale i zbieranie danych użytkowników, trafił pod ostrzał amerykańskiego Senatu. Wydaje się jednak, że razem z nim w szeregu powinni stanąć szefowie innych firm technologicznych, kolekcjonujący o wiele więcej danych, niż Facebook. W witrynie Google można znaleźć podobną opcję, co na Facebooku – umożliwia ona pobranie naszych danych. Jest tam wszystko, co firma zgromadziła na nasz temat. Portal DailyMail opisuje przypadek Dylana Currana, programisty, który postanowił sprawdzić, ile danych na jego temat ma Google. Po ściągnięciu danych okazało się, że archiwum waży ok. 5,5 GB. To dziesięciokrotnie większa ilość danych, niż na temat Currana wiedział Facebook. Ilość i rodzaj danych w jego pliku, twierdzi Curran, sugeruje, że Google nie tylko stale śledzi nasze ruchy w internecie, ale może również monitorować nasze fizyczne lokalizacje. Ściągnięcie kopii swoich danych z Google’a jest jednak trudniejsze, niż w przypadku Facebooka. Dylan Curran przeanalizował swoje dane. Twierdzi, że raport Google’a zawiera niewiarygodną ilość dokumentacji na temat jego działalności internetowej, która trwa już ponad dziesięć lat. Być może ważniejsze jest to, że Google śledził także jego rzeczywiste ruchy za pomocą smartfona lub tabletu. Podobnie jak Facebook, Google gromadzi dane użytkowników, które wykorzystuje potem do sprzedaży reklam. Jeśli nie zmienisz zasad udostępniania tych informacji, śledzone będzie niemal wszystko, co robisz online. Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Warto wejść na zakładkę “Moje konto” w serwisie Google i odnaleźć tam ustawienia prywatności a następnie powyłączać to, co wydaje nam się niepotrzebne.

Opracował: Sławek Sobczak

 

 

 

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *