Nie czuję się samotny wchodząc między groby, tam gdzie krzyże za zmarłych wyszeptują chwałę. Gdzie wiatr roztropny zdmuchuje z kamieni palące się liście, które wcześniej zrzucił.

Image result for cmentarz

Nie czuje się samotny zaplątany w ciszę jak w siatkę pajęczą grającą na wietrze. Nie będę się smucił i żalu wylewał, tu każdy skrawek ziemi napełniony smutkiem. Tutaj, gdzie faluje jesienne powietrze jest żalu do syta, albo więcej jeszcze. Kamienne płyty zastygnięte w czasie szepczą coś do siebie cichutko i skrycie. Po skórze przechodzą przenikliwe dreszcze i wieczne pytanie nasuwa się z wolna. Czy śmierć taka sama, jakie było życie?

Nikt nie odpowie, milczą stare krzyże pochylone nad życiem i śmiercią człowieka, ile takich pytań jest w każdym istnieniu i ilu ludzi na odpowiedź czeka. Szumią stare drzewa o los zatroskane, wicher załamuje ich spróchniałe ręce, a człowiek czeka na zesłanie losu, a może jeszcze czeka na coś więcej! Wpatrzony w zimny płyty wizerunek, odbicia blasku wciąż szuka wytrwale, pisze testament na ruchomym piasku i całe swe życie wykuwa na skale. Kamienna cisza zaciera litery, słychać krew w żyłach jak do serca płynie, a człowiek pisze o swoim życiu, które jak każda chwila – przeminie.

I czyta litery przez mistrza wyryte, wiąże je do siebie najmocniejszym łykiem, przemyśla w milczeniu najmądrzejsze strofy i duma nad pięknem, wiecznością i szykiem. Waży słowa ojca i słowa plebana, rozpoznaje komety i znaki na niebie. Zauważa Boga, który daje życie. Człowiek bywa często w potrzasku, w potrzebie, gdy bez kół samolot ląduje na płycie. Wtedy widzi małość słabego człowieka, któremu w sekundzie los stawia pytanie. Niczym nić pajęcza urywa się życie. Ułamek sekundy, czy to nie za mało? To wiek, kiedy tylko sekunda zostaje. A Bóg pisze znaki na ruchomym piasku, który rozsiewa wraz z zachodem słońca. Czy zechce jutro raz jeszcze powtórzyć – nikt tego nie wie. Dziś jest na pewno, jutro niewiadomą.

W wielu przypadkach Bóg nas ocala, przemawia do nas prostym językiem, lecz nasza pycha słuchać nie pozwala. Słowo dziękuję jest nie na czasie, człowiek niechętnie opuszcza głowę, a jeszcze rzadziej zgina kolana.

Jest taki w niebie kalendarz boski, na którym każdy żywot widnieje, a palec boży stawia znak krzyża gdy czas przychodzi…

Trzeba się zadumać nad każdą mogiłą i nad swym marnym człowieczym losem.

Wśród ramion krzyży łatwiejsze dumanie, w godzinę przejść można przez calutkie życie. Nie zawsze czasu na zadumę stanie.

Wiatr porusza liście ostatnie na drzewie i dziki gołąb skrzydłami uderzy, a człowiek nadal zadufany w sobie, kamieniom i krzyżom nie wierzy. A człowiek milczy, chociaż myśli krzyczą…

Poprawi płomień na knocie świecy i kwiat położy na płycie, lecz rzadko myśli, że kiedyś odejdzie i skończy się jego życie. Ono tak krótkie jak kadr filmowy, cienkie jak babie lato, zwiewne jak listek, umknie jak pamięć…

„A czas jak rzeka, jak rzeka płynie” od źródła się oddala, raz zwolni nieco, drugi przyspieszy i wzburzy się jak fala. I my płyniemy wraz z nurtem rzeki, której istotnie nie widać końca i tym sposobem się oddalamy od ludzi, od świata, od słońca.

Stawiamy dynie na parapecie w wigilię wielkiego święta, zabawa każe wszystko zapomnieć, po co o zmarłych pamiętać. Twarz okrywamy maską potwora, by tym sposobem własną ocalić. Najtrudniej zagrać siebie samego, to rola nie do zagrania.

Idą poganie odziani w szaty, rządzący im wiwatują, trzeba pozwolić ludziom na wszystko, na to, z czym dobrze się czują. Własna kultura nam nie wystarcza, bawimy się krzyżami, a potem mamy wielkie pretensje, że nikt nie liczy się z nami. Nie szanujemy własnego gniazda, nie szanujemy też nieba.

Młodzi wyjadą do obcych za chlebem, świat nieczytelnym wątkiem.

Lecą bomby na biedaków domy, zbudowane sił resztką i marzeń początkiem. Giną młodzi chłopcy pod nieznanym niebem, bez racji i bez przyczyny.

Zapomniane mogiły powtarzają chórem: dość już bohaterów wyrwanych z rąk matek i łez płynących spod matczynych powiek. Dość gniewu, agresji, niech miłość zwycięża, niech zrodzi się nowy człowiek.

Pochylone krzyże na starych mogiłach czas odmierzają i o pamięć proszą. Groby zapomniane oplotły powoje i dzika trawa rozsiadła się wszędy.

Znicz zapala słońce tam każdego ranka i wiatr suszy rosę, która noc pamięta, Bóg nigdy nie czeka na okazję święta, a ludzka pamięć krótka niczym życie.

Usnął żołnierz w lesie wśród ptaków śpiewania, słucha drzew mowy i poszumu liści.

Noc listopadowa zagląda do okien, księżyc twarz omywa w przydrożnej sadzawce i rusza na obchód gdzie samotne groby psalm śpiewają niemy. Rozsiewa srebro na ubitą ziemię, by rozjaśnić smutek, który usiadł w ciszy. Śpią żołnierze w mroku snem pełnym nadziei, że jutro ktoś odczyta nieznane imiona. Że ktoś wołanie z tamtych lat usłyszy, kiedy młode życie zostawiali w polu. Czekają na apel poległych za wolność, spędzając sen wieczny ze zmęczonych powiek. A żyjący człowiek zawodną ma pamięć, na jutro odkłada najważniejsze sprawy i pewien siebie kroczy złudną drogą. Nie obchodzą go wojny, omija cmentarze, nie czyta napisów wyrytych w kamieniu. Wszystko, co ludzkie omija w milczeniu, nie zadaje pytań i nie odpowiada. Los mu sprzyja więc pędzi przed siebie, nie zważa na świętości i znaków nie czyta. Zapomniał o dziadach, o dumie narodu, o sztandarze, który łopotał na wietrze i białym orle w złocistej koronie.

Nie będę się smucił w dniu listopadowym, gdy pod butami umierają liście. Nie będę milczał, kiedy mówią groby, gdy kraj w chaosie tonie.

 

Władysław Panasiuk

 

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *