Niestety, w drugim spotkaniu 1. rundy playoffs batalii na linii Nashville – Chicago nasi gracze wylądowali na tarczy. Predators wręcz rozgromili Blackhawks, jako że końcowy rezultat 6:2 tak należy traktować. Po dwóch spotkaniach w Bridgestone Arena w Nashville stan serii jest remisowy, a teraz dwie kolejne potyczki będą miały miejsce w chicagowskiej United Center. 

Po pierwszym, środowym spotkaniu tej pary pierwszy szkoleniowiec “Jastrzębi” Joel Quenneville miał nie lada orzech do zgryzienia. Dać szansę rehabilitacji nominalnie pierwszemu bramkarzowi Hawks Corey’owi Crawfordowi, który w inauguracyjnym pojedynku zaprezentował się marniuteńko (na 12 strzałów 3 puszczone gole i zmieniony po 1. tercji) czy iść za ciosem i wystawić teraz między słupkami bramki rewelacyjnie spisującego się w tymże wygranym przez Hawks 4:3 spotkaniu Scotta Darlinga (w meczu numer 1. czyste konto w dwóch tercjach i także dwóch dogrywkach)? Quenneville wybrał pierwszy wariant, ale po dzisiejszej bolesnej wpadce raczej na pewno wytrawny trener żałuje swojej decyzji.

Końcowy rezultat totalnie zakłamuje obraz piątkowej konfrontacji. Bo i klęska 2:6 nijak się ma do faktycznego przebiegu spotkania. Wyrównanego, zaciętego, w dodatku że jeszcze na niewiele ponad 7 minut do końca regulaminowego czasu gry sprawa wyłonienia zwycięzcy była kwestią absolutnie otwartą. Wtedy bowiem starczyło 2 minuty i 19 sekund aby Crawford trzykrotnie (!!!) wyciągał krążek z siatki własnej bramki. Wchodziło dosłownie wszystko, co oznacza bramkarski blamaż. Dlaczego Quenneville nie zmienił wtedy swojego golkipera numer 1? Zdaje się, że zdawał sobie sprawę, że losów spotkania nie sposób odwrócić a Corey’a należy w ten sposób ukarać. Niech się psychicznie pomęczy. Skoro tyle razy był ojcem zwycięstwa Blackhawks, bohaterem uwielbianym przez fanów zespołu z głową Indianina w herbie to niech poczuje psychiczny ból, gdy jest się ojcem… porażki.

Nie od dzisiaj wiadomo, że w playoffs dobra dyspozycja bramkarza oznacza co najmniej 50 procent zwycięstwa. W ostatnim przypadku postawa ostatniej ostoi Nashville czyli Pekki Rinne stanowiła może nawet 70-75 procent wkładu w końcowy sukces Predators. W przeciwieństwie do naszego golkipera, który przez całe spotkanie był niesłychanie spięty, jakby zmrożony, w ogóle nie “mrożąc” krążka i bojąc się gry na przedpolu. W przypadku tej klasy bramkarza jest to niebywałe. Miejmy nadzieję, że Crawford dojdzie do siebie, wszak w innym przypadku walka o Stanley Cup zakończy się dla Chicago na 1. rundzie. No, ale w odwodzie jest jeszcze Darling. Który raczej na pewno wystąpi w niedzielnej potyczce numer 3 tej pary. Zdaje się, iż szykuje się więcej roszad w zespole…

* NASHVILLE PREDATORS – CHICAGO BLACKHAWKS 6:2 (2:1, 1:1, 3:0),
1:0 Wilson (3. gol w playoffs, podczas gry w przewadze) asysty: Smith i Ribeiro 2.47 min.
1:1 Sharp (2.) asysty: Hjalmarsson i Shaw 16.13 min.
2:1 Josi (1.) asysta: Weber 19.56 min.
2:2 Kane (1.) asysty: Brent Seabrook 30.32 min.
3:2 Smith (1.) asysty: Franson i Ribeiro 34.54 min.
4:2 Forsberg (1.) bez asysty 52.41 min.
5:2 Smith (2.) asysty: Forsberg i Rinne 54.28 min.
6:2 Santorelli (1.) asysty: Jarnkrok i Stalberg (1) 55.00 min.

Strzały na bramkę: 35-26 na korzyść Predators

Stan serii: 1-1

Leszek Zuwalski

meritum.us

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *