W sobotni wieczór w Denver Chicago Blackhawks rozegrało ostatni mecz regularnego sezonu NHL 2014-2015. Ich przeciwnikiem byli miejscowi zawodnicy Colorado Avalanche, którzy już wcześniej stracili szanse na playoffs i walczyli tylko o tzw. honor.

Hawks, wyjeżdżając na lód w Denver znali natomiast wynik potyczki pomiędzy St. Louis Blues i Minnesoty Wild (4:2), który zapewnił im 3. miejsce w grupie centralnej, co w konsekwencji spowodowało, że także i goście w spotkaniu tym nie musieli się absolutnie wysilać. Joel Quenneville mógł także dać odpocząć dwóm podstawowym zawodnikom: Toewsowi i Keithowi, a pozostałym pozwolić na nieco swobodniejszą grę. Tak więc oba zespoły zagrały wesoły hokej, bez niepotrzebnych przepychanek i twardej walki. Wygrali gospodarze 3:2.

Trzecie miejsce w swojej grupie spowodowało, że w pierwszej rundzie playoffs chicagowianie zmierza się z Nashville Predators, zespołem, z którym Hawks zmierzyli się w sezonie regularnym czterokrotnie, trzy razy wygrywając i raz przegrywając. Dwa zwycięstwa ze wspomnianych trzech nastąpiły raz po dogrywce i raz po rzutach karnych. Pokazuje to, iż nie należy spodziewać się łatwych potyczek, jak to zresztą ma miejsce w każdym meczu NHL. Pierwsze dwa spotkania Blackhawks rozegrają na wyjeździe w środę i w piątek. Mecze numer 3 i 4 odbędą się w Chicago w niedzielę i wtorek. Jeżeli dojdzie do pojedynku numer 7. to gospodarzem będzie drużyna Predators.

Po przejęciu zespołu Nasville przez trenera Laviolette ekipa ta stylem gry zbliżyła się do Hawks. Większy nacisk szkoleniowiec ten położył na szybkość gry i agresywne włączanie się obrońców w poczynania ofensywne całego zespołu. Przyniosło to piorunujący efekt zwłaszcza w pierwszej części sezonu, kiedy to Predators prowadzili w klasyfikacji punktowej w całej NHL. W ostatnich jednak tygodniach Nashville przeżywało mocny kryzys. W 25 meczach podopieczni Laviolette zdobyli zaledwie 20 punktów i spadli w tabeli konferencji zachodniej na 3. miejsce.

Wielu kibiców Hawks z pewnością zastanawia się, z kim “lepiej” byłoby się spotkać w pierwszej rundzie playoffs. Kiedy popatrzymy na możliwości jakie pozostały po sezonie regularnym to obiektywnie trzeba przyznać, że Nashville nie jest najgorszym rozwiązaniem. Chicagowianie ominęli bowiem najbardziej fizycznie (rzekłbym nawet: brutalnie) grające zespoły Anaheim, St. Louis i Winnipeg. Z drugiej strony mogliby się zmierzyć z nieco bardziej wyrafinowanymi ekipami Minnesoty, Calgary i Vancouver. Są to oczywiście gdybania, na których powinniśmy zakończyć nasze dywagacje, gdyż każdy z 16 zespołów NHL, które zakwalifikowały się do drugiej fazy rozgrywek bardzo ciężko na ten bonus zapracował i nie znalazł się w ekskluzywnym gronie przypadkowo. Żeby zdobyć tytuł mistrzowski należy wygrać 16 meczów i w ciągu tej twardej podróży pokonać każdego rywala, który stanie na drodze do Pucharu Stanley’a.

Emocji będzie wiele i od lat potwierdza się, że nie ma bardziej emocjonujących dwóch tygodni w zawodowym sporcie niż spotkania pierwszej rundy playoffs w NHL. Niespodzianki sypia się jak z rękawa i często zdarza się, że wyżej rozstawione zespoły odpadają z niżej notowanymi rywalami.

Z małym ryzykiem błędu mogę stwierdzić, że tak będzie i w tym roku.
Polecam śledzić szczególnie uważnie pojedynki dwóch par. Na Wschodzie Montreal Canadiens (1) zmierzy się z numerem 7 – Ottawa Senators, a najlepsza drużyna z Konferencji Zachodniej – Anaheim Ducks rywalizować będzie z “ósemką” – Winnipeg Jets. Gdybym był teraz w Las Vegas postawiłbym na teoretycznie słabsze zespoły, a więc Winnipeg i Ottawę.

W pozostałych parach również będzie interesująco, ale nas w Chicago najbardziej oczywiście interesuje jak poradzą sobie Hawks. Jestem optymistą i wydaje mi się, że jeżeli chicagowianie “ukradną” jeden z pierwszych dwóch meczów w Nashville, wygrają serię 4:2.

Leszek Zuwalski

meritum.us

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *