Po niedzielnym, dramatycznym i ciężkim, ale zwycięskim spotkaniu w Winnipeg, hokeiści Chicago Blackhawks zmierzyli się wczoraj we własnej hali z obrońcami mistrzowskiego tytułu – L.A. Kings. Wypoczęci goście czekali więc w “Wietrznym Mieście” na gospodarzy, którzy w teorii sportu powinni mieć przewagę swojego lodowiska. No cóż, stara to już historia kalendarza rozgrywek NHL i nie ma sensu ponowne jej roztrząsać.

W pierwszej tercji poniedziałkowego meczu optyczną przewagę posiadali Hawks, ale kontry Kings były szalenie groźne. Prowadzenie, w 6. minucie, objęli jednak chicagowianie po ładnej indywidualnej akcji Saada i wykończeniu jej przez Bickella. Na 1:1 goście wyrównali 30 sekund przed końcem pierwszych 20 minut, ale tak naprawdę w tym czasie Hawks powinni grać w przewadze liczebnej, bowiem minutę wcześniej Clifford uderzył w głowę Saada i tylko czwórka sędziów nie zauważyła całego zajścia, co pozwoliło Los Angeles na strzelenie wspomnianego gola.

Druga tercja rozpoczęła się wręcz wybornie dla kibiców Hawks. Ich ulubieńcy w pierwszych 3 minutach zdobyli dwie bramki. Najpierw Keith pokonał Quicka strzałem z dystansu, wykorzystując przewagę liczebną i znakomicie rozegrany hokejowy zamek. Minutę później na 3:1 podwyższył Hjalmarsson przechwytując sprytnie krążek w strefie obrony rywala i strzelając celnie z półdystansu. Po kolejnych 30 sekundach mogło być 4:1, lecz sytuacji sam na sam nie wykorzystał Teravainen. Kings odpowiedzieli brutalną grą, co w pewnym sensie obudziło ten zespół ale narażało Hawks na kontuzje. Goście mocniej zaangażowali w akcje ofensywne swoich obrońców stwarzając tym samym lekką przewagę optyczną. Nie zmieniło to jednak wyniku spotkania już do końca tej tercji.

W trzeciej odsłonie meczu wydawało się, że Kings rzucą wszystko na jedną szalę, ale chicagowianie nie pozwalali gościom na rozwinięcie skrzydeł. Nawet gdy Los Angeles dochodziło do sytuacji strzeleckich na posterunku stał bardzo dobrze broniący Darling. Ostateczny cios zadał gościom Hossa, który najpierw odebrał – jak ma to w swoim zwyczaju – krążek, a potem pięknym strzałem pod poprzeczkę pokonał Quicka. Gdyby nie bramkarz gości wynik mecz byłby znacznie wyższy, ale dla Hawks liczą się przede wszystkim punkty i równie mocno – bardzo dobra gra.

* CHICAGO BLACKHAWKS – LOS ANGELES KINGS 4:1 (1:1, 2:0, 1:0)
1:0 Bickell (13. gol w sezonie) asysty: Saad i Shaw 5.31 min.
1:1 Muzzin (9.) asysty: Lewis i Shore 19.28 min.
2:1 Keith (9., podczas gry w przewadze) asysty: Hossa i Toews 21.37 min.
3:1 Hjalmarsson (3.) bez asysty 22.41 min.
4:1 Hossa (22.) bez asysty 53.06 min.

Strzały na bramkę: 40-32 na korzyść Hawks

Leszek Zuwalski

meritum.us

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *