Po sobotnim przeciętnym, przegranym meczu z Dallas Stars 0:4, Chicago Blackhawks w poniedziałek zmierzyło się na wyjeździe z Carolina Hurricanes, zespołem, podobnie jak Stars, bez szans na awans do playoffs. Jak to często bywa w zawodowym sporcie, pojedynki z takimi rywalami nie należą do łatwych, a to z jednego zasadniczego powodu: hokeiści grają bez jakiegokolwiek psychicznego obciążenia. Młodzi gracze, wchodzący do drużyny chcą także udowodnić swoim szkoleniowcom, że w NHL miejsce im się także należy.

Z drugiej strony, chicagowianie chcieli głównie powiększyć swój dorobek punktowy i jednocześnie pomóc trenerowi Joelowi Quenneville w zapisaniu na kartach jego historii NHL 750. zwycięstwa w karierze szkoleniowca.

Rozpoczęło się jednak podobnie jak w Dallas dwa dni temu. Przewagę posiadali gospodarze i to oni stwarzali sporo kłopotów chicagowskim obrońcom. Nie było widać u zawodników Hawks chęci do gry i sportowego zacięcia. Nie bardzo można to było sobie wytłumaczyć biorąc pod uwagę stawkę, o jaką goście grają. Na szczęście letarg trwał tylko przez 8 minut. Później walka na lodowisku się wyrównała, a Hawks objęli nawet prowadzenie po trafieniu Shawa, którego ładnym podaniem zza bramki obsłużył Kruger. W 9. minucie było już 2:0 dla Hawks, a to dzięki bramce Sharpa po ostatnim przekazaniu krążka przez Hossę prosto na kij kolegi. Wynik w pierwszej tercji nie uległ już zmianie pomimo wielu okazji do jego korekty.

Druga odsłona meczu zaczęła się tak jak pierwsza, a więc od ataków Caroliny. To, że Hawks nie stracili gola zawdzięczać mogą tylko Crawfordowi, który ponownie spisywał się w bramce gości wyśmienicie. Wszystko jednak do czasu. W 24. minucie Crawford obronił strzał Staala, ale przy dobitce Raska był już bezradny. Wydawało się, że ten zimny prysznic obudzi gości i przypomną sobie oni, iż spotkanie hokejowe trwa 60, a nie 10 minut. Tak się nie stało. Hurricanes nadal atakowali, a zagubieni, grający na “stojąco” Hawks byli tylko biernymi obserwatorami całego widowiska. Mnożyły się niedokładne podania, a o jakiejkolwiek płynności w grze nie było mowy. O dominacji gospodarzy niech świadczy ilość strzałów oddanych w 2. tercji na bramkę chicagowian: 19! Hawks strzelali w światło bramki Caroliny zaledwie sześciokrotnie.

Oglądając poczynania gospodarzy zastanawiałem się czy drużyna ta będzie potrafiła utrzymać to szaleńcze tempo także w ostatniej tercji spotkania. Okazało się, że może nie był to taki sam szybki hokej, ale bardzo zbliżony. Niestety tylko ze strony Hurricanes. Obrona Częstochowy trwała dosłownie do ostatnich sekund meczu, kiedy to Andrew Shaw ustalił wynik spotkania na 3:1, strzelając do pustej bramki.

Jak już kiedyś pisałem, hokej czasami jest niesprawiedliwy. Nie zawsze wygrywa drużyna lepsza, gdyż danego dnia bramkarz ekipy przeciwnej ma tzw. Dzień Konia i broni wszystko. Tak właśnie było wczoraj. Wygrał zespół słabszy dzięki swojemu bramkarzowi. Corey Crawford obronił 43 strzały i to jemu Joel Quenneville podziękuje za swoje 750. zwycięstwo w szkoleniowej karierze.
Przy trzecim golu dla Hawks asystę zaliczył Jonathan Toews, dla którego był to 500. punkt zdobyty w 555. meczu NHL.

* CAROLINA HURRICANES – CHICAGO BLACKHAWKS 1:3 (0:2, 1:0, 0:1)
0:1 Shaw (11. gol w sezonie) asysty:  Kruger i Sharp 7.48 min.
0:2 Sharp (13.) asysty: Hossai Hjalmarsson 9.07 min.
1:2 Rask (11.) asysty: Staal i Liles 23.54 min.
1:3 Shaw (12., do pustej bramki) asysty: Nordstrom i Toews 59.20 min.

Strzały na bramkę: 44-25 na korzyść Hurricanes

Leszek Zuwalski

meritum.us

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *