Kolejna konfrontacja naszych Blackhawks z New York Rangers ponownie zakończyła się najniższym z możliwych rezultatem, czyli iście piłkarskim 1:0. Tyle, że półtora tygodnia temu w Chicago zwycięstwo w takich rozmiarach po dogrywce odnieśli goście, teraz także przyjezdni, tylko iż to nasz zespół występował dzisiaj w tej roli.
Środowy mecz dwóch czołowych drużyn NHL na tafli Madison Square Garden był długo podobny do rzeczonego pojedynku z niedzieli, 8 marca. Przez dwie tercje oba zespoły grały z dużym respektem wobec siebie: spokojnie, z pełną koncentracją w tyłach, bez ryzykownych szarż, dominował pressing z bardzo rzadkimi falowymi atakami z obu stron. Prawdziwe emocje dopiero miały miejsce w 3. tercji, a już mocno iskrzyło od momentu zdobycia bramki dla Hawks przez eksrangersa Brada Richardsa (od obecnego sezonu w Chicago, poprzednie 3 spędził w NYR) w 8. minucie tej odsłony. Kilkadziesiąt sekund wcześniej strzegącemu bramki chicagowskiego zespołu Scottowi Darlingowi – zastępował prezentującego ostatnio wyśmienitą formę Corey’a Crawforda, a to dlatego, że niemal obligatoryjnie w meczach dzień po dniu na taflę wyjeżdża zmiennik pierwszego bramkarza zespołu – w sukurs przyszła poprzeczka. Nastąpiła błyskawiczna kontra zakończona przedziwnym golem Richardsa. Mianowicie po objechaniu bramki gospodarzy nasz center znalazł się oko w oko z bardzo dobrze spisującym się w całym spotkaniu Camem Talbotem. W pobliżu jego “świątyni” znajdowali się wszyscy gracze z pola miejscowych, robili jednak wrażenie zmrożonych. Nikt nie ruszył w stronę Richardsa, jakby każdy z piątki był przekonany, iż uczyni to partner. A ten spokojnie wybrał sobie róg bramki, w który skierował następnie krążek nie dając najmniejszych szans na udaną interwencję golkiperowi Rangers.
Fakt, że jedyny gol w dzisiejszym meczu był nieco oryginalny, jakkolwiek jak najbardziej sprawiedliwy, wszak w ostatniej tercji podopieczni Joela Quenneville osiągnęli zaskakującą przewagę w polu (czego namacalnym potwierdzeniem stosunek strzałów na bramkę w tej części: 17-10 na korzyść Blackhawks). Dla chicagowskich kibiców mogło to stanowić miłe zaskoczenie, jako że wczoraj w United Center ich pupile walczyli z drugim zespołem z “Wielkiego Jabłka” – Islanders, pokonując ich 4:1. A mający na koncie 5 wygranych z rzędu Rangers (zdobytych w sezonie 95 pkt., biorąc pod uwagę mniejszą od rywali ilość rozegranych meczów najlepszy dorobek z skali całej ligi) do środy przez dwa dni odpoczywali. Świadczy to wyraźnie o doskonałym przegotowaniu motorycznych Blackhawks oraz stosunkowo długiej ławce, czyli dużej liczbie wartościowych graczy. Co zresztą stanowi już teraz lekki powiew optymizmu przed fazą playoffs.
Innym pozytywnym prognostykiem przed decydującą batalią jest postawa tego naszego drugiego na dzień dzisiejszy bramkarza, czyli Darlinga. W środę zaliczył swój pierwszy shutout (mecz z zerem po stronie strat) w karierze, zasłużenie zostając uznany 1. gwiazdą spotkania. 26-letni golkiper czasami zaskakuje swoimi interwencjami jakby nieco w piłkarskim stylu zbliżonymi do piąstkowania w pole piłki, którą tu zastępuje krążek – póki co jest jednak w tym skuteczny, czyli osiąga zamierzony cel: oddalenie zagrożenia od własnej bramki. Posiadanie w składzie dwóch świetnych bramkarzy to w playoffs atut. Ogromny atut.
Generalnie jest dobrze, znacznie lepiej niż można było oczekiwać po wypadnięciu ze składu wielkiego asa Blackhawks Patricka Kane’a. Ostatnie 10 meczów chicagowian w 8 przypadkach kończyło się wygranymi, a na możliwych do zdobycia 20 punktów Hawks dopisali do swego dorobku 17 (2 porażki, ale jedna po dogrywce, właśnie ta poprzednia konfrontacja w Rangersami). Tylko tak trzymać…
* NEW YORK RANGERS – CHICAGO BLACKHAWKS 0:1 (0:0, 0:0, 0:1)
0:1 Richards (11. gol w sezonie) asysty: Keith i Desjardins 47.19 min.
Strzały na bramkę: 31-25 na korzyść Hawks
Leszek Zuwalski
meritum.us