8 zwycięstw z rzędu, 13 wygranych w ostatnich 15 meczach! Kapitalna seria naszych Blackhawks trwa. I oby trwała jak najdłużej. Wczoraj na tarczy wylądowały Boston Bruins, w dodatku w mateczniku “Niedźwiadków”, czyli na ich tafli TD Garden. 3:2 po ciężkim boju oznacza dopisanie do ogólnego dorobku 2 “oczek”, w sumie 41 punktów jest drugim dorobkiem w skali całej NHL, a lider Anaheim Ducks (43 pkt.) ma rozegrany o jeden mecz więcej.

Dwa dni wcześniej Blackhawks pokonały po ciężkim boju New Jersey Devils. Opisując tenże pojedynek w największym skrócie: “Jastrzębie” goniły (0:1), goniły (1:2), aż dogoniły (2:2) “Diabły” i w końcu przegoniły (po rzutach karnych 3:2). Scott Darling nie dał się pokonać Martinowi Havlatowi i Jaromirowi Jagrowi, Jonathan Toews i Patrick Kane byli bezbłędni i dwa punkty stały się udziałem podopiecznych Joela Quenneville.

W czwartek w Bostonie to była już zupełnie inna bajka. Prestiżowa konfrontacja dwóch drużyn o skrajnie odmiennych stylach gry. Zespołów mających ze sobą – używając kolokwializmu – na pieńku, jako że 2 lata temu spotkały się w ścisłym finale ligi, wygranym zresztą przez “Jastrzębie”. I teraz, podobnie jak w ostatniej parze rywalizacji o Puchar Stanley’a w 2013 r., obie drużyny zaprezentowały identyczne atuty. Techniczny, finezyjny hokej naszych Hawks kontra fizyczny, ostry, a czasami nawet brutalny styl gry Bruins. Na szczęście tym razem arbitrzy nie wypaczyli końcowego rezultatu, mimo że w 3. tercji spotkania mocno się w tym dziele natrudzili. Nie mogąc dotrzymać tempa rozpędzającym się od miesiąca z niebywałym impetem chicagowianom gospodarze chyba w desperacji przeszli na agresywny pressing z dodatkiem zwykłego chamstwa. O ile panowie sędziowie w miarę obiektywnie prowadzili spotkanie przez dwie tercje (no, może poza wyjątkowo łagodnym potraktowaniem staranowania na bandzie Jonathana Toewsa, co mogło zakończyć się nawet tragedią) to już w ostatniej odsłonie sprawiali wrażenie, jakby gwizdki zostawili w przerwie w szatni. Totalna zaćma na oczach, puszczanie ewidentnych fauli miejscowych graczy, nawet ordynarnych przewinień. W tychże okolicznościach pewnie byśmy “popłynęli”, jako że tak najpewniej życzyli sobie główni bohaterzy spotkania, czyli ich Wielkość Panowie Arbitrzy, gdyby cały team z “Wietrznego Miasta” nie walczył do ostatniej sekundy jak o życie, a przy okazji meczu życia nie rozegrał Scott Darling. Nominalnie 3. golkiper Hawks w całym spotkaniu prezentował się bardzo pewnie, a w kilku przypadkach zademonstrował fantastyczne interwencje. I tak: oliwa nie żywa ale sprawiedliwa. Zasłużone zwycięstwo w potyczce o psychologicznym znaczeniu. Jako że – kto wie – może na przełomie maja i czerwca przyszłego roku “Jastrzębie” akurat z “Niedźwiadkami” będą toczyć decydujący bój o Puchar Stanley’a. Może?

Kilka słów musimy poświęcić Patrickowi Kane. Od kilku dobrych lat trwają dywagacje – począwszy od najbardziej uznanych fachowców po nawet okazjonalnych kibiców hokeja – kto jest najlepszym zawodnikiem najlepszej zresztą zawodowej kanadyjsko-amerykańskiej hokejowej ligi świata. Sidney Crosby, Aleksandr Owieczkin czy nasz Patrick? To, co demonstruje w ostatnich meczach Blackhawks jej największa gwiazda jednoznacznie wskazuje, że na dzień dzisiejszy największym wirtuozem kauczukowego krążka na świecie jest właśnie Kane. Wszak jego gra to jest hokejowy kosmos! Poziom wręcz galaktyczny! Niewiarygodna technika, piruety w stylu jazdy figurowej na lodzie kończone strzałami po obrotach o 360 stopni. Przy tym w jednym momencie następuje u niego przemiana i z łowcy bramek przeistacza się w kreatywnego tzw. playmakera. Czyli po ściągnięciu na siebie 2, a nawet 3 rywali oddaje “gumę” partnerom stwarzając bramkowe sytuacje. Zero egoizmu, myślenie i rozgrywanie, godna podziwu inteligencja meczowa, czyli zależna od aktualnego przebiegu spotkania współpraca z partnerami. Patrick Kane to indywidualność, niepowtarzalna hokejowa osobowość, magnes przyciągający kibiców na trybuny jak kiedyś wielki Wayne Gretzky. Pewnie się niektórym narazimy. Pewnie i niektórzy skonstatują, że bluźnimy obrażając świętości. Zaznaczmy przy tym zdecydowanie: nie ma w naszej opinii absolutnie elementu lokalnego patriotyzmu. Zupełnie obiektywnie bowiem stwierdzamy wszem i wobec: Kane jest lepszy od Gretzky’ego! To geniusz hokeja, ktoś jak Michael Jordan w koszykówce. Stąd cieszmy się, że kogoś tak nieziemsko uzdolnionego hokejowo możemy oglądać na żywo. Bo to się może nie powtórzyć. Na kogoś tak uzdolnionego w tej dyscyplinie sportu możemy czekać później całe dekady. Tak jak czekamy na następcę Air Mike’a w basketballu. Wszak wielkie, niepowtarzalne wręcz  jednostki robią różnicę. Ogromną różnicę. Jakościową czyli w sumie estetyczną różnicę…

* NEW JERSEY DEVILS – CHICAGO BLACKHAWKS 2:3 po rzutach karnych (1:0, 0:1, 1:1, 0:0)
1:0 Tootoo (2. gol w sezonie) asysta: Bernier 5.11 min.
1:1 Bickell (4.) asysta: Sharp 30.55 min.
2:1 Gionta (2) asysty: Bernier i Severson 42.31 min.
2:2 Keith (6) asysty: Hossa i Toews 56.47 min.

Strzały na bramkę: 39-24 na korzyść Hawks

* BOSTON BRUINS – CHICAGO BLACKHAWKS 2:3 (0:2, 1:1, 1:0)
0:1 Klas Dahlbeck (1. gol w sezonie) asysty: Smith i Kruger 09.10 min.
0:2 Ben Smith (3.) asysty: Carcillo i Kruger 18.43 min.
0:3 Patrick Kane (13.) asysta: Versteeg 33.19 min.
1:3 Reilly Smith (7.) asysty: Marchand i Bergeron 38.37 min.
2:3 Torey Krug (5.) asysta: Lucic (9) 52.17 min.

Strzały na bramkę: 34-21 na korzyść  Bruins.

Najbliższy mecz Hawks w sobotę, 13 grudnia, w  Nowym Jorku z Islanders (początek 6 PM, transmisja tv m.in. na publicznej WGN, czyli 9).

Leszek Zuwalski, Leszek Pieśniakiewicz

meritum.us

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *