Kto nie ryzykuje, nie pije szampana. Polacy walczyli jak lwy i dokonali czegoś, w co nikt nie wierzył.

Wreszcie nie skończyło się na pięknych słowach o tym, że będzie pot, krew i łzy. Przez ostatnie lata słyszeliśmy to tak często, że już przestaliśmy wierzyć. Polscy piłkarze stali się obiektem drwin, żartowały z nich już nawet gospodynie domowe. Od soboty polski futbol ma inną twarz, twarz tych, którzy pokonali mistrzów świata. Eliminacje do mistrzostw Europy zaczęły nam się w najlepszy możliwy sposób, Adam Nawałka poprowadził Polskę do zwycięstwa nad rywalem, z którym nie wygraliśmy jeszcze nigdy w historii, a jego zawodnicy pokazali co to ambicja, agresja i wiara we własne możliwości. Pomogło im też szczęście, ale w takiej chwili nie ma co psuć sobie nastroju.

Druga połowa trwała od pięciu minut, a polscy kibice po tym, co zobaczyli w ostatnim kwadransie pierwszej, mieli prawo obawiać się tego, co wydarzy się na boisku. Raczej nie spodziewali się, że po pięknym podaniu Łukasza Piszczka prowadzenie da Polakom Arkadiusz Milik. Stadion Narodowy zawrzał tak, jak po golu Roberta Lewandowskiego w meczu z Grecją otwierającym Euro 2012. Wtedy, kiedy wydawało się, że cała piłkarska Europa będzie leżała u naszych stóp. Teraz prowadziliśmy z mistrzami świata.

Pamięć o ostatnim kwadransie pierwszej połowy była bolesna. To wtedy Niemcy zorientowali się przeciwko komu grają. Pozwolili Polakom pokazać swoje możliwości i uderzyli w najsłabsze punkty. Bramce Wojciecha Szczęsnego w krótkim czasie zagrozili sześć razy. Dwa razy Karim Bellarabi, raz Thomas Mueller, potem była jeszcze akcja Mario Goetzego i Andre Schuerrle. Bezbramkowy remis do przerwy zawdzięczaliśmy słabej skuteczności Niemców i trochę szczęściu. Polacy próbowali grać odważnie – w pierwszym składzie Adam Nawałka wystawił dwóch napastników – jednak bramce Manuela Neuera na poważnie nie zagrozili. Mistrzowie świata wydawali się mieć wszystko pod kontrolą.

To był najlepszy mecz Roberta Lewandowskiego w reprezentacji Polski. Przed spotkaniem z Niemcami opowiadał o tym, co działo się w szatni Bayernu Monachium. Piłkarze w jego nowym klubie żartowali, że remis wzięliby w ciemno. Sobotni mecz miał dla Lewandowskiego wielkie znaczenie, zaprosił do stolicy swojego kraju kolegów z drużyny, którzy celują w wygranie Ligi Mistrzów, a wielu z nich w lipcu miało na szyi złote medale mundialu.

Lewandowski nie miał się czego wstydzić, Niemców na pięknym i nowym stadionie przywitało 57 tysięcy kolorowo ubranych i uśmiechniętych kibiców. A żeby nie wstydzić się za to, co na boisku, napastnik Bayernu postanowił zagrać za kilku swoich kolegów. Ten, kto próbowałby powiedzieć, że Lewandowski znowu zagrał słabo, bo nie strzelił gola dla kadry, nie zna się na futbolu. Lewandowski zrobił dużo więcej – rozgrywał, cofał się, szarpał, przepychał, dryblował i świetnie podawał. Zrobił to, czego wymaga się od największej gwiazdy drużyny. W środę wróci do Monachium z podniesionym czołem. Poprowadził do historycznego zwycięstwa przeciętną drużynę, zdał też egzamin jako kapitan – pod nieobecność Jakuba Błaszczykowskiego nie bał się wziąć na siebie całej odpowiedzialności.

(…)

Michał Kołodziejczyk

rp.pl

foto: in.news.yahoo.com

aby przeczytać całość kliknij tutaj

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *