Pierwszy w nowym sezonie mecz przed własną publicznością rozegrali w sobotni wieczór zawodnicy Chicago Blackhawks. Ich przeciwnikiem był jeden z najsłabszych zespołów NHL, Buffalo Sabres.

Piękno jednak sportu, a szczególnie hokeja polega na tym, że nawet najlepsze drużyny mogą przegrać ze średniakami. Wracając jednak do sobotniej potyczki, to zaczęła się ona zgodnie z planem, a więc piękną, ulepszoną technologicznie ceremonią otwarcia, a następnie szybko zdobytymi dwoma golami dla Hawks. Pierwszy na listę strzelców wpisał się, w 1. minucie gry, Andrew Shaw, który zmienił kierunek lotu krążka po strzale Hjalmarssona. Dwie minuty później na 2:0 wynik podwyższył Duncan Keith, którego uderzenie z dystansu także zmyliło bramkarza gości, ale “winowajcą” był tym razem zawodnik Sabres.

Dwa szybkie gole uśpiły nieco czujność gospodarzy, którzy zaczęli przeciwnikowi pozwalać na coraz więcej i to we własnej strefie obrony. Skończyło się to golem GirgensonaCorey Crawford odbił przed siebie krążek zbyt daleko i dobitka wspomnianego Łotysza była już tylko formalnością. Goście wyrównali w momencie przewagi liczebnej Hawks. Źle rozegrany krążek w strefie przeciwnika, przechwycenie go przez Drew Stafforda, podanie do Tylera Ennisa, który sytuacji sam na sam nie zmarnował.

Druga tercja nie przyniosła zmiany rezultatu, aczkolwiek okazji ku temu nie brakowało z obu stron. Najlepszą zmarnował Nicolas Deslauriers, który przegrał pojedynek jeden na jeden z Crawfordem.

Ostatnie 20 minut tego meczu to był popis graczy Blackhawks, którzy strzelili 4 gole nie tracąc żadnego. Najpierw na listę strzelców wpisał się Patrick Kane, obsłużony pięknym podaniem z backhandu przez Shawa. Na 4:2 podwyższył najlepszy na lodowisku Marian Hossa, po kontrze przeprowadzonej z Jonathanem Toewsem, w sytuacji gry w osłabieniu liczebnym. Piaty gol to Patrick Sharp i wykorzystanie przewagi 5 na 4, a serię celnych strzałów skończył Daniel Carcillo, który powrócił do Chicago po rocznej przerwie.

Na zakończenie trzeba wspomnieć o dwóch sytuacjach z tego pojedynku. Pierwsza to wspaniała, solowa akcja Mariana Hossy w pierwszej tercji, kiedy to ograł 3 rywali i tylko dobra interwencja bramkarza gości uchroniła Sabres od utraty gola. Druga to zamkniecie rywali w ich strefie obrony na okres 1:30 minuty przez trójkę Kane-Shaw-Saad. Napastnicy Hawks po prostu”wkręcali” gości w lodowisko.

Z minusów gry chicagowian martwić może tylko momentami niefrasobliwe zachowanie się Hawks w swojej tercji oraz widoczny brak zgrania trzeciej trójki napadu, a więc Richards-Bickell-Smith. Powodów do niepokoju jednak nie ma, gdyż sezon dopiero się zaczął i pamiętać należy, że w NHL najważniejsza jest cierpliwość i konsekwentne zdobywanie punktów, aby zapewnić sobie udział w fazie playoffs. A punktów tych trzeba naprawdę dużo.

* CHICAGO BLACKHAWKS – BUFFALO SABRES 6:2 (2:2, 0:0, 4:0)

1:0 Shaw (1. gol w sezonie) asysty: Hjalmarsson i Saad 59 sek.   
2:0 Keith (2.) bez asysty 02.52 min.       
2:1 Girgensons (2.) asysty: Meszaros i Stafford 07.17 min.   
2:2 Ennis (1., podczas gry w osłabieniu) asysta: Stafford 18.40 min.
3:2 Kane (1.) asysty: Shaw i Saad 45.58 min.
4:2 Hossa (1., podczas gry w osłabieniu) asysty: Toews i Seabrook 50.03 min.   
5:2 Sharp (2., podczas gry w przewadze) asysty: Toews i Kane 53.16 min.   
6:2 Carcillo (1.) asysta: Saad 57.23 min.

Strzały na bramkę: 47-23 na korzyść Hawks

Leszek Zuwalski

meritum.us