Prezydent Barack Obama ogłosił, że Stany Zjednoczone będą walczyć z islamistami w Syrii i Iraku, ale ich sojusznicy nie palą się do udziału w akcjach wojskowych.

W reakcji na wystąpienie Obamy w czwartek minister spraw zagranicznych Niemiec oświadczył, że jego kraj popiera walkę z ekstremistami, ale nie zamierza brać udziału w akcji zbrojnej. – Nie zostaliśmy o to poproszeni i nie mamy takiego zamiaru – powiedział Frank-Walter Steinmeier. Nie wyklucza to innych form wsparcia walki z dżihadystami – Niemcy zdecydowały się na dozbrojenie Kurdów (otrzymają 8 tys. karabinów i 30 wyrzutni przeciwpancernych Milan). Następne dostawy mają objąć kamizelki kuloodporne i ciężarówki terenowe. Ponadto rząd niemiecki przeznaczył też 50 mln euro na doraźną pomoc humanitarną dla uchodźców z terenów zajętych przez ISIS.

Podobne stanowisko przedstawił szef dyplomacji brytyjskiej Philip Hammond. Mimo tego, że Wielka Brytania tradycyjnie wspierała Stany Zjednoczone w ich akcjach militarnych tym razem Londyn okazał się bardzo wstrzemięźliwy. Przede wszystkim chodzi o niechęć do rozszerzania strefy nalotów na obszar Syrii, co niesie ze sobą implikacje prawno-dyplomatyczne.

Rząd w Damaszku jest gotów do przyjęcia wsparcia wojskowego, jednak żąda, by było ono uzgadniane z nim. Powtórzył to wczoraj minister ds. porozumienia narodowego Ali Haidar. Jego stanowisko wsparł szef dyplomacji rosyjskiej Siergiej Ławrow, którzy domaga się, by „wszelkie działania militarne na obszarze Syrii były uzgadniane z prezydentem Asadem“.

Udział w akcji zbrojnej przeciwko islamistom zadeklarowała za to ponownie Francja. Mówił o tym już prezydent Francois Hollande podczas szczytu NATO w Newport. W czwartek minister spraw zagranicznych Laurent Fabius potwierdził, że Paryż jest gotów do podjęcia ataków lotniczych na pozycje islamistów. Francuzi przyznają jednak, że sprawa jest skomplikowana. Jak stwierdził cytowany przez Reutersa dyplomata francuski „przecież nie wyślemy do Asada oficjalnego listu z prośbą o pomoc, on nie jest wiarygodnym partnerem”.

Przebywający na Bliskim Wschodzie sekretarz stanu John Kerry zabiega tymczasem o wsparcie państw regionu dla walki z islamistami. Wiele z nich z niepokojem patrzy na zdobycze dżihadystów i obawia się wzmocnienia radykałów także u siebie. Z drugiej strony z podejrzliwością obserwują politykę Stanów Zjednoczonych, bowiem wielu polityków w regionie oskarża Waszyngton o „umywanie rąk” za prezydentury Obamy, mimo wcześniejszego dziewięcioletniego zaangażowania się w Iraku.

Kerry rozmawiał z przywódcami Turcji, Arabii Saudyjskiej, Kataru, Egiptu, Jordanii i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wątpliwe, by zgodziły się one na udział swoich sił zbrojnych w akcjach przeciwko Państwu Islamskiemu, jednak realne jest zwiększenie ich wsparcia finansowego i materialnego dla sił walczących z islamistami – głównie dla Kurdów w Iraku i dla umiarkowanych organizacji opozycyjnych skupionych w syryjskiej Najwyższej Radzie Wojskowej. Dotychczas konserwatywne państwa islamskie z rejonu Zatoki Perskiej wspierały głównie konkurencyjny wobec ISIS sojusz 11 organizacji islamistycznych znany jako Front Islamski.

Jarosław Giziński

rp.pl

foto: theguardian.com

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *